Normalny stan rzeczy. Rozmowa z Karolem Palczakiem

KAROL PALCZAK, MALARZ: Nie lubię oświetlonych miejsc. W dzieciństwie chodziłem na roraty, światła gasły w kościele. Zastanawiałem się, czemu ksiądz nie prowadzi zawsze mszy bez świateł, byłoby sto razy lepiej. Kocham ciemność.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

FOT. KRZYSZTOF MORCINEK / MATERIAŁY PRASOWE

URSZULA HONEK: Podobno kupujesz samochody, niszczysz je, podpalasz, a potem powstają z tego obrazy.

KAROL PALCZAK: One akurat przez przypadek się spaliły. Miałem taką wizję, chciałem zrobić serię z rozwalonymi autami. Kupiłem trzy graty i po prostu dwa spuściliśmy ze skarpy.

Po prostu? To legalne?

Hmmm, nie wiem. Ale to zabawne spuścić z takiej skarpy auto. Jeszcze przez przypadek kolega do diesla nalał benzyny, coś na odwrót zrobił i nam auto zgasło przy samej górze, i musieliśmy popchać.

Lubisz coś zniszczyć?

Nie, no co ty. Mogłem zadzwonić do kuzyna, który pracuje w straży, i powiedzieć, że jak będzie wypadek, to żeby mi dał znać, ale uznałem, że nie wypada. Miałbym tam stać i patrzeć? Chciałem, żeby to było pod kontrolą, więc sam zrobiłem. Okazało się jednak, że wcale nie jest prosto rozwalić auto w taki sposób, aby było dobrze. Staczając się utknęło w jakichś krzakach i trzeba było znów pchać. A na koniec jeszcze włożyłem racę do środka, bo chciałem zobaczyć, jak będzie wyglądało z dymem, i się zapaliło siedzenie, a potem reszta. Minuta i auto stanęło w płomieniach.

A co z ludźmi? Twoje wczesne portrety były smutne, ale łagodne – z mamą, z babcią, ojcem. Ostatnie prace są wstrząsające. Na przykład mężczyzna zarzuca sznur na drzewo i się wiesza.

Zacząłem angażować przyjaciół i znajomych. Każdy z nich jest inny, ma własne wyobrażenie o sobie. Często gdzieś razem idziemy i inscenizujemy różne sytuacje albo wychodzą one przypadkiem i z tego powstaje ten cały świat w moich obrazach, który nie jest wymyślony. Nagrywam to, a potem maluję. Czasami mam jakieś pomysły, ale tak naprawdę wszystko jest wzięte z życia. Często to się wymyka spod kontroli i pojawia się scena. To ma być bliskie życiu i prawdzie.

Ale Ty zarzuciłeś temu człowiekowi sznur na szyję?

Sam sobie zarzucił. Ten obraz powinien być wystawiany z filmem. To była taka sytuacja: poszliśmy kręcić, miałem pomysł, żeby samemu się powiesić, a on miał mnie ratować. Jest nawet jeden taki obraz, na którym to robi. Chciałem poruszyć temat samobójstw, które są teraz bardzo poważnym problemem na wsiach. I w pewnym momencie on sam sobie zaczął zarzucać ten sznur.

On, czyli kto?

Mój znajomy z Krzywczy, bardzo ciekawy gość. Inteligentny wbrew pozorom, zresztą wszyscy są tam inteligentni. Ludzie ze wsi mają bardzo dużo mądrości, której nieraz nie widzę w mieście, ale może nie znam wystarczająco dużo miastowych i nie powinienem się wypowiadać.

Ale malujesz ludzi, którym się nie powiodło. Ty już jesteś gdzie indziej.

Co to znaczy, że się „powiodło w życiu”? Tutaj wszyscy mają tak samo. Nikt nie ma pracy i wszyscy za nią wyjeżdżają. Nie ma perspektyw. I nie ma co się powieść. Tego się nie odczuwa, kiedy wszyscy mają tak samo. To jest normalny stan rzeczy. Mamy podobne doświadczenie z dzieciństwa, wszyscy byliśmy biedni. Utożsamiam się z nimi.

Na pewno nie jestem po stronie inteligencji (śmiech). Albo, jak oni o sobie mówią: postępowej inteligencji. Oczywiście nie wszyscy są źli i aroganccy. Ale bardzo nie lubię, gdy ktoś uważa się za kogoś lepszego. Jeszcze ta pogarda dla Podkarpacia... Najchętniej to by powiedzieli: „Wysadzić to Podkarpacie. My, inteligencja z Warszawy, tego żądamy”.

Dlatego w wywiadach mówisz o sobie, że jesteś prostym chłopem ze wsi?

Tak, na złość. Trochę też się śmieję z tych, którzy śmieją się z tak zwanych „prostych ludzi”.

Taki śmiech z człowieka wpływa na poczucie wartości?

Miałem niskie poczucie własnej wartości, ale nie ze względu na pochodzenie.

W takim razie na co?

To bierze się z dzieciństwa, na pewno szkoła ma na to wpływ, wychowanie, ale to są takie bardziej osobiste rzeczy. Robiłem coś i zawsze mi się wydawało, że to jest gówno, nikt mnie dobrze nie oceniał. Kiedy byłem dzieckiem, zobaczyłem w gazecie obraz Vermeera. Pomyślałem: jak nie będę tak malował, to będę nikim. Nie miałem żadnego porównania, do nikogo, bo na wsi skąd miałem mieć porównanie? Wyznaczyłem sobie taką poprzeczkę nieświadomie, nie wiedziałem przecież, jak wygląda inne malarstwo. Komputer też miałem późno, jakoś na studiach po raz pierwszy, wcześniej tylko telewizor, nie było skąd brać informacji, w muzeum też nie byłem. Ale dzieci na wsi tak mają. Żyją sobie i nie mają pretensji do świata. Gdybym miał wybrać jeszcze raz, to chciałbym tak samo.

A zatrudniłbyś się jeszcze raz jako strach na wróble? Podczas studiów wyjechałeś do takiej pracy w Holandii.

Dziwne uczucie – chodzić po tych polach i odstraszać ptaki. Musisz tam być trzy miesiące, nie możesz wyjechać wcześniej, bo trzeba zarobić. Dopiero wtedy czujesz, jak to jest być zniewolonym człowiekiem. Pamiętam, że przejeżdżali rowerzyści, a ja sobie myślałem: jak ja im zazdroszczę, chciałbym teraz to rzucić i pójść tą drogą. A tak – musi człowiek biedować i zarabiać swoje pięć euro na godzinę. Taka praca jest uświadamiająca, każdy powinien w życiu coś takiego przetrwać

Kupiłeś coś sobie po tej Holandii?

Zestaw farb za trzy tysiące. To było na trzecim albo czwartym roku. Wcześniej nie było mnie stać na takie. Na studiach artystycznych wszystko jest drogie. Teraz jest jeszcze gorzej, bo wszystko podrożało. Samo płótno kosztuje około osiemdziesięciu złotych. Jeżeli student ma jeszcze kupić dobre farby, to za wszystkie kolory, które są potrzebne, musi zapłacić z pięć tysięcy złotych Na studiach nie ma się też pracowni, a ona jest ważna. Mieszka się ze współlokatorem w małym mieszkaniu, nie ma się gdzie skupić. Niektórzy mogą pracować w akademii wśród innych ludzi, ale ja zawsze wolałem mieć ciszę, i żeby nikt nie patrzył.

Masz momenty utraty nadziei?

Załamania? Każdy ma, ty pewnie też. Również złości, teraz może mniej. Przychodzą takie chwile, gdy traci się natchnienie, wtedy trzeba się zresetować, zrobić coś innego, gdzieś wyjechać. Bywało ciężko i wtedy sobie myślałem, że może lepiej zająć się czymś innym, np. pójść w budowlankę. Choć ja i tak zawsze bym malował. Żeby coś osiągnąć w czymkolwiek, trzeba temu poświęcić życie, postawić wszystko na jedną kartę. Tylko że tutaj stawiasz swoje życie, możesz stracić np. trzydzieści lat życia na nic tak naprawdę, nie masz niczego i szukasz byle jakiej alternatywy. Ale już straciłeś całe życie i pewnie też umiejętności społeczne i różne inne rzeczy.

Po co Ci to?

Nic mi nie będzie dawać większej satysfakcji niż malarstwo, choćbym nie wiem co innego robił. Miałem niedawno taki moment, dwa lata temu, jeszcze przed bielską nagrodą, nie wiedziałem, co malować, i pojechałem sobie rowerem do Grecji i jak już wracałem, to mi się tak strasznie nudziło i myślałem: kiedy wrócę do domu i zacznę malować? Zostanie może po mnie coś pięknego, to jest wielki dar i zaszczyt. Myślę, że każdy ma coś takiego w sobie. Ostatnio, gdy budowałem pracownię w stodole, to też było zajebiste. Codziennie idziesz i coś stwarzasz, robisz coś nowego, od zera. Murarz czy malarz – każdy coś tworzy. Praca to jest twórczość i jak nie ma pracy, to człowiek głupieje, zaczyna się nudzić i wpada w poczucie bezsensu. A w sztuce tworzysz coś z niczego, masz kilka tubek farby i tworzysz. I każdy, kto jest do czegoś powołany, czuje z tym więź i musi to robić.

Kiedy nie masz pomysłu na obraz, to co robisz, żeby nie popaść w to poczucie bezsensu?

Idę sobie wykopać rów.

Tak po prostu?

Zawsze znajdzie się powód, żeby wykopać rów. Zamierzam też posprzątać stajnię, zrobić ogrodzenie. Będę hodował świnie, kury i kaczki. Może indyki i gęsi. Dużo pracy jeszcze przede mną.

Wolisz malować ludzi czy przedmioty?

Najbardziej lubię malować szybko, dopóki czuję emocjonalną więź. Nie lubię nad jednym obrazem siedzieć długo. Im dłużej siedzę, tym bardziej moja miłość do tego obrazu zanika. Właściwie wszystko lubię malować. No, oprócz gałęzi, są wkurzające. Nie lubię też, jak na zewnątrz jest dużo liści, kolorowo. Latem rzadko można stworzyć coś dobrego, wychodzi jakaś sielanka.

A skąd u Ciebie tyle lodu?

Z Krzywczy, z Sanu. Byłem na Sanie i kręciłem filmy, kłułem ten lód, była gruba warstwa.

Ustawiam sobie martwą naturę. I z ludźmi jest tak samo. To jak z kręceniem filmu. Musisz to wszystko poustawiać i wydobyć istotę. Chodzi też o to, żeby to nie było takie jak na zdjęciu. Farba ma ogromną moc, tylko trzeba ją potrafić wykorzystać, a to wbrew pozorom nie jest takie trudne. Siła obrazu pochodzi z prostoty, ale żeby tę prostotę wydobyć, trzeba się przebić przez tysiące różnych narzędzi, które należy odrzucić – musisz wiedzieć, co odrzucić, żeby dojść do tej prostoty. Ale tak jest chyba we wszystkim.

Myślisz czasami o tym, co jest na Twoich obrazach?

Czasami coś odczuwam, ale zwykle, jak namaluję już obraz, to odwracam go do ściany, nie chcę na to patrzeć.

Dlaczego?

Żeby nie widzieć błędu. Najlepiej odwrócić na rok, a potem sprawdzić, czy obraz jest gówniany, czy jednak w porządku.

W pracowni wszystkie masz odwrócone do ściany?

Niemal. Zwykle maluję tak, że robię jedną warstwę – a zazwyczaj jest ich pięć – i odwracam do ściany. Potem biorę drugi, trzeci, czwarty, piąty obraz, nakładam warstwę i znów odwracam do ściany. Codziennie biorę inny obraz, i potem druga tura, i kolejna.

Nie chcesz patrzeć na swoje obrazy, a jednocześnie niechętnie je sprzedajesz.

Niektórych nie chcę sprzedawać, np. tego z bałwankiem, lodem. Inne sprzedałem i żałuję, no ale musiałem to zrobić. Na szczęście trafiły w dobre ręce. Tych obrazów się nie wstydzę, i dobrze, że trafiły do tych właśnie ludzi. Pewne obrazy chcę mieć przy sobie. Drugiego takiego przecież już nie namaluję. Bardzo chciałbym zobaczyć swoje pierwsze prace, choć zginęły gdzieś na Allegro. Jak sprzedałem wtedy za sto sześćdziesiąt złotych, to się cieszyłem jak cholera.

Co to były za prace?

Na przykład portret mojego wujka, który siedział smutny przy stole. Jakieś obrazy z egzaminów wstępnych na ASP. Trzy były fajne, chciałbym je teraz zobaczyć. Pamiętam, że na pierwszym roku studiów namalowałem obraz z postacią z „Piratów z Karaibów”. Miałem ten film na DVD i przemalowywałem z zatrzymanego kadru w telewizorze. To była postać idąca w nocy z lampą oliwną. Obraz miał metr dwadzieścia na siedemdziesiąt. Poszedłem pod Bramę Floriańską, ale gość go nie chciał. To poszedłem do sklepu z antykami i powiedziałem, że chcę trzysta czy czterysta złotych, facet go przyjął i powiedział, że się do mnie odezwie dopiero, jak sprzeda. Wkurwiłem się, że nikt nie docenia takiego obrazu, i powiedziałem: a to sobie go weź. Potem już nie poszedłem odebrać, taki byłem zły. Pewnie gdzieś teraz krąży, nie wiadomo gdzie. Był tak podpisany, że nikt tego nie wie – czarną farbą na czarnym tle.

Malujesz swój smutek czy innych ludzi? Bo mi się wydaje, że sobie szukasz aktywności, żeby tego smutku nie było.

Nie wiem, czy ja jestem smutnym człowiekiem.

No właśnie: jesteś czy nie?

Właściwie nie jestem smutnym człowiekiem. Ja to jestem bardzo wesoły, lubię się śmiać, bawić.

No to skąd tyle smutku na Twoich obrazach?

Z prawdy. To nie jest tylko mój smutek, ale tego, co tam jest, co się wydarza, bo moi modele też często mają problemy. Tam jest po prostu życie, a ja jestem obserwatorem.

Malując ludzi z Krzywczy zbliżasz się do nich?

No pewnie. Żyjemy razem, wszystko wspólnie odczuwamy i dlatego to jest prawdziwe.

Zabierasz ich na swoje wernisaże. Chętnie jeżdżą?

Pewnie. To są fajni ludzie. Moje malarstwo jest przystępne dla zwykłych ludzi, może się podobać: drzewo się pali, wiedzą, że jest z Krzywczy, czują z tym więź.

Rozmawiasz z nimi o swoich obrazach?

Nie za bardzo. Ale z przyjaciółmi malarzami też nie. Ja to nie lubię o malarstwie rozmawiać.

A o czym lubisz?

O normalnych rzeczach.

O życiu?

To jest ciekawsze. Gdy jestem z przyjaciółmi, to rozmawiam o poważniejszych rzeczach niż sztuka. Sztuka to efekt uboczny naszego życia.

Żałujesz czasami ludzi z Twoich obrazów?

Nie. Oni są szczęśliwi.

Nie widać.

No dobra, nieraz mi żal. Wszyscy mają takie same możliwości? To nie jest prawda. Niektórzy urodzili się w jakiejś patologii i jeździli pięćdziesiąt kilometrów do szkoły, albo w rodzinie była ciężka sytuacja finansowa. Tacy ludzie na starcie mieli gorzej. Niby teraz jest już łatwiej: przeprowadza się do dużego miasta, szuka się ośmiogodzinnej pracy i można żyć. Ale co z tymi, którzy zostają, bo są pozbawieni nadziei, nie wierzą w samych siebie – tego nikt nie bierze pod uwagę.

Malujesz rzeczy, które dobrze znają: świetlówkę w stajni, kolby kukurydzy zawieszone w spiżarni, ogniska, kąpiele w lodowatej wodzie.

Tak. Chcę, żeby jednocześnie był to język dostępny dla kogoś, kto ma większe zapotrzebowania czy wymagania wobec sztuki, ale też dla ludzi, którzy powiedzą: jaki ładny, fajny, kolorowy obraz. Popatrzą na niego i np. stwierdzą: „niby taki zwykły bałwanek, a jednak coś w nim jest”.

Kolorowy? Krzywcza na Twoich obrazach jest przestrzenią ciemną, zimną, nieprzyjazną.

Fascynuje mnie ciemność, bo jest tajemnicza. Nie lubię oświetlonych miejsc. Kiedy idę do muzeum sztuki współczesnej czy do kościoła modernistycznego, który jest oświetlony, wszędzie białe ściany, źle się tam czuję. Wolę półmrok. W dzieciństwie chodziłem na roraty i światła gasły w kościele. Zastanawiałem się wtedy, czemu ksiądz zawsze nie prowadzi mszy bez świateł, wtedy byłoby sto razy lepiej. Kocham ciemność.

Czyli od dziecka czułeś coś takiego.

No wiesz, słońce też jest fajne.

Ale takie jak dzisiaj? Już blisko zmroku?

Każde, tylko trzeba jakiś kontrast znaleźć, żeby to nie było puste. To jak u Vermeera – wszystko oparte jest na kontraście. Nie docenilibyśmy ciemności, gdyby nie było światła, ani światła, gdyby nie było ciemności. Wszystko byłoby jednowymiarowe. Nie widzimy głębi zła, jeżeli nie zobaczymy dobra, i dobra, jeżeli nie doświadczymy zła.

U Ciebie jest dobro?

A nie? Myślę, że jest coś dobrego. Piękno u mnie jest dobre, nawet jeżeli są tam złe, ciemne rzeczy. Jest tajemnica.

Nie boisz się, że skoro w Twojej twórczości tak dużo wypływa z Krzywczy, to w końcu się to wypali?

Nie boję. Myślałem już o tym kilka razy. Czasami mi się wydawało, że już nie mam co malować: tu byłem, tam byłem, już nie ma co – mówiłem sobie. Ale potem spojrzałem na rzeczywistość w inny sposób. Na przykład na samym podwórku, w jednej spiżarce czy w garażu można zobaczyć tyle tematów. Trzy wystawy można by tym obdzielić. Trzeba tylko to zauważyć.

Zostaniesz w Krzywczy na zawsze?

Nie wiem. Na razie mi się nigdzie nie spieszy. Gdyby Krzywcza dostała prawa miejskie i wybudowaliby blok, to bym stąd spierniczył. Wybudowałbym w lesie dom, gdyby mnie było stać, albo bym się przeniósł gdzieś w góry.

Nie czujesz się tu osamotniony?

Czuję, ale każdy się czuje osamotniony na wsi.

Ale teraz już chyba w siebie wierzysz?

Mam poczucie, że się znam na tym, co robię, znam wartość tego, czego się nauczyłem. Według mnie to, co robię, jeszcze najlepsze nie jest, ale znam swój fach, np. znam dużo technik, czuję farby, umiem ocenić swoje możliwości.

I to wszystko? Nazywają Cię nadzieją polskiego malarstwa.

Ależ to głupota.

Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych malarzy swojego pokolenia.

Ale jest bardzo dużo dobrych malarzy. Miałem dużo szczęścia. Gdyby nie te kilka osób, które spotkałem, to byłoby całkiem inaczej w moim życiu. Moja nauczycielka skierowała mnie do ludzi ze Zdynowa, była tam malarka, a jej mąż sprzedawał chyba w sklepie plastycznym na ASP. Mówili, że się tam dostanę, dali mi iskierkę nadziei, trochę pomogli z historii sztuki – i się dostałem. Potem Bogumił Książek, mój profesor, bardzo mi pomógł. Spotkałem dużo dobrych ludzi. „Nie ma co głupot gadać, musimy se pomagać” – jak śpiewał Kazik.

Udało mi się, jestem finansowo niezależny, ale kiedyś to się może skończyć.

Boisz się tego?

Nie boję się, jestem pogodzony, lepiej pogodzić się już teraz, że to wszystko może być chwilowe. Może przyjść czas, że nikt nie będzie chciał mnie kupować, obrazy nie będą mi wychodziły albo ktoś mnie skrytykuje i powie: „O, Palczak się już skończył, już nie ma co w niego inwestować”. Co najgorszego miałem przejść, to już przeszedłem, nic mnie już nie zaskoczy. Dlatego mam to gdzieś. Nigdy nie miałem spinki, na studiach było ciężko, myślałem, że może tak będzie do końca życia, że będę jeździł do tej Holandii czy do Niemiec raz na rok, zarabiał i żył. Gdybym wrócił do tego najgorszego momentu, to sobie poradzę – jak będzie, tak będzie. Nawet gdybym był teraz w biedzie, to bym nie żałował. Ale czy robiłbym takie obrazy, jak robię? Może nie miałbym na farby, aparat, komputer? Chyba że bym zarabiał w tej Holandii na szparagach.

Czyli niczego się nie boisz?

Boję się, że nie namaluję obrazów, z których będę zadowolony. Każdy z nas może mieć obawy, że nie wykorzysta swojego talentu, nie spełni się, że to, co zrobił, jest po prostu średnie.

Ale czy Ty się cieszysz z tego, co osiągnąłeś do tej pory?

Bardzo się cieszę, jest kilka obrazów, z których jestem zadowolony.

Tylko kilka?

Czasami sobie myślę, że jakbym teraz umarł, to miałbym poczucie, że mi czegoś brakuje. ©

KAROL PALCZAK (ur. 1987 w Przemyślu) jest malarzem, absolwentem Wydziału Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Laureat m.in. Grand Prix 44. Biennale Malarstwa Bielska Jesień, Grand Prix pierwszego Krakowskiego Salonu Sztuki; w 2020 r. nominowany do Paszportu „Polityki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Autorka tomów poezji „Sporysz”, „Pod wezwaniem” i „Zimowanie” oraz zbioru opowiadań „Białe noce”. Laureatka m.in. Nagrody im. Adama Włodka oraz Nagrody im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Nominowana do Nagrody Literackiej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021

W druku ukazał się pod tytułem: Normalny stan rzeczy