Olga Drenda: Zanik placka

Kiedy zamieszkałam w Krakowie w 2003 r., było to miasto osobliwe, przywiązane do własnych praktyk i zasiedzeń.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Bądźże uprzejmy! / OLGA DRENDA
Bądźże uprzejmy! / OLGA DRENDA

Podobno w Krakowie z użytku wychodzi słowo „placek”, w znaczeniu nie placka ziemniaczanego, a specyficznie małopolskim – jako termin oznaczający każde ciasto. Dowiedziałam się tego z rozmowy z koleżanką podczas krótkiej wizyty w Krakowie, mieście, w którym spędziłam ponad 10 lat dorosłego życia, i które zdążyłam poznać całkiem nieźle, do tego stopnia, że intuicyjnie pamiętam niemal całą jego mapę i miejsca, gdzie można natrafić na osobliwości.

Odwrót od placka zaskoczył mnie nawet bardziej niż fakt, że Kurdwanów Pętla nie jest już ostatnim przystankiem tramwajowym (tylko w tej wersji było mi go dane wcześniej poznać).

Kiedy zamieszkałam w Krakowie w 2003 r., było to miasto osobliwe, przywiązane do własnych praktyk i zasiedzeń. W okolicach Rynku mieszkali całkiem zwyczajni obywatele, można było udać się tam do jednego z wielu kin, a nawet do niedrogiego fryzjera z długą tradycją (laureatka wielu nagród zawsze miała ambicję, by z moich krótkich włosów wyczarować warkoczyk). Pracownicy sektora rzemiosła i usług potrafili być szalenie wręcz uprzejmi i bezinteresowni, albo dla odmiany wyjątkowo nieprzyjemni; doświadczyłam sama wyproszenia od krawca za niegodną szycia zeń tkaninę. Pod Halą Targową nie dobierano jeszcze dóbr pod turystę, więc zdarzało się, że jakiś obywatel w średnim wieku sprzedawał swoje nagie zdjęcia z lat 80. Największy szok kulturowy spotkał mnie jednak – a przypominam, przybyłam z Górnego Śląska – w zetknięciu ze specyficznie krakowską, czy w ogóle małopolską mową.

Rozczarowanie po nabyciu koktajlu borówkowego, który wyobrażałam sobie jako czerwony i kwaśny, to banał rodem z sytuacyjnej komedii „Ślązacy w Krakowie”, coś jakby krakus na Śląsku uciekł słysząc pytanie „chcecie poryju?”*. Wielkie zdumienie budziły we mnie cokolwiek dziewiętnastowieczne „ubiory w podworcu”, wyobrażałam sobie, że muszą mieć wiele halek. Ale zjawiska ciekawsze niż takie klasyczne qui pro quo czekały mnie po przekroczeniu progu domów moich gospodarzy, bo też bywałam często zapraszana. Moje krakowskie początki przypadły na czasy domówkowe i dla każdego niebogate, ale też szczęśliwie spotkałam na swojej drodze ludzi chętnie goszczących.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
OLGA DRENDA: Nie chcę, dla dobra własnego umysłu, doszukiwać się wszędzie zagrożeń większych niż przypadkowe. Strach zabija duszę, jak w „Diunie” >>>>


Ludzie ci częstowali mnie właśnie plackiem, który wcale nie musiał być płaski i w bliższym kontakcie okazywał się tym, co znałam jako smaczne ciasto. Szczególnie „placek z masą” uruchamiał moją materiałoznawczą wyobraźnię – spodziewałam się deseru z żywicy poliestrowej, wykonanego przy pomocy wtryskarki. Gdy jednak skończyłam swoją porcję placka, gospodarz lub gospodyni pytali „pojadłaś?”, co brzmiało trochę jak niecierpliwe wyprosiny. Tak odkryłam, że to, co w innych regionach pobrzmiewa opryskliwie lub sarkastycznie, w Krakowie uchodzi za przyjazny i uprzejmy zwrot. Arcy- krakowska końcówka „że” brzmiała mi jak poganianie („Mój świerszczyku, bądźże cicho, / Nie dokuczaj nam. / To uparte jakieś licho, / Śpijże sobie sam” – Maria Konopnicka). A już zupełnie zbaraniałam, słysząc użyty na poważnie i grzecznościowo zwrot „z łaski swojej”, tu zwyczajny, a mnie kojarzący się ze szkalunkiem na żarty, w stylu, powiedzmy, „Jeżycjady”. Chyba nawet zapytałam kogoś, ku jego zdumieniu, dlaczego musi być dla mnie taki złośliwy. Nie wiedział, o co chodzi.

Nieoczekiwanie trafiłam na ślad podobnego rozdźwięku, tym razem pokoleniowego, u tegorocznej noblistki. Gdy Annie Ernaux wspomina codzienne zwyczaje swoich rodziców, ja słyszę w głowie rodziców mojego kolegi, zupełnie nie francuskich, a bardzo krakowskich: „On i matka nieustannie zwracali się do siebie tonem reprymendy, nawet kiedy chodziło o wyrażenie wzajemnej troski. »Weźże szalik, skoro wychodzisz na zimno!« albo »Usiądźże wreszcie na chwilę!«, co brzmiało niemal jak wyzwiska”. Tak rozmawiało się w małomiasteczkowym francuskim domu w pewnym konkretnym miejscu i czasie, i to samo uchodziło za zupełnie przezroczyste w Krakowie w 2005 r. Mnie wydało się osobliwe, bo przyjechałam skądinąd i zostałam zaproszona w gości; być może dzisiaj wydaje się obce i młodszym krakowianom?

No bo teraz koniec z plackiem, i może również z łaską swoją, bo Kraków chyba dość się zmienił w krótkim czasie, podobnie jak i cała polszczyzna, regionalna czy ogólnokrajowa. Maniery i tony potocznej mowy, tego naszego „się”, zmieniają się niepostrzeżenie, i trzeba mieć refleks – oby nie dostępny tylko noblistkom – by to zapisać. ©

* poryj – po śląsku por.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Zanik placka