Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponad pół biliona złotych – tyle według wiceministra obrony narodowej Pawła Bejdy wynosi luka pomiędzy planowanymi i wstępnie zabudżetowanymi wydatkami na Wojsko Polskie, a rzeczywistym kosztem realizacji wszystkich potrzeb uwzględnionych w Programie Rozwoju Sił Zbrojnych.
Audyt, który tuż po objęciu resortu zarządził w MON Władysław Kosiniak-Kamysz, wykazał, że jego poprzednik notorycznie zaniżał lub źle planował koszty zakupów i inwestycji wojskowych. Wiele zamówień dla armii, w tym wieloletnie umowy ramowe, miało być składanych dla efektu propagandowego, bez konsultacji ze Sztabem Generalnym. Jako przykład wiceminister Bejda podał kontrakt z grudnia 2023 r. na zakup samobieżnych haubic K9, który jego zdaniem podpisano bez wskazania źródeł finansowania. W rezultacie, jak podkreślił, tylko na należny fiskusowi podatek VAT od zamawianego sprzętu resortowi brakuje obecnie ok. 130 mld zł.
W tym roku na obronność wydamy 159 mld zł, czyli 4,2 proc. PKB. Wypowiedzi wiceszefa MON można zatem odczytać jako zapowiedź konieczności zwiększenia wydatków.
Ponad 500 mld zł, których brakuje na wojsko, to oczywiście deficyt, który Polska musi uzupełnić w ciągu kilku lat w kolejnych budżetach na obronę. Jednocześnie MON nie zamierza ograniczać wydatków na uzbrojenie. Zapowiada uporządkowanie organizacji zamówień dla armii, ale nie chce rezygnować z trybu pilnej potrzeby operacyjnej, która pozwala mu omijać procedury przetargowe. Tymczasem zakupy w formule pilnej potrzeby operacyjnej właściwie wykluczają negocjacje ceny.
Nowa ekipa w MON zawarła już umowy na zakup sprzętu wojskowego o łącznej wartości ponad 30 mld zł. Do końca tego roku chce podpisać 150 kolejnych umów. Priorytetem będzie wyposażenie indywidualne żołnierzy, a w planach są też śmigłowce Apache, kolejne armatohaubice i czołgi, a także modernizacja służących w Polsce już trzecią dekadę samolotów F-16. W miarę możliwości co najmniej połowę zamówień MON chce lokować w polskim przemyśle.
Jeśli dodać do rachunku wciąż nieodwołany (choć punktowo już korygowany) postulat zwiększenia liczebności wojska do 300 tysięcy, staje się oczywiste, że wydatki na obronność muszą w kolejnych latach rosnąć w tempie szybszym od wzrostu PKB Polski. Niewykluczone, że już w perspektywie dwóch-trzech lat będziemy zmuszeni do przekroczenia progu finansowania armii w wysokości 5 proc. PKB, kosztem zmniejszenia wydatków budżetowych na inne cele.