Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Swój nowy parlament Brytyjczycy będą wybierali już za niecały miesiąc 7 maja. Nieoczekiwanie jednak najbardziej interesujące stają się notowania w sondażach nie dwóch odwiecznych rywali: rządzących obecnie konserwatystów i opozycyjnej Partii Pracy, ale właśnie SNP. W parlamencie w Westminster zasiadają bowiem przedstawiciele wszystkich narodów tworzących Zjednoczone Królestwo: Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. Nigdy jednak żadna z partii narodowych nie miała szans na udział w rządzie. Od pewnego czasu coraz poważniej rozważa się taki właśnie scenariusz, a po ostatnich sondażach staje się całkiem prawdopodobny.
Według danych opublikowanych przez dziennik „Guardian”, SNP może zdobyć nawet 56 z 59 szkockich mandatów w brytyjskim parlamencie. To oznacza, że na północy kraju Partia Pracy i Liberalni Demokraci właściwie pogrążą się w niebycie; konserwatyści i tak od dziesięciu lat mają tam tylko jednego parlamentarzystę. Wiktoria SNP może jednak sięgnąć poza Szkocję – jeśli stanie się trzecią partią w państwie i odegra zasadniczą rolę w formowaniu przyszłego brytyjskiego rządu. W majowych wyborach Partia Pracy może zdobyć 271 mandatów, a to razem z mandatami SNP, i innych mniejszych partii (np. Zielonych i irlandzkiej SDLP) może wystarczyć by zyskać niewielką, ale wystarczającą większość w Westminster. Rządzący konserwatyści co prawda w sondażach zajmują na razie pierwsze miejsce, ale nawet jeśli wygrają, to mogą mieć kłopoty ze zmontowaniem większościowej koalicji, bo z kolei ich sojusz ze Szkotami jest raczej niemożliwy.
Kiedy we wrześniu Szkoci deklarowali w referendum czy chcą pozostać częścią Wielkiej Brytanii, czy też stać się suwerennym państwem, dyskutowano przede wszystkim o tym, co się stanie, jeśli Szkocja oderwie się od Zjednoczonego Królestwa – czy zachowa funta szterlinga jako walutę, czy będzie nadal członkiem Unii Europejskiej itd. Niewiele osób zastanawiało się nad tym, co się stanie, jeśli Szkoci nadal pozostaną Brytyjczykami. Tymczasem kampania na rzecz „tak” dla niepodległości uruchomiła dziesiątki grup obywatelskich i lokalnych wspólnot, pobudziła całe pokłady aktywności wśród obywateli, którzy zaczęli serio zastanawiać się nad tym, jaki mają wpływ na miejsce, w którym żyją, i co chcieliby z tym miejscem zrobić. Polityka przestała być czym nudnym i dalekim, a stała się realnym i bliskim. Od razu po ogłoszeniu wyników referendum – przegranego nieznacznie przez zwolenników suwerenności – odnotowano gwałtowny wzrost liczby członków szkockich partii. Największym beneficjentem okazała się właśnie Szkocka Partia Narodowa, która nie tylko umocniła swój elektorat, ale znacznie go rozszerzyła. Oddanie głosu na SNP deklaruje teraz większość Szkotów nawet w tych regionach, które w referendum opowiedziały się za pozostaniem w Wielkiej Brytanii.
Do wyborów zostało kilka tygodni, kampania jest bardzo intensywna, więc różnica głosów między konserwatystami a Partią Pracy może się jeszcze zmienić – na korzyść każdego z tych ugrupowań. Bez względu na rezultat SNP już jednak odniosła sukces. Przegrane referendum wcale Szkotów nie złamało, a wręcz przeciwnie – ich pozycja w Zjednoczonym Królestwie staje się silniejsza. Wpływ na to, co dzieje się w Szkocji, już mieli (poprzez własne ustawodawstwo i parlament), a za kilka tygodni – jeśli wejdą do przyszłego rządu – zyskają wpływ na los całej Wielkiej Brytanii.