Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Vladimir Horvatić, lekarz internista, trafił do Vukovaru właśnie wtedy, prawie ćwierć wieku temu – podczas wojny serbsko-chorwackiej. I już pozostał w tym 25-tysięcznym dziś mieście nad Dunajem, we wschodniej Chorwacji. Do dziś pracuje w szpitalu – tym samym, z którego jesienią 1991 r., po zdobyciu miasta, serbscy żołnierze w mundurach armii jugosłowiańskiej (JNA) zabrali na rozstrzelanie dwustu rannych i chorych Chorwatów.
Miroslav Šimudvarc miał 11 lat, kiedy wraz z rodziną uszedł przed oblężeniem miasta do Niemiec, aż do Düsseldorfu. Teraz do Chorwacji powraca na dwa sposoby. Jego firma informatyczna otworzyła tu niedawno swój pierwszy oddział zagraniczny. A prywatnie Šimudvarc stara się być w Vukovarze każdej jesieni.
Przyjeżdża tu również Igor Kovač, dziś 32-letni aktor teatru Gavella w Zagrzebiu: – Odwiedzam rodzinę. To prawda, w okolicy odnowiono domy i mieszkania, ale jakoś brakuje mi radości, którą pamiętam z dzieciństwa. Wojna zabrała nam radość – mówi Kovač.
2015: spotkanie
W środę, 18 listopada, ci trzej mężczyźni dołączyli do kilku tysięcy mieszkańców miasta oraz weteranów walk sprzed 24 lat. Wtedy, po rozpadzie Jugosławii i ogłoszeniu niepodległości przez kolejne państwa, w tym Chorwację, jugosłowiańska armia – w praktyce złożona wyłącznie z oficerów i żołnierzy serbskich – od sierpnia do listopada 1991 r. przez kilkanaście tygodni niszczyła Vukovar ogniem artyleryjskim.
Można powiedzieć, że historia oblężenia miasta i zbrodni, których dokonali tutaj Serbowie, w niepodległej Chorwacji spełnia rolę zbliżoną do tej, która w Polsce przypadła Powstaniu Warszawskiemu. Dan sjećanja (Dzień Pamięci) – jest największym nieoficjalnym świętem Chorwacji.
Zaczyna się jeszcze poprzedniego wieczoru, 17 listopada, kiedy w całym kraju na poboczach dróg i chodnikach zapala się świece ku czci ofiar „wojny domowej” (tak nazywa się tu walki z lat 1991-95). Nazajutrz na głównym placu Vukovaru od samego rana kawiarnie są wypełnione ludźmi. Tymi, którzy – jak Vladimir, Miroslav i Igor – w wolnej Chorwacji odnieśli sukces. Ale i takimi, którym poszczęściło się mniej: są ubożsi, nie mają pracy, wojna uniemożliwiła im dokończenie szkoły. Atmosfera w mieście przypomina piknik.
– Ostatni raz byłem tak ze wszystkimi jeszcze w szkole podstawowej – mówi jeden z mężczyzn, ubrany w starą kurtkę ze sztucznej skóry.
Siedzi przy stoliku z dawnymi kolegami, towarzyszami broni, dziś mieszkańcami Zagrzebia. Dzieli ich wiele – ale łączy odznaka „brygady vukovarskiej”, którą raz na jakiś czas przeszywają sobie ze znoszonych ubrań na nowe.
1991: obrona
Kiedy w czerwcu 1991 r. Chorwacja proklamowała niepodległość, mieszkający w tym kraju Serbowie ogłosili niepodległość własną. W dwóch regionach – Krajinie oraz Wschodniej Slawonii – proklamowali dwa quasi-państwa, przy wsparciu armii JNA i nacjonalistów, którzy właśnie przejęli władzę w Belgradzie.
W Slawonii na przeszkodzie stanął im właśnie Vukovar, liczący wówczas 84 tys. mieszkańców – w większości Chorwatów; mniej więcej jedną trzecią mieszkańców stanowili Serbowie. Chorwaccy mieszkańcy, nie licząc nawet na wsparcie słabego jeszcze chorwackiego rządu w Zagrzebiu, postanowili bronić miasta.
Dokładnie przez 87 dni, między sierpniem a listopadem 1991 r., niewiele ponad 3 tys. obrońców – żołnierzy, policjantów i ochotników; sporą część z nich stanowili też mieszkający tu Węgrzy, a nawet sprzeciwiający się nacjonalizmowi Serbowie – stawiało opór dziesięciokrotnie silniejszym siłom JNA. Miasto było trudne do obrony – położone na Nizinie Węgierskiej, pozbawione wzniesień, od wschodu oblane Dunajem (stanowiącym tu granicę z Serbią), praktycznie było odcięte od reszty terytorium Chorwacji. Dowodzący obroną zawczasu przygotowali nawet plan ewakuacji cywilów kanałami melioracyjnymi.
Podczas pierwszej fazy walk – przez serbskie władze w Belgradzie, które nie uznawały niepodległości Chorwacji, przedstawianych jako tłumienie rebelii secesjonistów – armia jugosłowiańska ostrzeliwała okrążone miasto, za cel obierając także cywilów. Potem, gdy okazało się, że stosujący metodę miejskiej partyzantki obrońcy Vukovaru całkiem dobrze radzą sobie nawet z oddziałami pancernymi atakujących (jedną z ulic nazwano nawet „cmentarzyskiem czołgów”), serbscy oficerowie zmienili taktykę: nakazali zdobywać ulicę po ulicy, przy pomocy ciężkiej artylerii. Na miasto – w którym, nie licząc 50-metrowej wieży ciśnień, większość zabudowań śródmieścia stanowiły niskie secesyjne kamieniczki z czasów Austro-Węgier – codziennie spadały rakiety i pociski moździerzowe.
Po kapitulacji Vukovar na wiele lat znalazł się pod władzą Serbów; do Chorwacji wrócił dopiero w 1998 r.
2015: marsz
W środę przed południem kilka tysięcy ludzi z całej Chorwacji zgromadziło się pod szpitalem w Vukovarze, w którym w 1991 r., tuż po upadku miasta, doszło do jednej z pierwszych masowych zbrodni tamtej wojny – kiedy z zimną krwią zabito tu wielu pacjentów. Serbskie polowanie na „zdrajców” trwało przez wiele dni także na ulicach. To właśnie podczas walk w Chorwacji wojenne szlify zdobywał Ratko Mladić – wtedy jeszcze porucznik, a później szef armii bośniackich Serbów, odpowiedzialny m.in. za masakrę w bośniackiej Srebrenicy.
W lutym tego roku Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości uznał, że wojska jugosłowiańskie nie popełniły w Vukovarze zbrodni ludobójstwa. Vojislav Šešelj, dowodzący w tym rejonie paramilitarnymi oddziałami serbskimi, został zwolniony z aresztu w Hadze z powodów zdrowotnych i wrócił do Belgradu.
Jednak w Vukovarze, jak co roku, pamiętano też o innej zbrodni: tzw. „urbidydzie”, czyli niemal całkowitym i celowym zniszczeniu miasta przez JNA. Marsz Pamięci przeszedł wzdłuż rzędów odbudowanych kamieniczek, ale też obok starej wieży ciśnień. Po ulicach walały się nawet paragony fiskalne – na każdym wydawanym tego dnia w Vukovarze widnieje właśnie wizerunek wieży.
Widoczną z serbskiego brzegu Dunaju budowlę pozostawiono do dziś w ruinie. Celowo – ma przypominać o zabójstwie miasta. ©℗