Państwo już tutaj nie mieszka

Liberałowie chcieli, by ograniczyć podatki do absolutnego minimum. PiS wpadł na to, że można najpierw ściągać wysokie podatki, by – po przejęciu części z nich – zwracać je podatnikom.

17.05.2021

Czyta się kilka minut

Przeprowadzka prywatnej szkoły,  Warszawa, czerwiec 2019 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS
Przeprowadzka prywatnej szkoły, Warszawa, czerwiec 2019 r. / PIOTR MOLECKI / EAST NEWS

W Polsce państwo zawsze było słabe, ale czasami ukrywało to dzięki represjom, propagandzie sukcesu i retorycznej stanowczości. Od sześciu lat wycofuje się z kolejnych dziedzin polityki, głosząc hasła solidarności, wzmocnienia narodowej wspólnoty i socjalnych dobrodziejstw, które szybko obracają się przeciwko ich beneficjentom. Więcej: pod hasłami walki z prywatyzacją odbywa się ukryta prywatyzacja ryzyka obywateli, usług publicznych i instytucji państwowych. Odchodzimy od europejskich modeli państwa dobrobytu, ale wbrew głoszonym przez część opozycji hasłom wcale nie zbliżamy się do Rosji, lecz do modelu państw południowoamerykańskich.

Solidarność wymuszona

Państwa powstały, aby rozwiązać problemy, których nie da się rozwiązać ani przez indywidualne działania obywateli, ani za pomocą organizacji społecznych. Pozostawienie bezpieczeństwa wewnętrznego w rękach obywateli prowadzi do powstania milicji i – bez monopolu państwa na przemoc – do wojny domowej. Bezpieczeństwo zewnętrzne także wymaga monopolu państwa na przemoc, inaczej nie da się zmusić obywateli do wspólnej obrony.

Nowoczesne państwo opiekuńcze ma jeszcze dodatkowe zadania: dostarczenie usług publicznych, które są konieczne z punktu widzenia całego społeczeństwa i których ani rynek, ani inicjatywa indywidualna nie mogą zastąpić. Widać to podczas pandemii: gdybyśmy szczepili tylko tych, których stać na opłacenie szczepionek, to ci, których na to nie stać, i tak zagrażaliby wszystkim pozostałym. Tam, gdzie państwo nie dostarcza takich usług, lecz zostawia to działaniu rynku, mamy potem sytuacje takie jak w Stanach Zjednoczonych za prezydenta Trumpa, w Brazylii albo obecnie w Indiach, skąd bogatsi obywatele, mimo że mogą sobie pozwolić na prywatne ­szpitale, a nawet na sprowadzenie tlenu z zagranicy, i tak wolą wyjechać.

Cały system opieki zdrowotnej jest oparty na zasadzie, że młodzi, zdrowi i dobrze zarabiający biorą na siebie koszty zdrowia publicznego, dzieląc się ze starszymi, chorymi i gorzej zarabiającymi. Kiedy sami stracą zdrowie, zestarzeją się albo zbiednieją, też będą mogli korzystać z tej solidarności, do której obecnie dokładają. Pandemia dostarczyła dodatkowy powód: tam, gdzie ryzyko zachorowania jest poza kontrolą pojedynczego obywatela, a koszty leczenia zbyt wysokie, leczenie i szczepienie przejmuje państwo. I tylko państwo może zarządzać takim systemem redystrybucji dochodów. Solidarność funkcjonuje, bo stoi za nią monopol na przemoc.

Zarządzania systemem opieki zdrowotnej nie można scedować na organizacje charytatywne. Widać to w niektórych krajach Afryki, gdzie takie zadania zostały sprywatyzowane albo przejęte przez międzynarodowe organizacje pomocowe. Kto do nich trafi, ma szczęście, tak samo jak ten, którego stać na ewakuację i leczenie za granicą. Nie ma mechanizmów zapewniających solidarność.

Od Owsiaka do prywatnych armii

O Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy pisano już wiele, w tym wiele nonsensów. Najpoważniejszy argument przeciw tej cyklicznej kampanii wspierania służby zdrowia nie dotyczy ani jej ideo­logicznej otoczki, ani tego, że rzekomo odbiera fundusze innym, mniejszym organizacjom. Bo nie jest to w ogóle zarzut wobec niej, lecz wobec państwa.

WOŚP wyręcza państwo na jednym z jego podstawowych pól działania. Aparatury, którą WOŚP kupuje szpitalom, minister zdrowia już kupować nie musi. Więcej: skoro to nie budżet odpowiada za te zakupy, to rząd też nie ma obowiązku rozliczenia się z nich wobec parlamentu, NIK i opinii publicznej. Inwestycja, która ze względu na jej wielkość i przeznaczenie dla użytku publicznego powinna pochodzić z podatków i podlegać demokratycznej kontroli, nagle powstaje niejako „obok systemu”.

To nie jest powód, aby nie płacić na WOŚP. To jest powód, aby się zastanowić, po co mamy państwo, jeśli jego kluczowe zadania są albo sprywatyzowane, albo wykonywane przez organizację charytatywną. Dlaczego mamy płacić podatki na rzecz państwa, jeśli kupowanie respiratorów wychodzi organizacjom charytatywnym lepiej niż agencjom państwowym?

To jest początek drogi, której koniec widać na Ukrainie, gdzie powstały prywatne milicje, wyręczające państwo z jego obowiązku zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa wobec zbrojnej agresji z zewnątrz. Jest to bezpośredni skutek prywatyzacji usług publicznych w czasach prezydenta Janukowycza: armia była tak niedofinansowana, że nawet sam prezydent nie mógł jej użyć przeciwko opozycji, a kontrolę nad bezpieczeństwem wewnętrznym przejęli oligarchowie.

Wobec prywatyzacji wojska prywatyzacja pewnej części służby zdrowia, jak w przypadku WOŚP, wygląda niewinnie. Ale niewinna nie jest. Usługi publiczne są bowiem w Polsce prywatyzowane od 30 lat. Najpierw olbrzymi wzrost nieufności wobec państwa w okresie 1988-92 oraz lustracje i czystki w aparacie bezpieczeństwa i w prokuraturze doprowadziły do powstania niezliczonych agencji ochrony i biur detektywistycznych, zatrudniających tych, którzy stracili w tym aparacie pracę. Potem każda kolejna ekipa rządowa chciała sobie zapewnić lojalność resortów bezpieczeństwa (i dać zarobić swoim zwolennikom), więc każda te resorty czyściła.

Wcześniej odbywało się to w ramach różnych koalicji, a niekiedy w warunkach kohabitacji z nieprzyjaznym prezydentem, co trochę hamowało zapędy czyścicieli. Od 2015 r. ten proces tak się zintensyfikował, że doszło nawet do czystek w ramach tej samej rodziny politycznej: z MSZ czyszczono zwolenników poprzedniego ministra, z MON zwolenników (albo nawet tylko ludzi podejrzanych o takie sympatie) ministra Antoniego Macierewicza.

Nie prowadzi to oczywiście do większej lojalności aparatu, lecz do większego koniunkturalizmu wśród urzędników i do tego, że najlepsi uciekają. Urzędnik, którego państwo polskie ­wykształciło i który swoje poletko zna od podszewki, zaczyna pracować dla ­obcego państwa. Nic w tym zdrożnego, ­jeśli to obce państwo jest akurat ­sojusznikiem Polski, ale tak wcale być nie musi. ­Wyrzucony czy zlustrowany urzędnik MSZ może przecież też pracować dla Rosji, Białorusi, Iranu i Chin, podobnie jak zwolniony policjant lub agent wywiadu może świadczyć usługi na rzecz organizacji kontrolowanej przez jedno z tych państw albo dla międzynarodowej ­korporacji dostarczającej im najemników i informacji. Za każdym razem, kiedy PiS tylko dyskutował o kolejnych czystkach w MSZ, ktoś w Moskwie, Damaszku i Pekinie się cieszył. I za każdym razem ambasady w Warszawie miały więcej chętnych na wolne stanowiska.

Szkoła przetrwania

Nie tylko państwo wycofuje się z usług publicznych, obywatele też ochoczo w tym uczestniczą, często uważając, że to dla nich korzystne. Utwierdzają ich w tym przekonaniu niektórzy komentatorzy i politycy lewicy, którzy mylą zastępowanie usług publicznych z polityką prospołeczną.

Oddolna prywatyzacja napędzana nieufnością do państwa zaczęła się długo przed dojściem PiS do władzy, kiedy klasa średnia w polskich miastach podpisywała z prywatnymi agencjami umowy o ochronie swojego dobytku, zamiast angażować się na rzecz poprawienia jakości usług dostarczanych przez policję. Odtąd możemy obserwować, jak miliony obywateli znajdują indywidualne rozwiązania dla publicznego problemu, jakim jest bezpieczeństwo.

Dziś nie jest z tym najgorzej, bo społeczeństwo się starzeje, odsetek ludzi w wieku 15-30 lat – najczęstszych potencjalnych sprawców albo ofiar przestępczości – od lat maleje i wskaźniki przestępczości spadają. Jednym z największych osiągnięć rządów po 1989 r. jest też olbrzymi wzrost zaufania obywateli do policji. Niestety PiS próbuje ją przekształcić w zbrojne ramię partii i narzędzie represji politycznych. Jeśli to się powiedzie, za parę lat czeka nas kolejna fala prywatyzacji bezpieczeństwa.

Tymczasem w innych sferach ta prywatyzacja galopuje. Dezorganizacja szkolnictwa w 2016 r. pchnęła więcej obywateli w objęcia prywatnych przedszkoli, żłobków i szkół niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiście tych, których stać na płacenie czesnego. To powtórka z rozwoju dużej liczby szkół wyższych kiepskiej jakości w latach 90., tyle że wówczas ten trend napędzała demografia, a dziś napędza go rząd – ten sam, który przy każdej okazji stanowczo (ale czysto retorycznie) krytykuje swoich poprzedników za wyprzedaż majątku narodowego i domaga się, aby możliwie wszystko było „narodowe”, „polskie” i państwowe, to znaczy zarządzane przez jego zwolenników.

Realna Polska socjalna

Najpierw obywatele prywatyzowali swoje bezpieczeństwo, barykadując się w strzeżonych osiedlach z własną recepcją, ochroną i systemem monitoringu. Potem przyszła kolej na system emerytalny, częściowo sprywatyzowany przez wprowadzenie ubezpieczeń kapitałowych.

Łukasz Pawłowski pokazał w książce „Druga fala prywatyzacji”, jak niechęć PiS (i części lewicy) do komercjalizacji szpitali doprowadziła do ich faktycznej, ale zakulisowej prywatyzacji. Polega ona na dwóch zjawiskach, które zachodzą jednocześnie. Pierwszym jest dynamiczny wzrost prywatnych usług medycznych na wzór amerykański i powstanie wielkich korporacji medycznych, które przejmują opłacalny obszar usług, zostawiając państwu jego nieopłacalne elementy. Zjawisko drugie to prywatyzacja usług wewnątrz systemu państwowego. Kiedyś odbywało się to na zasadzie łapówek, teraz rzecz uregulowano: niemal do każdej publicznej usługi w państwowym albo samorządowym szpitalu można dokupić płatną usługę dodatkową.


Czytaj także: Zepsucie opozycji na swoje podobieństwo to znacznie większy sukces Jarosława Kaczyńskiego niż stworzenie sprawnej wodzowskiej partii i utrzymywanie w szachu przybudówek.


 

Ale Polacy nie muszą się udać do lekarza albo do szpitala, aby móc obserwować prywatyzację zdrowia publicznego. Niechęć i bezradność państwa wobec zanieczyszczenia powietrza skłania coraz więcej obywateli do indywidualnych rozwiązań zbiorowego problemu, jakim jest smog: kupują sobie oczyszczacze powietrza. Na to, że sąsiad spala gumowce w piecu, nic nie poradzą, więc dbają o to, aby przynajmniej u nich w domu powietrze było czyste.

Pandemia i te procesy przyspieszyła. Kogo na to stać, jeździ teraz własnym samochodem i rezygnuje z (tańszego i czystszego) transportu publicznego. Innymi słowy – stosuje prywatne rozwiązanie tam, gdzie państwo się nie wywiązuje ze swoich zadań. Rząd manipuluje danymi o pandemii tak, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak duże jest ryzyko zakażenia, czy mamy szansę na pomoc w szpitalu albo czy przyjedzie do nas ambulans. Kupujemy sobie więc prywatne respiratory i „załatwiamy” prywatne testy na COVID-19.

Dopóki sytuacja jest stabilna i nierówności nie są zbyt jaskrawe, może się to udać. Wręcza się ludziom znaczne transfery (za które, w postaci podatków, sami zapłacą) i wmawia się im, że ten system, który gwarantuje strukturalną dyskryminację i fikcyjne usługi publiczne, to właśnie „Polska socjalna”, o której zawsze marzyli. Jest to jednak koncepcja rodem z rządów populistycznych w Ameryce Łacińskiej, które powstały, zanim w Europie zaczęliśmy dyskutować o populizmie: zdobyć poparcie biednych, aby móc prowadzić politykę dla bogatych, która potęguje nierówności i zapewnia im trwałą hegemonię przy niskich podatkach i niskich płacach.

Zachłanny nocny stróż

Zwieńczeniem tego systemu pełzającej prywatyzacji usług publicznych są niektóre świadczenia socjalne, od 500 plus po becikowe, od trzynastej emerytury do „dobrego startu” na początku roku szkolnego.

Wszystkie one dotyczą sfer, z których państwo się wycofuje. Od niedawna ich lista wzbogaciła się o aborcję, która, nawet jeśli obwarowana kontrolą, też jest usługą publiczną, przynajmniej tam, gdzie jest legalna. Że instytucje opanowane przez mężczyzn definiują, kiedy i w jakich warunkach kobiety powinny rodzić, to tylko jeden aspekt problemu. Drastyczne ograniczenie legalnej aborcji do sytuacji, w której poród zagraża życiu lub zdrowiu kobiety, nie oznacza przecież, że Polki nie będą już przeprowadzać aborcji. Oznacza tylko, że to, czego nie mogą zrobić w Polsce, będą robić w Niemczech, Słowacji, Ukrainie, Holandii i Skandynawii, finansując w ten sposób zagraniczne systemy opieki zdrowotnej. Już obecnie liczba chętnych na aborcje w przygranicznych szpitalach w Niemczech wzrosła kilkakrotnie.

To kolejny „outsourcing” problemów społecznych ze strony państwa. „Polska socjalna”, spin wymyślony na użytek kampanii prezydenckiej 2005 roku, który PiS tak skutecznie wylansował, że część lewicy zaczęła go brać poważnie, to państwo, w którym rodziny wielodzietne poza metropoliami nie mają dobrych szkół, ale za to mają 500 plus, za które mogą sobie opłacać „korki”, nie mają dostępu do państwowej służby zdrowia, ale mają 500 plus, za które mogą sobie kupić abonament w prywatnej firmie ­medycznej i jeździć do najbliższego większego miasta na wizytę u lekarza. Nie mają transportu publicznego, ale mogą sobie kupić samochód z drugiej ręki, aby dojeżdżać do pracy. W tym świecie nie ma już usług publicznych i każdy sam odpowiada za swój los, trochę po amerykańsku, tylko z wyższymi podatkami. Liberalizacja prawa do posiadania broni byłaby logiczną tego konsekwencją.

Na końcu tej drogi państwa opiekuńczego już nie będzie. Zamiast tego ziści się marzenie XIX-wiecznych teoretyków liberalizmu gospodarczego: państwo będzie stróżem nocnym, który pilnuje przestrzegania tylko zasad niezbędnych, by zapobiec wojnie domowej, utrzymać armię i pokryć wydatki na biurokrację. Liberałowie chcieli, aby państwo nie ściągało więcej podatków, niż to absolutnie niezbędne. Dopiero PiS wpadł na to, że można najpierw ściągać wysokie podatki, by potem (po przekierowaniu części z nich do prywatnych kieszeni rządzących i powiązanych z nimi firm) częściowo je zwracać podatnikom.

Na krótką metę to korzystne dla obu stron. Rząd może rozbudowywać administrację, rozdawać synekury i zdobywać poparcie wyborcze skuteczniej, niż gdyby się ograniczył do „nocnego stróżowania”. A podatnik odczuwa większą ulgę z powodu zwrotów, jakie dostaje, niż odczuwałby, gdyby państwo od początku ściągało od niego niskie podatki.

Złudny szacunek

Na dłuższą metę ta nigdy otwarcie niedyskutowana i być może nawet przez samych rządzących nieuświadomiona strategia ma bardzo poważny skutek uboczny: coraz większe społeczne nierówności, które są konsekwencją prostego faktu, że tylko bogatszych stać na prywatyzację coraz wyższego ryzyka i usług publicznych. Tak się dzieje od lat i Bóg jeden wie, dlaczego to się niektórym lewicowcom tak podoba. Jest to bowiem, mówiąc ich językiem, neoliberalizm w czystej postaci, tylko sprytnie ukryty za demagogią socjalną.

Tak właśnie populistyczni prezydenci wielu państw południowoamerykańskich z lewa i z prawa, od Peróna do małżeństwa Kirchnerów, od Alberta Fujimoriego do Jaira Bolsonaro, zdobywali władzę. Redukując usługi publiczne do minimum, doprowadzili do ich prywatyzacji, wynagradzając to mieszkańcom środkami z funduszy publicznych. W ten sposób zapewniali sobie poparcie (albo bierność) kluczowych grup etnicznych i społecznych, którym takie transfery dały złudne poczucie sprawstwa i szacunku. Choć większość pieniędzy i tak trafiała nie do nich, lecz do dostawców sprywatyzowanych usług. Obywatel, który wydaje otrzymane od państwa pieniądze w prywatnych klinikach, zasila nie wynagrodzenia lekarzy i pielęgniarek, lecz zwiększa dywidendy prywatnych udziałowców firm-właścicieli tych klinik.

To najkrótsza historia polskiej transformacji: za cichym i częściowo nawet entuzjastycznym przyzwoleniem społecznym kolejne ekipy rządowe skomercjalizowały usługi publiczne, głosząc przy tym hasła walki z prywatyzacją (lewica i populistyczna prawica) albo wolności i prymatu rynku (liberałowie i konserwatyści). Teraz, hojnie rozdając prezenty, które przywłaszczają sobie prywatne i często zagraniczne koncerny, PiS usługi publiczne dobija za zasłoną dymną haseł o suwerenności, samowystarczalności i troski o szarego obywatela. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2021