Orawskie dzwony: ostatnie, które biją na burzę

Nie wolno na byle co dzwonić, to nie jest dzwon poświęcony na byle co. Kim pan jest? Jest pan biskupem albo jakim ojcem świętym, żeby trzeba było dzwonić?
[ zdjęcia ]

17.09.2023

Czyta się kilka minut

PRZEDOSTATNI DŹWIĘK
Zabytkowa dzwonnica z XVIII wieku w Zubrzycy Dolnej na Orawie i jej dzwonnik Stanisław Kowalczyk, 3 września 2023 r. / JACEK TARAN

Witojcie, panie!

Stasek Kowalcyk witał mnie z daleka, zanim sam otworzyłem gębę: – Panie Stanisławie, niby słońce świeci, ale w internecie piszą, że idzie burza!

– Ee, chyba ni – zaśmiał się. – Óni cyganio!

– Ale zadzwonić trzeba, na wszelki wypadek.

– No, mogiemy. Byliście w górze?

Dokumentujący orawskie kapliczki, figury i krzyże fotograf Antoni Krzewniak tytułem wystawy swoich prac uczynił kiedyś cytat „Od nos blizy do nieba”. A we wstępie do „Zwyczajów, obrzędów i symboli religijnych” Józef Keller pisał: „Wszystko, co jest wysoko, jest albo już »w niebie«, albo »blisko nieba«. (...) Im wyższe są sfery, tym bardziej są przepojone »świętą siłą«”. Tak, na wstępie nie zaszkodzi przypomnieć sobie tego co fundamentalne i węgielne, czasem oczywiste, co leży u podstaw, np. w języku. Od kilku dni obracam się w wyższych sferach.

– A, w Zubrzycy Górnej? Byłem, byłem. Ksiądz mnie nie wpuścił do kościoła.

– A który to kościół?

Zubrzyca Górna jest tak długa, że kościoły są aż trzy.

– Św. Antoniego. Ta niby kaplica.

– A, to w Zimnej Dziurze byliście!

Przyciągnął mnie na Orawę wspólny dla niej oraz Spiszu i Podhala mit rejonu, „gdzie loretańska sygnaturka brzmi i turlika: Vivos voco!”. To z poematu Micińskiego „Wiatr halny”. Dlaczego sygnaturka u niego „turlika”? Bo to dobra onomatopeja dla turlającego się po górach dźwięku dzwoneczków i po dziś dzień małe dzwonki, przede wszystkim janczary, to w gwarze podhalańskiej turliki. A dlaczego jest „loretańska”?

Wśród cudowności taszczonych przez pielgrzymów z Loreto były też cudowne dzwonki. Pochodzenie z Loreto nadawało im moc rozpędzania burz i, jakże poetyckiego, „odwracania” lub zgoła „łamania” piorunów. Zachowało się sporo opisów ich używania, z epizodów orawskich warto tu przywołać opublikowane w 2003 r. na łamach „Rocznika Babiogórskiego” wspomnienie Anny Pytlińskiej-Spiss o wakacjach w pobliskiej Sidzinie w 1949 r. i awanturze, jaką zrobiła dzieciom z miasta miejscowa gospodyni, kiedy znaleziony w szufladzie dzwonek loretański zawiesiły na szyi kotu. Obdzwanianie domostwa dzwonkiem loretańskim wtórowało biciu w kościelne dzwony. Tamto miało zapewniać ochronę przed gradem i gromem całej parafii, to było sposobem zabezpieczenia własnego domu. Z czasem poczęto zawieszać dzwonki na drzewach lub krzyżach przydrożnych, wreszcie trzeba było budować osobne dzwonnice dla tych naprawdę sporych, zamawianych u ludwisarzy. I na dzwonnice takie również przeszło miano dzwonnic loretańskich. Stawiano je często za wsią, co w górach prawie zawsze oznacza też nade wsią. I chyba nigdy w bezpośredniej bliskości kościoła.

Zwyczaj odpędzania burzy dzwonami zaczęto zwalczać, kiedy porachowano przypadki porażenia piorunem dzwonników. Wieże dzwonnicze jako najwyższe punkty ściągają pioruny, mokry od deszczu sznur znakomicie przewodzi prąd, dziś to wiemy, ale kiedyś? Na pograniczu podhalańsko-spiskim śmierć w walce z burzą poniósł jeszcze w 1967 r. 33-letni strażak Franciszek Kapołka, rażony piorunem podczas dzwonienia w murowanej dzwonnicy loretańskiej na przełęczy nad Łapszanką. Od tego tragicznego wypadku łapszaniecki dzwon służy jedynie do dzwonienia na Anioł Pański i tylko przy ładnej pogodzie.

Jan Górak w „Twórczości Ludowej” z 1996 r. opisał przypadek z roku 1960, kiedy to Józef Leśniak, dzwonnik z Bukowiny pod Biłgorajem, tak skutecznie odpędzał znad własnej wsi chmury gradowe, że mieszkańcy sąsiedniej Biszczy pozwali go przed kolegium do spraw wykroczeń za regularne nasyłanie gradu na ich pola. Sąd skazał nawet Leśniaka na 200 zł grzywny, ale sąd odwoławczy w Lublinie grzywnę anulował, zakazując mu jedynie dzwonienia po nocach, co zdaje się wskazywać, że pretekstem dla niezadowolonych biszczan było zakłócanie spokoju przez ambitnego dzwonnika.

Bliżej dzwonu

Od średniowiecza do 1918 r. dzisiejsze Zubrzyce Górna i Dolna należały do Królestwa Węgierskiego. Nazwały się po węgiersku Felsözubrica i Alsózubrica, po słowacku Horná Zubrica i Dolná Zubrica, po polsku zaś Zubrzyca Wyżnia i Zubrzyca Niżnia. Przekraczając dawną granicę węgierską, przekroczyłem zarazem granicę działów wodnych i za sprawą potoku Zubrzyca wpadającego do Czarnej Orawy, która zasila Orawę, która wpada do Wagu, znalazłem się w dorzeczu Dunaju.

Już pierwszy mężczyzna w słusznym wieku, jakiego zaczepiłem w Zubrzycy Górnej, był świetnie zorientowany w temacie. Wyjaśnił, że jedna dzwonnica jest „w muzeumie” (tutejszy skansen powstał w latach 50. jako jeden z pierwszych w PRL). Druga, owszem, stoi jeszcze z boku wsi, ale dzwonu w niej już nie ma. Gdzie się podział? A tu jest! Orawiec wskazał na wieżę kościoła, obok którego akurat staliśmy. Dzwon, który dawniej rozpędzał chmury burzowe, teraz wzywa ludzi na nabożeństwo. Kiedy się dowiedziałem, że dzwoni nim „po dawnemu” pani kościelna, obiecałem sobie wrócić tu następnego dnia. Był sobotni wieczór i pognałem na kwaterę w Zubrzycy Dolnej. Tam z miejsca zapytałem gospodynię o dzwonnicę, zaraz potem o dzwon, potem o dzwonnika. Wszystko było! Szczególnie w dzwonnika, którego literatura przedmiotu omawia jako byt już niewystępujący, nie mogłem uwierzyć, ale wystarczyło wyjść za róg i gospodyni pokazała mi jego dom. Zastrzegła, że ludzie tutaj wierzą, że dzwonienie na chmury przynosi skutek. Sama żarliwie potwierdzała, że pamięta niejedno gradobicie, jakie zmaltretowało okolicę, a Zubrzycę Dolną zawsze ominęło, bo Stasek Kowalcyk zadzwonił na czas.

Stanisław drapał się po głowie. To, że przyjechałem z daleka, nie jest wystarczającym powodem, żeby bić w dzwon. Najlepsze by były chmury burzowe. „Ón na to był poświęcony”. Czasem też dzwoni się na pogrzeb, jak sobie ktoś zażyczy. Dzwoniłoby się też „na ogiń”, ale nie ma potrzeby, bo zanim pioruny go przyniosą, już są odwrócone dzwonieniem na burzę, tak dobrze spełnia swoje zadanie Stanisław Kowalczyk. Na szczęście znalazłem stronnika w osobie brata dzwonnika, który przypomniał mu jakieś dzwonienie na życzenie sprzed lat i przykazanie miłości bliźniego. Stanęło na tym, że niech będzie, pójdziemy dzwonić i nagrywać nazajutrz po sumie, jak Stanisław wróci z kościoła, a ja z góry. A na razie mogę sobie w dzwonnicy siedzieć, oglądać i fotografować, ile chcę, byle sznura się nie imać.

Przedostatni dźwięk

W dzwonnicy siedzi się wygodnie, bo centralne miejsce zajmuje przywleczony skądś i okryty jaskrawoczerwoną narzutą fotel. Na ścianach święte obrazy i obrazki, wśród nich dwa portrety papieża i oprawiony w pozłacaną, ale obłażącą ramę plakat „Ofiarom Grudnia 1970”. Jest „Bolesny widok Pana Jezusa” przykutego za ręce do ściany lochu, „Pamiątka z Kalwaryi Zebrzydowskiej”. W ogóle sporo bolesnych widoków, bo także wszystkie sekwencje Drogi Krzyżowej na realistycznych ilustracjach. Krzyże, figurki Maryi, sztuczne kwiaty, aniołki. Modlitewnie szeleszczą w przeciągach wstążki wycięte z barwnej bibuły. Przede wszystkim jednak kuszą schody na górę. I łańcuch spływający przez dziurę specjalnie dla niego wyborowaną w powale. Dowiązany do łańcucha zakazany sznur zahaczony jest o gwóźdź przy wejściu nad małą naścienną kropielniczką.

Sam dzwon okazał się większy i wyżej zawieszony, niż się spodziewałem. Kiedy podniosłem rękę, brakowało mi jeszcze co najmniej półtora metra. Mając dużo czasu, spożytkowałem go na skonstruowanie drona ludowego. Nie wiem po co, ale leżały tutaj grabie. Może ktoś grabił siano w okolicy i wykorzystał dzwonnicę jako schowek na narzędzie, którego jednak nie chciał trzymać wśród dewocjonaliów. Ja zaś zawsze staram się mieć przy sobie tę bardzo mocną taśmę klejącą, przydatną we wszelkich okolicznościach życia doczesnego, w którym jakże często coś pęka albo się rwie. Przykleiłem teraz do styliska grabi swoją kamerkę i już miałem drona jak się patrzy. Omiotłem dzwon z bliska okiem kamery i po chwili mogłem obejrzeć go sobie z bliska na miniaturowym podglądzie.

Najbardziej ciekawiły mnie, rzecz jasna, litery. Te na szyi układają się w napis: FUDIT ME IOANN GEORG KNOBLOCH NEOSOLII ANNO 1785. Czyli „Ulał mnie Jan Jerzy Knobloch z Nowej Soli roku 1785”. Przy czym Nowa Sól (Neosolium, Neusohl) to dawna nazwa dzisiejszej Bańskiej Bystrzycy. Ludwisarski lud Knoblochów stamtąd dobrze jest znany w okolicy, mistrz Jan Jerzy w szczególności. Stworzone przez niego w latach 1778-1807 dzwony dzwoniły, a po części dzwonią nadal w Czańcu, Wadowicach, Ludźmierzu, Białej, Nowym Targu, Poroninie, Cieszynie, Lipnicy, Czarnym Dunajcu, Lachowicach... Serce bardzo piękne, pomarszczone jak u zawałowca. Nietypowe, bo uformowane płasko, kula wydłużona do kształtu bliskiego mandorli przechodzi w ogon zakończony rodzajem półksiężyca czy kołyski.

Wokół wieńca dwa napisy. Pierwszy, S. MARIA M. D. O. P. N., stanowił rebus, nad którym musiałem trochę pomyśleć, zanim odgadłem że to „Sancta Maria Mater Dei ora pro nobis”. Z drugim poszło mi gorzej. Ogólny sens zrozumiałem, nie jestem tylko pewien brzmienia, a tym bardziej znaczenia pierwszego słówka. CORAT [?] ME MICHAELI KOSAK REFUSA. Czyli dzwon informuje, że odlano go dzięki Michałowi Kosakowi, zresztą Knobloch miał zwyczaj umieszczania nazwiska fundatora w tym miejscu. Ale wyraźne CORA z niewyraźną piątą literą, być może zlewającą się w ligaturę z M, nic mi nie powiedziało.

Burza w szklance wody

W niedzielny poranek znów byłem w Zubrzycy Górnej, wtedy jeszcze nie wiedząc, że jestem w Zimnej Dziurze. Kościelną przyłapałem w zakrystii z kielichem pełnym hostii w jednej, a foliową torbą z zapasem komunikantów w drugiej ręce. Upychała hostie w kielichu, który i tak już pękał w szwach. Wyrecytowałem to co zwykle, że dzwon, że przepraszam, że z daleka, że hobby. Nie mogła za bardzo gestykulować przez te komunikanty, ale głową pokręcić dała radę. Na wejście pod sam dzwon to ksiądz proboszcz musiałby dać pozwolenie. Jeszcze go nie ma, ale niedługo będzie. A w ogóle to dzwon bardzo dobrze słychać z zewnątrz, jak się stanie gdzieś na górce.

Kiedy ksiądz mnie zobaczył, na jego czoło wypłynęła jedna z tych chmur gradowych, które dzwon będący obecnie w jego dyspozycji niegdyś odpędzał. O pozwolenie na wejście na wieżę to by trzeba poprosić panią kościelną. Już z nią rozmawiałem i powiedziała, że trzeba poprosić księdza.

– No tak, ale wie pan, jakie są teraz czasy. Na przykład internet, bardzo wiele osób ma konta na Facebooku i później, wie pan...

– Tak, ja też mam swój profil na Facebooku!

– No i widzi pan. Tak że myślę, że pan rozumie.

Ostatecznie nagrałem były dzwon loretański z pobliskiej górki jako tło szczekającego na mnie psa.

Po powrocie do Zubrzycy Dolnej mogłem bez przeszkód śledzić przebieg sumy, bo ksiądz tutejszy dobrze się nagłośnił. Zaraz po Baranku Bożym poczłapałem w stronę domu Kowalczyków i niedługo potem nastała ta chwila, kiedy Stasek Kowalcyk przywitał mnie z daleka, zanim sam otworzyłem gębę i wymyśliłem kłamstewko z internetowymi prognozami. Ten teatrzyk był nam obu potrzebny dla wewnętrznego przekonania, że dzwonienie będzie miało sens.

Kogo one wołają

W miejscu uderzeń o wieniec serce jest tak zbite, że mógłbym się przejrzeć w lustereczku, które w tym miejscu powstało. A gdybym był na Rusi, to przeglądałbym się w języku, bo tam bijak dzwonu tak właśnie się nazywa.

Po drodze do dzwonnicy dowiedziałem się jeszcze od Stanisława, że „była przekrywano”. To wyjaśnia, dlaczego z zewnątrz nie widać już, że jest jedyną na Orawie dzwonnicą z belkami najniższego poziomu ułożonymi „na zrąb”, teraz ukrytymi pod oszalowaniem „w słup”. Spytałem jeszcze o różnice między dzwonieniem na chmury i na umarłego („Ni ma nijakich”), potem Staszek pokazał mi teren dawnego cmentarza wokół dzwonnicy, na którym chowano ofiary cholery.

– I to chowali masowo!

– Jeszcze nawet widać takie wybrzuszenia jak po grobach...

– Hej! Był krzyz taki, ale się rozlecioł. Na nim było syćko napisane.

Wlazłem z rejestratorem dźwięku na górę i na umówiony znak pan Stanisław zaczął dzwonić. Po trzech uderzeniach „kulawych” dzwonił już równiutko, widać i słychać było, że ma wprawę. Trzymał sznur oburącz i po każdym pociągnięciu czekał, aż dzwon odpowie szarpnięciem powrotnym: to dzwon dyktował tempo. Kiedy dzwonnik uznał, że dość dzwonienia, jednym szarpnięciem osadził dzwon w miejscu jak rozbrykanego konia, przytrzymując sznur w tym momencie, kiedy dzwon próbuje szarpnąć nim kolejny raz w górę. Powoduje to, że ostatni akord dzwonienia to zarazem akord najmocniejszy, jakby dzwonnik wydawał burzy na odchodne dobitną komendę w rodzaju „Stop!” lub „Precz!”. Aczkolwiek w tym przypadku ostatni dźwięk okazał się przedostatnim: dzwon to koń narowisty i wydał z siebie jeszcze jedno uderzenie, słabsze i już naprawdę ostatnie.

Spytałem potem pana Stanisława o to zakończenie. Okazało się, że dzwonnik wzoruje się na dzwonach napędzanych elektrycznością:

– No bo jak go nie zatrzymie, to by tak bił i bił. A jak w kościele dzwony som na prąd, no to hamulce majo tyz.

Liczyłem jeszcze na pogawędkę, ale po zamknięciu za nami drzwi dzwonnicy Stasek nagle sobie przypomniał, że musi jeszcze zajrzeć do Szymka. Pożegnał się szybko i ruszył na przełaj przez pola w kierunku, w którym żadnego Szymka ani jego domu nie było widać. Za to dróżką wiodącą w dół do wsi zmierzała mi naprzeciw dama ubrana na szaro. Jak się okazało, zmierzała prosto do mnie. Z początku na wszelki wypadek nie potwierdziłem i nie zaprzeczyłem, kiedy oskarżycielsko wymierzyła we mnie wskazujący palec:

– To pan dzwonił!

Wymruczałem pod nosem coś niezrozumiałego nawet dla mnie i pomrugałem oczami, żeby zyskać na czasie.

– A wie pan, że nie wolno? Dzwoni się jak...

– Wiem! Jak burza ma przyjść.

– Jak ma burza przyjść albo jak ktoś prosi zmarłemu. Dzwon nie jest do zabawy.

– To ja się przyznam. Pan Stanisław mi zadzwonił, bo go bardzo prosiłem.

– Ale wie pan, że on nie ma władzy, tylko ja?

– A wie pani, że w internecie piszą, że się burza zbliża?

– Niech się zbliża. Ale na razie jej nie widać. I nie wolno na byle co dzwonić, to nie jest dzwon poświęcony na byle co. Kim pan jest? Jest pan biskupem albo jakim ojcem świętym, żeby trzeba było dzwonić?

– Kandyduję na prymasa.

Żart rzucony z głupia frant okazał się strzałem w dziesiątkę, od razu skruszył dużą część lodów między nami. Od tej chwili szara dama, w miarę ocieplania się naszych relacji, przestawała pilnować języka i nieświadomie przechodziła na gwarę.

– Oj, Stasek dostanie dobze za to!

– A już tyle dzwonów dzwoniło dzisiaj po okolicy!

– Ale dlaczego?

– No, na mszę dzwoniły, niedziela jest!

– A nas dzwon nie jes od tego. Juz jes kościół do dzwonienia na mszę, a nie jest dozwolone, żeby dzwonić na mszę świętą u nas w dzwonnicy. Kiedyś było dozwolone, jak my nie mieli kościoła! To tak, ale teraz mamy kościół i przepraszam bardzo, jestem właścicielką 45... nie, już 50 roków. I Staska ino pozwoliłam, zeby dzwonił. I ón sie bedzie rządził? Dostanie za to.

Żeby ją udobruchać i ocalić Staszka, prawiłem komplementy „jej” dzwonnicy, chwaliłem wystrój wnętrza, mówiłem, że w książkach o tej dzwonnicy czytałem, że specjalnie do niej przyjechałem z daleka.

– I co pan wyczytał w tych książkach?

– Że Orawa to ostatni region, gdzie zostały takie dzwonnice, w których się dzwoni na burzę.

– To już chyba tak nie dzwonią na Orawie tu nigdzie, tylko my tak jesce mamy.

– To prawdziwy skarb macie.

– Teraz chyba urbar będzie miał tę dzwonnicę. Chcieliśmy, żeby Dolno Zubrzyca to wziena jako zabytek, ale nie wiem, kto sie bedzie opiekówoł, bo ktoś sie musi opiekówać, ktoś to musi fundować, przecie jak te gonty spadno cy cegósik, zeby to zabezpiecyć, nie?

Urbary to działki będące własnością wspólnot leśnych od zniesienia pańszczyzny w 1848 r. Funkcjonują do dziś w ośmiu wsiach Orawy i w kilku na Spiszu. Choć są gospodarczym reliktem, dobrze są poukładane pod względem ekonomicznym i pełnią ważną funkcję w życiu lokalnych społeczności. Dają pieniądze na kółka rolnicze, straż i jej orkiestry, dają drewno na budowę kaplic, dawniej również dawały deputaty dla dzwonników. Nie ma się zatem co dziwić, jeśli dzwonnicę w Zubrzycy Dolnej też wystawił pod koniec XVIII w. urbar.

Nie ośmieliłem się zapytać, czy pani jest z domu Kozak. Ale prawdopodobnie rozmawiałem z potomkinią Michała Kozaka, fundatora dzwonu, co znakomicie wyjaśniłoby jej roszczenia.

– Nie oddawajcie dzwonnicy nikomu – poradziłem.

– Ale skąd fundusze weźmiemy? Dzwon kupili krewni i to pole dali pod to. Tylko te zwonice to już urbar stawiał, dawno, dawno, jo wiem, tysiąc siedemset... Ile tam jes lat? Bo jo juz staro...

– Dzwon jest z 1785.

– To zwonica tak samo, to tyz mo juz swoje lata... To wy się zamiarujecie podać na prymasa, tak? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Fotoreporter i dziennikarz, fotoedytor „Tygodnika Powszechnego”. Jego prace publikowane były m.in w „Gazecie Wyborczej”, „Vogue Polska”, „Los Angeles Times”, „Reporter ohne Grenzen”, „Stuttgarter Zeitung”. Z „Tygodnikiem” współpracuje od 2008 r. Jest też… więcej
Poeta, prozaik, dziennikarz radiowy, tłumacz i felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Laureat licznych nagród literackich, pięciokrotnie nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. W 2015 r. otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką „Silesius” za… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Przedostatni dźwięk