Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Członek sztabu Bronisława K.: „No cóż, nasz kandydat wypadł słabo, gratuluję przeciwnikowi, potrafił się odwinąć”. Członek sztabu Andrzeja D.: „Urzędujący prezydent nas zaskoczył, jego riposty sprawiły, że Andrzej D. zbaraniał. Szacunek”. Co, nie było takich wypowiedzi? Naprawdę nie było? No widzicie, a dziennikarze myśleli, że będą – i pobiegli.
Ciekawe, że sztaby nigdy nie wieszają ogłoszeń w rodzaju: „Obietnice naszego kandydata będą kosztowały tyle i tyle, i niosą ze sobą takie to a takie ryzyko”. Tego typu wyliczenia robi zawsze sztab przeciwnika, czasem dziennikarze, z rzadka – niezależni (ale takich u nas jak na lekarstwo) komentatorzy.
Tak jak się spodziewałem, sprawy, które mnie interesują, nie zostały poruszone w kampanii lub utonęły w ogólnikach. Kiedy po pierwszej turze rozległy się narzekania, że kampania była dotąd chłodna, mało emocjonalna, niebudząca namiętności, wiedziałem już, że jej drugi etap raczej sobie daruję. Z dwojga złego wolę kampanie niemerytoryczne i nudne niż niemerytoryczne, ale emocjonalne. Pierwszej debacie przysłuchiwałem się z drugiego pokoju, drugą w ogóle sobie darowałem.
W internecie wrzało. Ludzie wyrzucali ze „znajomych” tych, którzy głosowali – lub zamierzali głosować – nie po ich myśli. Nawet ci, którzy pisali, że nie ma większego znaczenia, czy wybrany zostanie A. czy B., nie mogli czuć się bezpiecznie. Jedynie ci, co deklarowali: „nie głosuję”, mieli spokój. Ciekawe, czy to nie jeden z powodów niskiej frekwencji w pierwszej turze. Po cóż się tłumaczyć przed znajomymi, spuszczać oczy, udawać, że się nie dosłyszało pytania? Lepiej powiedzieć: „nie głosowałem”. Pokiwają głową z politowaniem, ale przynajmniej nie przestaną odpowiadać na „dzień dobry”.
Nawiasem mówiąc, mnie frekwencja w pierwszej turze (piszę przed drugą, wieszczem nie jestem) wcale nie wydawała się niska. Winna jest nie taka czy inna kampania, ale cały sposób uprawiania polityki. W Polsce większość nie czuje się częścią państwa nie dlatego, że rządzi jakaś opcja, ale dlatego, że nie kształtuje się propaństwowych postaw. Ludzie dziś żyjący – nie tylko w Polsce – mają w ogóle problem ze związaniem się z czymkolwiek (lub kimkolwiek) na stałe. Cóż dopiero mówić o państwie, które na ogół objawia się im pod postacią niesympatyczną. Powszechny jest pogląd, że polityka to po prostu załatwianie przez różnych ludzi i różne grupy własnych interesów.
Znajomy politolog kiwa głową: „Tak być musi. Tego nie da się odwrócić nawet najpiękniejszym mówieniem o wizji. Musiałyby się spotkać trzy elementy: człowiek z rzeczywistą wizją i darem przekonywania, krąg ludzi, którzy daliby się porwać tej wizji i pomogli przełożyć ją na konkretny program, oraz szersza grupa ludzi gotowych pracować dla tej wizji bez oglądania się na osobiste korzyści i możliwość sukcesu. Widzisz jakichś kandydatów?”.
A może podziały w społeczeństwie wcale nie są tak ostre, jak by wynikało z internetowego hejtu? Może mamy w sobie więcej dystansu i wiemy, co jest naprawdę ważne? Przecież kupujemy chleb w tej samej piekarni i gazety – nawet jeśli różne – w tym samym kiosku.
Środa 20 maja, wczesne popołudnie, centrum Krakowa. Dwie dziewczyny na rogu ulicy. Podają sobie ręce i „przecinają” zakład. „Pewnie ty wygrasz”, mówi z uśmiechem brunetka, „bo u mnie w rodzinie wszyscy chcą głosować tak jak ty”. Całują się w policzki i rozchodzą uśmiechnięte, machając do siebie na pożegnanie. ©