Paweł Bravo: nowy chiński rok księżycowy

To już w następną sobotę. Rok smoka. Jest w Europie spora grupa (poza czcicielami i adeptami tradycji duchowych Dalekiego Wschodu), dla których to ważna data.

04.02.2024

Czyta się kilka minut

Mowa o pracownikach szeroko pojętej branży luksusowych delikatesów i alkoholi. Producenci sławnych win i kosztownych destylatów znaleźli w Chinach ogromny rynek zbytu – te butelki służą tam do okazywania statusu i czynienia prestiżowych podarunków w jeszcze większym stopniu niż w naszej części świata. Marka Hennessy co roku wypuszcza limitowaną, potwornie drogą „noworoczną” edycję swoich najwyższych koniaków w specjalnych opakowaniach przeładowanych znamionami bogactwa i symboliką danego roku. Ostatnie tygodnie przed świętem są okresem frenetycznej aktywności marketingowej i bardzo intensywnej logistyki.

Na szczęście większość cennego towaru dotarła do portu w Szanghaju jeszcze zanim kampania ataków Houtich na kontenerowce w cieśninie Bab al-Mandab – na pewno słyszycie o niej codziennie w wiadomościach – skutecznie zatkała kluczowy szlak żeglugowy przez Morze Czerwone, którym płynie kilkanaście procent całego ruchu kontenerów na świecie. Pamiętacie krótki okres, kiedy jeden z tych morskich kolosów niefortunnie utknął w poprzek Kanału Sueskiego, znajdującego się u drugiego końca Morza Czerwonego i przez krótki czas wszyscy przejmowaliśmy się zakłóceniem dostaw wszystkiego, co tamtędy do nas płynie – ropy, gazu, ryżu, elektroniki i odzieży? Choć przestawienie zawalidrogi zajęło tylko sześć dni, to w mediach sporo było analiz, jak to krótkie w sumie zakłócenie wpłynie na ciągłość dostaw i podbije ceny, już wcześniej rozwibrowane przez inflację. A to było tylko sześć dni… obecna sytuacja, właściwie wojenna, pomimo interwencji zbrojnej Ameryki i państw europejskich, trwa już drugi miesiąc. Większość statków nie czeka w Zatoce Adeńskiej, tylko rusza dookoła Afryki, starym jak świat szlakiem wokół Przylądka Dobrej Nadziei.

I to jest na razie jedyna nadzieja, jaka występuje w tym zapętleniu geopolitycznym. Trasa objazdowa wokół Afryki jest dłuższa o około 20 dni, co pociąga za sobą po pierwsze, w sposób oczywisty, większe koszty (jeden dzień rejsu kontenerowca kosztuje armatora ok. 120 tysięcy dolarów), które skutkują podwyżką frachtu o nawet 150 procent. I to nie może nie wpłynąć na ceny surowców, jakie Europa importuje z Zatoki Perskiej i z Dalekiego Wschodu. A także – co nas tu znacznie bardziej interesuje – na opłacalność eksportu żywności z Europy w stronę Azji i krajów arabskich.

Koszty to tylko jeden problem, dla niektórych branż trudny do pokonania. Producenci np. przetworów pomidorowych, tych wszystkich puszek z „pelati” i przecierów, mają tak niski wskaźnik rentowności, że nawet lekka zwyżka kosztów transportu może zjeść im całą marżę, a z trudem mogą przerzucić to na konsumenta, czyli na nas, bo i tak na wielu rynkach mają silną lokalną konkurencję. Ale za to kwestia wydłużonego czasu transportu nie gra roli.


Ten tekst jest autorskim newsletterem premium, pisanym specjalnie subskrybentów Tygodnika. Poznaj inne newslettery Tygodnika →. Dziękujemy, że czytasz i wspierasz „Tygodnik Powszechny”! 


 

Czas nie jest aż tak ważny także dla europejskich importerów kawy – surowe ziarna mogą spokojnie przetrwać rok, a decyzja, by zaczekać z wysyłką na lepsze czasy, jest tylko obarczona ryzykiem powstania zatorów w magazynach, gdy nastąpi szczyt sezonu zbiorów. A ten szczyt właśnie w tej chwili trwa w takich regionach, z których ziarna dotychczas płynęły przez Suez – to Azja Płd-Wschodnia, czyli głównie Wietnam, ogromny eksporter zwłaszcza odmiany robusta tej rzekomo „gorszej” kawy, o której honor bijemy się w naszej rubryczce kulinarnej już prawie 10 lat – oraz Etiopia czy Uganda, bardzo ważne jako rynki dla rynku tzw. specialty coffee.

Skądinąd mimo ogromnej produkcji wietnamskiej robusty prawie wcale nie mamy okazji się napić (chyba że w niektórych azjatyckich knajpkach), służy nam w Europie jako surowiec do produkcji kawy rozpuszczalnej. Jeśli źródło wietnamskie wyschnie, firmy zaczną ściągać ziarna np. z Brazylii, w konsekwencji cała kategoria zdrożeje. Jeśli należycie wraz ze mną do niewielkiej, ale zacnej mniejszości, która lubi mieszanki z dużym udziałem robusty, a więc takie mocne, przypalone, „z kopem”, macie powody do zmartwień.

A co wtedy, gdy producenta i eksportera stać na wyższy fracht, ale nie stać na luksus odczekania 15-20 dni dłużej, bo np. jego owoce w tym czasie zaczną się po prostu psuć? Wojna akurat wypadła w momencie, kiedy w segmencie owocowym trwa zastój – jedyne, co teraz jeszcze płynie lub powinno płynąć, to tysiące ton włoskich jabłek do Arabii Saudyjskiej i Emiratów. Ale już wkrótce zacznie się w Indiach zbiór winogron, które w naszych sklepach wypełniają zimą lukę obok tych sprowadzanych z RPA. Ciekawe, czy tej zimy dotrą.

A pamiętacie kosmicznie drogie czereśnie, bohaterki dramatycznych postów na Facebooku pod hasłem „skandal, czereśnie po 150!”? To w Polsce wąziutki margines rynku owocowego, ten towar jest sprowadzany z Włoch, Hiszpanii i Węgier w niewielkich ilościach dla osób, które nie chcą czekać na szczyt sezonu w polskich sadach. Ale za to w krajach arabskich włoskie i hiszpańskie czereśnie to sto procent rynku. Jeśli do połowy maja na Morzu Czerwonym nie zapanuje niezbędny dla handlu spokój, rynek ten całkowicie się załamie. Może mało nas obchodzi los konsumentów w Abu Zabi, a pikiety włoskich sadowników żądających od władz wsparcia też nie zaburzą nam rytmu dnia codziennego. Co najwyżej skorzystamy z tego, że te owoce zamiast na Półwysep Arabski trafią na naszą północ Europy i będą kosztować „tylko” 75 złotych. Podobnie jak będziemy mogli się przez chwilę cieszyć tańszymi brzoskwiniami i pomidorami San Marzano.

Skoro polskie owoce czy przetwory mleczne w niewielkim tylko stopniu płyną do Azji (mam na myśli głównie niby-fetę na rynki arabskie (w jej produkcji jesteśmy potęgą ustępującą tylko Danii), możemy patrzeć na to wszystko z pewnego oddalenia. Może tylko osoby jadające produkty zawierające olej palmowy (a zatem 90 proc. z nas) powinny się nieco martwić o przyszłe wydatki. Ale cała ta historia pokazuje, w jak gęstym systemie poplątanych naczyń połączonych tkwi wszystko to, co trafia na nasz stół. Naczyń tak długich jak sławny 260-kilometrowy system kanałów i rur, który wody z rzeki Tag – płynącej nieopodal Madrytu, przez Toledo aż do Lizbony – przenosi na południe Hiszpanii. To tylko dzięki temu osiągnięciu inżynierii gorąca, lecz sucha jak pieprz Murcja mogła stać się „warzywnikiem i sadem Europy”, system irygacyjny nawadnia tam ponad 80 tysięcy hektarów gruntu – normalnie te ziemie nie byłyby w stanie urodzić tej cukinii i sałaty lodowej, którą przez zimowe miesiące kupujecie w dyskoncie za rogiem. Od zeszłego roku trwa tam stan pogotowia protestacyjnego, bowiem w ramach próby przywracania równowagi ekologicznej Tagu i jego dorzecza, władze w Madrycie postanowiły stopniowo odcinać irygację. Sytuacja na razie jest nierozstrzygnięta, to jeden z kolejnych wątków w złożonej opowieści o „agrarnym populizmie”, czyli fali buntów rolników przeciwko restrykcjom ekologicznym i cięciom dotacji, która ogarnia całą Europę zachodnią, na czym na razie znakomicie umieją korzystać partie skrajnej prawicy. Pisałem o tym nieco w ostatnim felietonie – i mam poczucie, że jeszcze będziemy do tego wracać. Niezależnie od tego, jak się skończy rozróba na Morzu Czerwonym i co zdecyduje rząd w Madrycie. Jak nie ten, to inny powód do protestu się znajdzie, tych naczyń już nic nie rozplącze.

🍽️JEDZENIE Kilka lat temu w felietonie pisałem, że ze wszystkich jadących do nas tirami w środku zimy z Hiszpanii warzyw najbliższe oryginału są kalafiory i zdania do dziś nie zmieniłem. Są warte swojej wcale nie niskiej ceny, czego nie da się powiedzieć np. o gumowych bakłażanach czy cukinii, z której trzeba wyrzucić cały gąbczasty środek. Kiedy znajdziemy niedużego, a jędrnego kalafiora, można go łatwo upiec w całości w piecu o temperaturze 200 stopni przez ok. 40 minut, ale wcześniej nasmarujmy go szczodrze jogurtem greckim zmieszanym z ulubionymi przyprawami i skórką cytrynową. Dzięki temu w trakcie pieczenia pojawi się mocno rumiana skorupka. Skórka cytrynowa w ogóle lubi się z kalafiorem. Można zrobić risotto, w którym do ryżu po uprażeniu dodamy malutkie cząstki kalafiora. Po ugotowaniu standardowym sposobem i wmieszaniu masła i parmezanu, dodajemy rozmaryn – lub majeranek, jeśli mamy dobrej jakości. A potem odrobinę startej skórki cytrynowej i odrobinę soku z tejże cytryny.

🥂WINO Kalafior niespecjalnie dobrze się łączy z winem, podobnie jak szparagi. Może przez analogię do nich, popróbowałbym, gdybym miał pod ręką, jakiegoś cięższego rieslinga albo gruner veltlinera, ale to są w ogóle wina, które po prostu lubię mieć w kieliszku bez względu na jadłospis. W każdym razie musi to być coś mało perfumowane, żadna bomba aromatyczna w rodzaju nowoświatowych sauvignon blanc, coś raczej smakującego po prostu jak białe wino – trochę cytrusów, trochę skórek jabłka, trochę białych owoców, trochę mokrego kamienia; szklista materia. Taką definicję spełnia np. furmint od węgierskiego producenta z małego regionu winiarskiego Somlo, który słynie przede  wszystkim z innej odmiany, zwanej juhfarkiem. Owszem, lubię, ale pan Kolonics zachwyca mnie właśnie tym furmintem. Rocznik 21 jest już na pewno gotowy do picia (fot. Pawła Bravo). Poważne, długie w ustach, zrównoważone i przyjemne, ale bez przegięć wino za zaskakująco niską dwucyfrową cenę, sprowadza do Polski m.in. krakowski importer 2Bratanki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej