Paradoksalna siła papieża

Franciszek wie doskonale, że metoda „kija i marchewki” już się w Kościele nie sprawdza. Jest skuteczny, bo przyjął inny styl sprawowania władzy.

14.06.2015

Czyta się kilka minut

Plac św. Piotra, Watykan, 10 czerwca 2015 r. / Fot. Filippo Monteforte / AFP / EAST NEWS
Plac św. Piotra, Watykan, 10 czerwca 2015 r. / Fot. Filippo Monteforte / AFP / EAST NEWS

Jeśli celebryta to osoba, która jest tym, czym jest jej wizerunek, to Franciszek nie spełnia tych kryteriów. Nie jest również prawdą, że papieża Franciszka stworzyły media, albo że „efekt Franciszka” to puste słowo. Papież nie dba o popularność ani nie przegląda się w mediach, choć, jak podkreśla były sekretarz Benedykta XVI, arcybiskup Georg Gänswein – ma do nich „siódmy zmysł”.

Na łamach argentyńskiej gazety „La Voz del Pueblo” Franciszek wyznał, że nie oglądał telewizji od 25 lat – od chwili, kiedy złożył taką obietnicę Maryi Dziewicy z Carmen w nocy 15 lipca 1990 r., tydzień po tym, jak jego zespół narodowy przegrał w finale piłkarskich mistrzostw świata z Niemcami. Podkreślił jednak, że obietnica ta nie była motywowana ani tym wydarzeniem, ani jakimś konkretnym powodem; po prostu stwierdził: „To nie dla mnie”. Nie odstąpił od tego postanowienia nawet dla meczów swojej ulubionej drużyny piłkarskiej San Lorenzo, kiedy był jeszcze w Buenos Aires.

I tak jest do dzisiaj. Będąc w Rzymie, poprosił jednego z gwardzistów szwajcarskich o informowanie go o miejscu jego drużyny w lidze argentyńskiej. W tym samym wywiadzie przyznał, że nie korzysta z internetu i czyta tylko jedną gazetę przez 10 minut, po pobudce, a wstaje o czwartej nad ranem. Zwierzył się ponadto, że najbardziej brakuje mu okazji do wyjścia na pizzę, bo „wzięcie jej na wynos nie jest tym samym”.

Cechy lidera

Papież Paweł VI wypowiedział kiedyś prorocze słowa: „Świat nie będzie wierzył nauczycielom, dopóki nie staną się przede wszystkim świadkami” („Evangelii nuntiandi”). Potwierdzają to ostatnie badania nad recepcją przywódców religijnych – w tym samego papieża. Przeprowadzone w kwietniu tego roku w Wielkiej Brytanii badania na grupie 3211 dorosłych pokazały, że przywódcy religijni cieszą się wciąż wysokim stopniem popularności społecznej, ale pod pewnymi warunkami. Na pytanie, który ze współczesnych przywódców religijnych „miał największy wkład w moralne i religijne życie Brytyjczyków”, papież Franciszek uplasował się na drugim miejscu, razem z Rowanem Williamsem, emerytowanym arcybiskupem Canterbury, i tylko nieco poniżej Justina Welby’ego – obecnego następcy Williamsa, będąc za to jedynym liderem religijnym o nieangielskim pochodzeniu. Papież znalazł się także w czołówce światowych przywódców religijnych (40 proc. poparcia), za Dalajlamą (57 proc.) i Desmondem Tutu (46 proc.). W celu sprawdzenia, czyte procenty popularności byłyby inne, gdyby pod uwagę brano również kobiety, uwzględniono Oprah Winfrey, prezenterkę telewizyjną prowadzącą znany talk-show. Znalazła się na czwartym miejscu (21 proc.), jednak otrzymała znacznie więcej głosów wśród kobiet niż mężczyzn – co jest interesujące samo w sobie, ale nie będę tego analizował.

Największą popularnością papież Franciszek cieszy się wśród katolików – wybrało go ponad 75 proc.; w porównaniu do protestantów (43 proc.), o jedną trzecią więcej od tych, którzy nie są chrześcijanami, i o jedną trzecią mniej od tych, którzy określili się jako niereligijni („no religion”). Wiek nie miał znaczenia, chociaż młodzi ludzie trochę wyżej ocenili Oprah Winfrey niż Franciszka czy innych przywódców religijnych.

Jak twierdzi Linda Woodhead, profesor socjologii religii z Uniwersytetu w Lancaster, która kierowała tymi badaniami, „przynależność do grupy najpopularniejszych liderów religijnych – a więc również osób wpływowych – wymaga nie tyle posiadania autorytetu urzędowego (kard. Vincent Nichols uplasował się dopiero na 15. miejscu, a inni hierarchowie jeszcze niżej), co osiągnięcia czegoś znaczącego dzięki własnym wysiłkom i zmaganiom”. Mówiąc prościej: to, co się liczy dzisiaj w oczach opinii publicznej, to mniej nauczanie, a bardziej osoba i jej osiągnięcia.

Anglicy cenią sobie szczególnie u przywódców religijnych ich zaangażowanie na rzecz osób marginalizowanych i wykluczanych. Innym znaczącym czynnikiem popularności liderów religijnych jest ich charyzma – rozumiana jako zdolność do wchodzenia w relacje, empatia i troska, dzięki której ludzie mają poczucie, że są dla nich ważni. Istotny jest również „czynnik transcendentny”, a więc umiejętność liderów religijnych do wprowadzenia ludzi w doświadczenie czegoś większego, bycia uczestnikiem przełomowego wydarzenia historycznego (np. walki przeciwko apartheidowi czy systemom totalitarnym), kontaktu z Bogiem (doświadczenia sacrum).

Zmniejszanie rozbieżności
Badania angielskie pokazują jednak, że pomimo ciągłej obecności przywódców religijnych w rankingach popularności społecznej, nastąpiła ważna zmiana. Okazało się bowiem, że 75 proc. społeczeństwa angielskiego przyznało, że nigdy nie było pod wpływem żadnego lidera religijnego, nawet kogoś dobrze znanego – jak w przypadku księdza parafialnego.
Na pytanie, „czy bierzesz pod uwagę, co liderzy religijni mówią w kwestiach moralności osobistej takich jak małżeństwo, rodzina, aborcja i eutanazja”, prawie 2/3 odpowiedziało negatywnie. Zapytani o to, czy biorą pod uwagę, co liderzy religijni mówią na temat „kwestii politycznych i ekonomicznych takich jak ubóstwo, pomoc międzynarodowa i bezrobocie” – 57 proc. odpowiedziało „nie”.

Analiza badań pokazała, że wiek, klasa społeczna i płeć miały niewielki wpływ na odpowiedzi. Znaczenie miała natomiast denominacja. 41 proc. badanych identyfikujących się jako katolicy przyznało, że w ciągu swego życia było pod wpływem lidera religijnego, w porównaniu do 22 proc. protestantów i 19 proc. osób z populacji ogólnej. Katolicy wyróżniali się również w ocenie liderów religijnych wypowiadających się w kwestiach moralności indywidualnej (41 proc.), wśród protestantów (30 proc.) i populacji ogólnej (23 proc.). Kiedy chodziło o ocenę zaangażowania liderów religijnych w sprawy polityczne i ekonomiczne, prawie połowa katolików odpowiedziała twierdząco, wyżej niż wśród protestantów (30 proc.) i populacji ogólnej (28 proc.).

Profesor Woodhead przestrzega jednak przed naiwnym optymizmem. Porównując wyniki tych badań z wcześniejszymi (z listopada 2013), podkreśla, że kryterium „branie pod uwagę liderów religijnych” było bardzo pojemne. Kiedy w 2013 r. owo kryterium było uszczegółowione, okazało się, że żaden z katolików nie wskazał na liderów religijnych (narodowych i lokalnych) jako punkt odniesienia w podejmowaniu decyzji dotyczących życia. Największa grupa (ponad połowa) powiedziało, że odwoływali się głównie do swego sumienia, rozumu czy intuicji. Te same badania pokazały, iż tylko 9 proc. katolików powiedziało, że „miałoby poczucie winy” używając środków antykoncepcyjnych, tylko 19 proc. poparło zakaz aborcji, 58 proc. domagało się zmiany w sprawie eutanazji i ponad połowa katolików poniżej 50. roku życia poparła związki jednopłciowe.

Zdaniem angielskiej socjolożki w XXI wieku największym wyzwaniem dla Kościoła będzie zmniejszenie rozbieżności pomiędzy tym, czego nauczają duchowni, a tym, jak żyją. Okazuje się bowiem, że nie tyle mamy do czynienia z korozją autorytetu w Kościele, ile z przewartościowaniem jego znaczenia. Mówiąc wprost – musisz być tym, co głosisz, zanim my się zmienimy.

Miękka władza
Politolożka Anna Ruth Wilner podkreśla bowiem, że w percepcji społecznej zmianie uległo rozumienie autorytetu dzielonego dotąd na prawne, tradycyjne i charyzmatyczne. To nie urząd i władza czyni z papieża autorytet w oczach współczesnych ludzi Zachodu, ale osobista charyzma. Na nią składają się natomiast takie elementy jak: pochodzenie z niższej klasy społeczno-ekonomicznej, a nie tradycyjnej elity legitymizującej władzę, witalność, odporność na stres, determinacja i upór połączone z rewolucyjnymi hasłami.

Analizując pielgrzymkę Benedykta XVI do Wielkiej Brytanii, która była jego wielkim sukcesem, i obecną popularność Franciszka, Wilner uważa, że rola mediów ma kolosalne znaczenie dla wzmocnienia autorytetu papieża nie tylko wśród ludzi młodych, ale w społeczeństwie. Oznacza to jednak nie tyle tworzenie z papieża celebryty, ile jego umiejętność wykorzystania „miękkiej władzy” zarówno w relacjach indywidualnych, jak i przed kamerą.

Chodzi więc o sięganie po perswazję, a nie wymuszanie swoich celów. Stosowana w Kościele metoda „kija i marchewki” („jeśli mnie nie posłuchasz, to pójdziesz do piekła, bo zgrzeszyłeś”) już się nie sprawdza. Franciszek wie to doskonale, potraktował to jednak jako „znak z Nieba”, a nie przejaw ogólnoświatowego zepsucia. Miękka władza to nie synonim relatywizmu, laksyzmu czy lęku przed światem, tylko jedyne skuteczne narzędzie zwrócenia uwagi ludzi na Ewangelię. Taka władza oparta jest na wspólnych wartościach i posługiwaniu się językiem, którym mówią ludzie, a nie takim, którym się jedynie ich naucza ex cathedra.

„Efekt Franciszka” bywa nazywany „cudem pokory w erze próżności” – także tej wewnątrzkościelnej, w której z władzy na każdym szczeblu czyni się atrybut nieomylności. Nie trzeba się rozpisywać, żeby pokazać, jak trudno do „miękkiej władzy” przekonać samych biskupów czy inne osoby „trzymające władzę” w Kościele. Franciszek ma jednak rację utrzymując, że nie idee, a rzeczywistość powinna być pierwszym punktem odniesienia dla Kościoła – dlatego przetrwa to, co zaczął.

Ani konserwatysta, ani liberał
Choć istnieją znaczące różnice pomiędzy Kościołem nad Tamizą a Kościołem nad Wisłą, z badań angielskich wyciągnąć można wniosek, że aby być przekonującym liderem religijnym, biskup musi być stróżem Ewangelii, a nie narodu. Choć nie muszą się one wykluczać, niektórzy ulegają pokusie, żeby je zrównać, a to jest bałwochwalstwo „ukryte pod baldachimem”. Nie wystarczy również określić się mianem „pasterza”, jeśli zamiast miękkiej władzy do „owiec” podchodzi się z kijem i marchewką.

Franciszek pokazuje, co i jak należy zrobić, żeby zyskać sobie zaufanie i zaproponować światu Ewangelię. Zamiast patrzeć mu na buty, trzeba spojrzeć w jego serce. Tam znajduje się odpowiedź na skuteczne przywództwo religijne w nowym tysiącleciu, bo nie jest on ani konserwatystą, ani liberałem – jest jeszcze bardziej radykalny, bo nie interesuje go religijna ideologia, tylko same korzenie chrześcijańskiej wiary. Jest świadkiem Ewangelii, a nie kościelnym monarchą. Najszybciej dostrzegają to ci, którzy troski o Kościół nie sprowadzili do troski o biskupów, nie odrzucają jednak tego urzędu, tylko domagają się za Franciszkiem, żeby biskupi byli pasterzami, a nie „fryzjerami owiec”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2015