Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dlaczego zupełnie przypadkowo dobrane hollywoodzkie gwiazdy miałyby się interesować sprawami przywództwa małego kraju w Europie Wschodniej? Odpowiedź nie jest tak istotna jak fakt, że ktoś związany z Kremlem uznał niedawno, że to świetny pomysł. Amerykański think tank zajmujący się badaniem dezinformacji, DFRLab, prześledził drogi dystrybucji pewnego osobliwego nagrania wideo, które krążyło po TikToku i Telegramie. Oto amerykańscy aktorzy i aktorki, dobrani według dość zagadkowego klucza – od etatowego ekranowego gangstera Michaela Madsena czy Briana Baumgartnera, Kevina z „The Office” po nieco zapomnianą gwiazdę wczesnomilenijnych filmów dla młodzieży, Lindsay Lohan – posługując się fatalnym rosyjskim wzywają przed kamerą, „w imieniu aktorów Hollywood”, do zdymisjonowania mołdawskiej przywódczyni Mai Sandu.
Ze względu na jej proeuropejską i antyrosyjską politykę, Sandu jest uważana przez Kreml za wroga, więc odpowiedź na pytanie cui prodest łatwo znaleźć i bez potwierdzania tego wywiadowczo. Ale łatwo zadać sobie odruchowo ironiczne pytanie – czy aktorzy naprawdę nie mają nic lepszego do roboty, albo czy aż tak bardzo narzekają na brak ofert, że są gotowi wejść w orbitę russkogo mira? Nafutrowani codziennymi wiadomościami o zagrożeniach ze strony sztucznej inteligencji być może jesteśmy skłonni uznać nagranie za deep fake. W końcu to takie „prawdziwsze od rzeczywistości” fałszywki mają stanowić główną broń w wojnie informacyjnej. Tymczasem okazuje się, że nie trzeba wcale kłopotać się generowaniem deep fake’ów, czyli głębokich oszustw. Wystarczy stworzyć „płytki autentyk”.
Płytki, bo szyty grubymi nićmi, i autentyczny, bo zatrudnieni aktorzy faktycznie mówili to, co mówili. Kiedy sprawa wyszła na jaw, niektórzy przyznawali wręcz, że nie wiedzieli, w co dali się wrobić, nie znając znaczenia recytowanego tekstu. Filmiki zostały stworzone przy pomocy aplikacji Cameo, służącej do zamawiania dowolnych nagrań w wykonaniu znanych nazwisk, za stosowną opłatą. Jej twórcy (i, jak możemy sądzić, współpracujący aktorzy) mieli zapewne intencje zaistnienia w branży komercyjno-rozrywkowej, promując aplikację, która pozwala nagrać luksusowe życzenia dla babci czy gratulacje dla znajomego. Być może nie zastosowali strategii Stanisława Lema polegającej na próbie wyobrażenia sobie, co mogłoby pójść źle i do jakich niecnych celów można zastosować wynalazek.
Ale może takie refleksje pojawiają się poniewczasie. Samoloty pasażerskie nie powstały wszak po to, by atakować nimi nowojorskie wysokościowce, a plastikowe sztućce – w celu terroryzowania pilotów, a mimo to zostały tak wykorzystane. Dzisiaj zastanawiamy się, jak bronić się przed potencjalnym wykorzystaniem bardzo zaawansowanych technologii w celu dywersji czy dezorganizacji państwa – podczas gdy okazuje się, że wystarczają sposoby proste, wręcz prymitywne, i legalne. Być może nikt nie wymyślił dotychczas skuteczniejszego oszustwa od wariantów metody na wnuczka.
Polityczny bandytyzm, terroryzm czy skrytobójstwo czasem działa tak skutecznie, bo opiera się na rodzaju bezczelności, na wcieleniu w życie czynów, o których łatwo pomyśleć: „to niemożliwe, przecież nikt by tego nie zrobił”, „to zbyt proste, to zbyt głupie”. „Przecież nikt nie wynająłby nieświadomych cywilów po to, żeby zabić kogoś w centrum handlowym pod pozorem telewizyjnego psikusa” – a jednak właśnie w taki sposób północnokoreańskie służby przeprowadziły zamach na Kim Dzong Nama. Albo „nie można sobie po prostu wejść na Kapitol, zwłaszcza w stroju bawołu”, a jednak komuś się to udało.
Mołdawianie podobno śmieją się z propagandy suflowanej przez Rosję, komentując, że nie ma takiej rzeczy, której w Hollywood nie zrobią za pieniądze. Ale takich przekazów jest bardzo wiele, coraz więcej, na różnych kanałach; im sprawniej duże media społecznościowe starają się bronić przed dezinformacją, tym częściej celuje ona w nisze w rodzaju surinamskiego forum wędkarzy czy umiarkowanie popularne aplikacje w rodzaju Cameo, by w końcu dotrzeć na Telegram i TikToka. W wykorzystaniu starych, niepopularnych czy zapomnianych zakątków internetu po to, by służyły za dezinformacyjne katapulty, jest coś pouczającego. Przypomina to próby wywołania awarii elektrowni atomowej przy pomocy spinki do włosów i gumy do żucia. Brzmi to zapewne idiotycznie, ale to nie znaczy jeszcze, że nikt nie spróbuje tego zrobić.