Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przed nami sto dni solidarności. Na koniec tego okresu jest prawdopodobne, że pojawi się szczepionka” – powiedział premier Mateusz Morawiecki, prezentując zarys planów rządu na najbliższe tygodnie. Dodał też: „Nie wszystkie nasze prognozy i decyzje były słuszne”. Gdyby chciał być konsekwentny, musiałby przyznać, że do jesiennego skoku liczby zakażeń w dużej mierze przyczynił się jego rząd. Nie tylko nieodpowiedzialnymi wypowiedziami z lata, zachęcającymi do beztroski w obliczu zepchniętego rzekomo do defensywy patogenu. Chodzi też o nieprzygotowanie systemu ochrony zdrowia i o wrześniowe nieprzemyślane otwarcie szkół. Fala infekcji pustoszy całą Europę, więc i tak uderzyłaby w Polskę. Ale zastała nas niegotowych i pozbawionych strategii, ufających w dogmat „jakoś to będzie” – skoro na wiosnę epidemia nas de facto oszczędziła.
Rząd niestety nadal za mało słucha ekspertów ani nie patrzy na doświadczenia innych krajów. Zaprezentowana strategia wprowadzania i zdejmowania obostrzeń opiera się nadal na jednym tylko wskaźniku – średniej liczby dziennych zakażeń. A jest on mało wiarygodny, ściśle zależny od liczby raportowanych testów. Już raz doszło do „cudu laboratoryjnego” – tuż przed granicą „narodowej kwarantanny” gwałtownie spadła liczba badań, a za nią dzienna liczba zakażonych. Wiadomo już, że zaginęło kilkanaście tysięcy wyników, a o jakości statystyk świadczy choćby to, że w niektórych województwach liczba testów pozytywnych przekraczała liczbę testów przeprowadzonych.
Czytaj także: Klaus Bachmann: Trzy razy do tej samej rzeki
Tymczasem w górę pnie się wykres zgonów. Dzienna liczba zmarłych z powodu COVID-19 sytuuje nas w światowej czołówce, a w liczbach bezwzględnych doganiamy Niemcy, liczące przecież 83 mln mieszkańców i testujące społeczeństwo na potęgę.
Pełną parą powinny właśnie ruszać przygotowania prawne i logistyczne do dystrybucji szczepionki. Samo jej pojawienie się na rynku nie zakończy pandemii. Premier rozbudził ogromne nadzieje na zakończenie koszmaru. Jako historyk powinien jednak pamiętać, jak się w 1815 r. skończyło sto dni znacznie wybitniejszego polityka.