Nie mówi się „jem”, tylko „dostarczam swojemu organizmowi zbilansowanych składników odżywczych”

Język technologiczno-suplementacyjny to mowa świata wellness, poradników samorozwoju, mindsetu Doliny Krzemowej, a przede wszystkim rozliczania się z tego, czy „jesteśmy codziennie lepszą wersją siebie”.

27.09.2023

Czyta się kilka minut

Olga Drenda // Fot. Maciej Zienkiewicz

Felietoniści lubią sobie pośmieszkować z perypetii użytkowników mowy potocznej, rzec by można, że to taki samograj. Tu jakieś niezgrabiaszostwo popełni się w reklamie, tam wyjdzie, że polityk niekoniecznie uważał na lekcji polskiego albo, dla odmiany, popisał się snobizmem. Takie przypadki sypią się z billboardów i ekranów i za każdym razem wywołują wiele oburzenia pomieszanego z wesołością, dzięki czemu zawsze jest o czym porozmawiać. Sama z błędów się nie śmieję, ponieważ szewc bez butów chodzi – też czasami je popełniam, robię literówki, a w mowie bywam chwilami jak gumiś Zami. Zwłaszcza kiedy ktoś za dużo przebywa w internecie, może zacząć używać własnego języka jakby wtórnie, w zapożyczeniu, czyli tak, jakby nauczył się go przez angielski. Kiedyś nie bez zdziwienia zauważyłam, że zdarza się to i mnie, i to na piśmie: otóż nie spostrzegłam, że zamiast utartej w polszczyźnie „równi pochyłej” zaczęłam używać wyrażenia „śliskie zbocze”, i dopóki ktoś przytomny nie zauważył, najzupełniej polską wersję „skasowałam w swej pamięci” (jak śpiewał niegdyś Krzysztof Cugowski). Zdarza się zresztą, że błąd jest pod jakimś względem ciekawszy i wyciąga na wierzch charakter. Mem z podpisem „niedziela wieczur i humor popsuty…” nie miałby w sobie nawet 10 procent tej zwichniętej rezygnacji, tego wyczuwalnego nosa na kwintę, gdyby w zapisie była litera „ó”.

Ciekawsza od błędów jest taka mowa, która bezwiednie wkrada się w codzienne praktyki. Ma pozór zupełnie naturalnej, poprawnej i właściwej, wydaje się aseptyczna, bezwonna, a jednak z daleka widać, że ujawnia jakieś intencje. Mowa potoczna najchętniej wchłania i imituje słowa i sformułowania typu zaklęcia: takie, które ujawniają ambicje użytkownika albo obiecują wpływ na rzeczywistość. W czasach PRL działo się tak z frazami z języka urzędowego, które wszystko pompowały i wydłużały celem zwiększenia powagi – „w miesiącu kwietniu” czy „dzień dzisiejszy”, który darzę nieironiczną sympatią (chyba ze względu na wyjątkowo dojmującą zbędność tej powtórki; na dzień dzisiejszy posiadam – a nie po prostu mam! – troje kociąt). Swoje dołożył i język kaznodziejski ze swoim „ubogacaniem” i „pochylaniem się z troską”, wreszcie handel i reklama, pełne niekoniecznie fortunnych pożyczek z angielskiego, dedykowanych destynacji typu premium. To wszystko jednak zjawiska już dobrze rozpoznane i opisane przez bardziej czujnych i doświadczonych – tymczasem dziś naszą komunikację napędza, niczym napój funkcjonalny w nienaturalnym kolorze, język technologiczno-suplementacyjny.

To język świata wellness, poradników samorozwoju, „mindsetu” Doliny Krzemowej, szytych na miarę diet, a przede wszystkim – nieustannego rozliczania się przed sobą i innymi z tego, czy sprostaliśmy wyzwaniu „bycia codziennie lepszą wersją siebie”. Odnosi się do ludzkiego ciała i ducha, ale traktuje je jako system, którym należy prawidłowo zarządzać, troszkę jakby sterowało się aplikacją z bardziej skomplikowanym tamagotchi. Dlatego przejawia się w nim charakterystyczna troska fachowca: nie „jem czegoś”, tylko „dostarczam zbilansowanych składników odżywczych”, i do tego nie sobie, lecz „swojemu organizmowi”. Nie „idę poćwiczyć”, tylko „wykonuję trening” (nawet jeśli nie przygotowuję się do żadnych zawodów). Nie „idę na spacer”, lecz „inwestuję w aktywny odpoczynek, aby mieć więcej energii na co dzień”. Do tego „zastępuję złe nawyki dobrymi”, „pracuję nad emocjami”, i moje ulubione: „zarządzam sobą w czasie”.

Robocik jak ty i ja. / OLGA DRENDA

Katalizatorem wnikania takiego myślenia w naszą codzienność jest popularność wyjętych z kontekstu fraz popularnonaukowych. Od kiedy upowszechniła się znajomość nazw neuroprzekaźników, wielu ludzi – jak mam wrażenie – nareszcie klasnęło z radości w dłonie, że „życie to forma istnienia białka”, i zamiast „jest mi przyjemnie”, mówią: „odczuwam przypływ endorfin”, a zamiast „polubić kogoś”, ujawniają, że „dzięki niemu zadziałała oksytocyna”. Najbardziej spektakularny przykład zasłyszałam kiedyś, gdy anonimowy człek, mówiąc o smutku związanym z rozstaniem, usłyszał od rozmówcy: „twoja reakcja jest naturalna, ponieważ ludzie wyewoluowali w grupach”, otrzymując tym samym dokument popnaukowego uprawomocnienia dla swoich uczuć.

Zastanawiająca jest ta konieczność dostarczania sobie wyższych racji towarzysząca zwyczajnym życiowym zdarzeniom jak jedzenie, sen lub bycie smutnym. Ale też w posługiwaniu się obłą mową o niskim współczynniku tarcia jest coś przyjemnego. Ma w sobie coś z łykania suplementów: zażywamy je, bo wierzymy, że będą działały, może bardziej dla samego poczucia przez chwilę nadziei i obietnicy, niż wierząc faktycznie. Ale też „nasze organizmy” to czasami jedyne, co realnie i trwale mamy. Stąd marzenie o tym, żeby nimi „zarządzać” – nareszcie coś okazuje się przewidywalne i w naszym zasięgu. Oczywiście, zazwyczaj nie za darmo. Ale to nic nie szkodzi.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Forma istnienia białka