Pepys na trudny czas

„Poszedłem na Charing Cross zobaczyć, jak wieszano, włóczono i ćwiartowano generała-majora Harrisona; podczas egzekucji wyglądał tak wesoło, jak tylko można wyglądać w podobnym położeniu.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

 / DEPOSIT PHOTOS
/ DEPOSIT PHOTOS

Jego głowa i serce zostały pokazane ludowi przy wielkich krzykach radości” – notował w październiku 1661 r. Samuel Pepys, urzędnik angielskiej marynarki. Była to wczesna faza tzw. restauracji Stuartów. Gdy po 20 latach domowych wojen Anglia wychodziła z rewolucyjnej czkawki, na tron powrócił król Karol II z tej dynastii i zaczynało się dorzynanie watahy awanturnika Cromwella. Rzeczony Harrison był jednym z odpowiedzialnych za zabicie 10 lat wcześniej poprzedniego króla. Dalej Pepys: „Trzeba trafu, że widziałem ścięcie Króla w ­Whitehall, a teraz pierwszą krew na pomstę za Króla wylaną. Wróciłem wodą do domu i tak się rozgniewałem widząc szmatki mej żony porzucone w nieładzie, żem połamał koszyczek, com go jej przywiózł z Holandii; a potem sam się zgryzłem, żem to uczynił”. I kolejna odsłona rozliczeń z poprzednią władzą: „Dziś rano pan Carew był wieszany i ćwiartowany na Charing Cross; za osobliwą łaską poćwiartowane ciało nie było już wieszane. Tego wieczora nie mogłem zasnąć, bo mojej żonie zatkał się nos i bardzo chrapała”.

Poćwiartowane ciało królobójcy i żonine szmatki. Osobliwa łaska życia codziennego, ujmującego politykę w apolityczny kontekst, bez którego byłaby tylko pozbawionym sensu dzikim mordem. A wówczas, co warto mieć w pamięci, była to naprawdę wielka polityka: w następujących po sobie paroksyzmach ulicznego gwałtu, intryg i parlamentarnych przepychanek wykuwała się w Londynie pierwsza, modelowa postać nowożytnej demokracji, powstawał ów często do dziś przywoływany wzorzec najtrwalszego, stabilnego parlamentaryzmu, trójpodziału władz i rządów prawa ponad wolą suwerena. Na dobrą sprawę dopiero dziś jesteśmy świadkami, jak się ów model – wraz z szaleństwem brexitu – rozłazi w szwach. Trudno się dalej łudzić, że brytyjską demokrację da się jakoś naprawić i skorygować.

Za dużo dziś niewiadomych na niwie publicznej – tym bardziej pocieszające, że żony nadal chrapią tak samo i spać urzędnikom nie dają. Lektura tego dziennika jest szczególną przyjemnością, żeby nie rzec: terapią, kiedy sprawy także naszego państwa przybierają obrót co najmniej niepokojący. Zwłaszcza że nieroztropni (delikatnie mówiąc) władcy, którzy przyprawiają nas o mdłości, czynią tak w majestacie reguł demokracji, mają jakieś racje, i nie wystarczy ich zamienić na lepszych, czekających za drzwiami, gotowych do rządzenia. Myślę, że z podobnego powodu Maria Dąbrowska rzuciła się spolszczać Pepysa w najczarniejszą noc stalinizmu. Musiał ją oczarować ten niezróżnicowany potok spraw ważkich i błahych, strasznych i śmiesznych, sumiennej pracy dla dobra ogółu i pociesznych grzeszków chciwego lubieżnika, spisany z bezbłędnym wyczuciem obserwacyjnego skrótu. Może właśnie pan Samuel, niewzruszenie pchający do przodu wózek swojego życia, dał jej siłę, żeby nie zwariować w dusznym aparacie kłamstwa i trwogi?

Chociaż, co prawda, nie zamierzała mu ulec we wszystkim, zatem polski czytelnik został przez nią pozbawiony wielu bezceremonialnych szczegółów Pepysowego cudzołóstwa. Na szczęście ani jej pruderia, ani wytyczne peerelowskiej cenzury nie zepsuły opisów jedzenia, które skrzętnie notował na równi ze wszystkim. „Mieliśmy potrawkę z kurcząt i królików, gotowane udo baranie, trzy karpie w jednym daniu, wielkie danie z polędwicy baraniej, pieczone gołębie, raki morskie, pasztet z minogów (wielki rarytas), sardele, trzy torty, dobre wino różnych gatunków” – relacjonuje obiad wydawany w rocznicę udanej operacji usunięcia kamieni moczowych. Ale bywa i prościej, nawet w Boże Narodzenie: „mieliśmy smażone żeberka, pasztety i dobre wino, a serce moje pełne było najprawdziwszej radości”. Choć przez lata się bogaci i notuje coraz to większe zbytki w życiu codziennym (nie tylko potrawy, ale i stroje, sprzęty domowe, własny powóz), ciągle cieszy go proste jedzenie. Nie tylko ówczesna odmiana ­street-foodu, pożerana w drodze do urzędu, ale także marynarska strawa podczas inspekcji statków: „bosman przyniósł nam z kotła sztukę gorącej solonej wołowiny, trochę czarnego chleba i gorzałki, tedyśmy sobie podjedli, a tak było to dobre, że anibym kiedy mógł sobie życzyć lepszego mięsa, jeno półmiski rad bym był widzieć czystszymi”.

To zresztą jeden z lejtmotywów jego kroniki nieskończonych biesiad: dbałość o zastawę i schludne podanie, troska o godność i porządek we własnej kuchni, kiedy w kuchni państwa rozgardiasz i brud. Toteż czytajmy Pepysa, tak smacznie piórem ­Dąbrowskiej spolszczonego, i pamiętajmy, że ilekolwiek by nam dzień przyniósł skandali i zgorszeń, czeka nas wieczór, a wraz z nim kolacja, podczas której to my jesteśmy suwerenami na obszarze własnego stołu. ©℗

„Najlepszy uniwersalny sos według przepisu hiszpańskiego ambasadora; przyrządza się go z pietruszki i suchej bułki, utłuczonych w moździerzu razem z octem, solą i trochą pieprzu. Książę jada to z mięsem, drobiem i rybą” – zapisuje Pepys po wieczerzy u księcia Yorku. W tym przepisie widzę pokrewieństwo do piemonckiej salsa verde – kiedyś już tu wspominanej, a wartej regularnego przypominania, bo istotnie jest to świetny pomysł do mięsa z rosołu, który gotujemy, by leczyć się z grypy. Wersja z Piemontu przewiduje, że pokruszony miękisz suchej bułki moczymy w niewielkiej ilości octu, tyle żeby zmiękł, a natkę pietruszki (dużo! sos ma być zielony) siekamy nożem, zamiast tłuc, oraz dodajemy ugotowane na twardo, roztarte żółtko (jedno na pęczek pietruszki) i ewentualnie garść siekanych kaparów. A na koniec oczywiście oliwa, w takiej ilości, by uzyskać dość gęsty krem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018