Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na rynkach finansowych nikt już nikomu nie ufa i funkcjonują one jedynie dzięki wsparciu, jakiego udzielają im banki centralne. Co gorsza, kryzys wpływa już także na gospodarkę Unii Europejskiej, którą niedawno uważano za odporną na skutki tej zawieruchy. To z kolei źle wróży wszystkim krajom, dla których USA i Unia stanowią ważne rynki zbytu i źródło kapitału. Również Polska nie jest wobec tych skutków uodporniona, choć trudno przewidzieć, kiedy i w jakiej skali one wystąpią.
Źródłem "zarazy" ogarniającej świat stały się, przypomnijmy, lekkomyślnie udzielane w USA kredyty mieszkaniowe i tworzone na ich podstawie skomplikowane papiery wartościowe, które kupowały instytucje finansowe w świecie. Im bardziej były ryzykowne, tym większą dawały okazję do zarobku. Nawet szacowne banki nie oparły się pokusie. Interes szedł, dopóki nie pojawiły się problemy ze spłatą kredytów mieszkaniowych, stanowiących podstawę piramidy. Nastąpiło to latem 2007 r. Wtedy wszystko zaczęło się pruć, ale pruło się powoli, bo nikt nie wiedział, ile jest "toksycznych" papierów. Ci, którzy je kupili, nie spieszyli się z informacjami: sądzili, że uda się je sprzedać, potem szukali inwestorów. Dopiero gdy to zawiodło, prosili o pomoc banki centralne i rządy.
Początkiem obecnej fazy kryzysu stał się we wrześniu upadek banku Lehman Brothers, który nie był już w stanie wywikłać się z kłopotów. Potem władze USA za 85 mld dolarów musiały ratować firmę AIG, istotną dla krajowego systemu finansowego. Zaraz okazało się, że pomocy potrzebuje tak wiele banków, iż rząd zaproponował plan Paulsona, wart 700 mld dolarów. Plan krytykowany: zarzucano mu, że wspiera instytucje, które same napytały sobie biedy i koncentruje się na skupowaniu przez państwo wątpliwych papierów, zamiast wesprzeć kapitałowo te instytucje, które mają szansę na uzdrowienie. Ale plan ma też ogromną zaletę: szybko wprowadzony daje nadzieję na okresowe uspokojenie.
Zagrożenie europejskie
W Europie, gdzie w minionych dniach dzięki interwencji rządów uratowano przed upadkiem pięć dużych banków (w tym obecny w Polsce Fortis Bank), sytuacja jest bardziej skomplikowana. Głównie dlatego, że Unia jest stowarzyszeniem 27 państw, które podejmują decyzje na zasadzie konsensu. "Zanim ministrowie finansów strefy euro dojechaliby do Brukseli, a jeszcze podjęliby jakąś decyzję i ją wprowadzili, rynki finansowe już dawno kompletnie by się załamały" - pisał niedawno "Financial Times".
To istotne utrudnienie, zwłaszcza że w ostatniej dekadzie powstało wiele banków, działających w różnych krajach Unii, i że nie ma wspólnego systemu nadzoru nad nimi. Rok temu, tuż po wybuchu kryzysu, Komisja Europejska wystąpiła wprawdzie z projektem ponadnarodowej instytucji nadzorczej, ale kraje nie chcą oddawać swych uprawnień. W Unii nie będzie też wspólnego funduszu wspierania zagrożonych "transgranicznych" banków. Na sobotnim spotkaniu unijnej "wielkiej czwórki" (Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Włochy) uzgodniono, że każde państwo będzie ratować swoje instytucje finansowe, w razie potrzeby współdziałając - jak się ostatnio zdarzało - z innymi krajami.
Operacje ratunkowe poszczególnych rządów nie ograniczają się do wspierania zagrożonych banków idącymi w dziesiątki miliardów euro zastrzykami. W zeszłym tygodniu Irlandia, a w weekend Niemcy objęły gwarancjami państwowymi wszystkie, niezależnie od kwoty, depozyty osób prywatnych w bankach. Podobne decyzje biorą pod uwagę inne kraje. Przyczyna tych posunięć jest oczywista: chodzi o zapobieżenie wycofywaniu wkładów, które mogłoby dobić pogrążone w kłopotach banki. Ale to oznacza, że rządy biorą na siebie ogromne zobowiązania wobec obywateli.
Francja, druga co do wielkości gospodarka unijna, już weszła w recesję. W recesji jest też Irlandia, źle się dzieje w gospodarce Hiszpanii, a prognozy dla Niemiec są coraz mniej korzystne. Firmy sygnalizują kłopoty z dostępem do kredytów, konsumenci są w fatalnych nastrojach i mniej kupują. Widoczny jest spadek zamówień na stal i zmniejszenie popytu na auta. Najbliższy okres będzie dla Europy ekonomicznie trudny.
Polska: cios rykoszetem
W Polsce najpierw odczujemy skutki mniejszej dostępności kredytów na rynkach międzynarodowych, gdzie również polskie banki pożyczają pieniądze. Już dziś trudniej o kredyt mieszkaniowy, maleją szanse na pożyczanie w walutach obcych. Nie wiadomo, jak banki odniosą się do kredytów dla firm, ale pewnie będą pożyczać im ostrożniej i drożej. A to wpłynie na możliwości inwestycyjne firm i ich zdolność do finansowania bieżącej działalności. Również trzeba się liczyć z tym, że zmiana właścicieli, wyprzedających swój majątek w Polsce upadłych instytucji (Fortis Banku czy AIG), wywoła pewne zamieszanie na rynku finansowym. A spowolnienie gospodarcze w Unii odbije się na eksporcie polskich firm, bo Unia to ich najważniejszy rynek zbytu (wprawdzie motorem rozwoju polskiej gospodarki jest ostatnio rynek krajowy, ale eksport też się liczy).
Nie sposób oszacować, jakie mogą być łączne skutki tych ograniczeń kredytowych i trudności w eksporcie. Minister finansów uspokaja, że polskie banki są bezpieczne, bo nie inwestowały w "toksyczne" papiery i mają dosyć depozytów, by pokryć akcję kredytową. To prawda. Ale nie sposób przewidzieć skutków finansowego "rykoszetu" z rynków światowych. Trudno też uznać, że nie ma zagrożeń dla tempa wzrostu w 2009 r. (planowo 4,5 proc.). Wyliczono je parę miesięcy temu, a od tego czasu na konsumentów spadło tyle złych informacji, że mogło to skłonić ich do ograniczenia konsumpcji i nastawienia się raczej na oszczędzanie na cięższe czasy. A to może oznaczać, że popyt krajowy zmaleje - i te "cięższe czasy" nadejdą szybciej, niż sądzimy.