Naprawić ludzką śmierć

Mamy przed sobą tekst szczególny, nigdy wcześniej nie publikowany: w Wielkim Poście 1966 r. w poznańskim kościele dominikanów ks. Józef Tischner wygłosił cykl rekolekcji dla inteligencji. Rekolekcje te zostały nagrane, a następnie spisane na maszynie.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Ks. Józef Tischner / fot. archiwum TP /
Ks. Józef Tischner / fot. archiwum TP /

Maszynopis przechowywany jest w klasztornej bibliotece, a kopia trafiła do redakcji "TP" dzięki uprzejmości jej opiekuna, o. Aleksandra Kozy OP.

Zapis ma, niestety, kilka luk. Dlatego z nadesłanego materiału zdecydowaliśmy się wybrać do druku tylko jedną, za to zachowaną w całości konferencję. Podajemy ją - za łaskawą zgodą Rodziny Księdza Profesora - w wersji zredagowanej: usunięto niektóre powtórzenia, poprawiono oczywiste błędy gramatyczne i stylistyczne oraz dokonano kilku innych ostrożnych ingerencji. Starano się przy tym, aby zapis nie stracił charakteru tekstu mówionego. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Warto sobie uświadomić, że jest to spotkanie z 35-letnim Tischnerem: zaledwie trzy lata wcześniej uzyskał on stopień doktora i znajduje się dopiero na początku swojej znakomitej kariery kaznodziejskiej i publicystycznej; od "Etyki solidarności" dzieli go 15 lat... Na razie głosi pierwsze serie rekolekcji i wysyła debiutanckie teksty do "Więzi", "Znaku" i "Tygodnika Powszechnego". Wątki poruszone w publikowanej tu konferencji zostaną niebawem rozwinięte w eseju "Prolegomena chrześcijańskiej filozofii śmierci", ogłoszonym w "Znaku", a następnie włączonym do książki "Świat ludzkiej nadziei". Mamy rzadką okazję wsłuchać się w żywy język Tischnera z tego czasu, przyjrzeć się, w jaki sposób formułował on problemy i jak konstruował swoją wypowiedź. To Tischner, o którym w sumie niewiele wiemy; zakryły go mocne obrazy i mocne słowa z lat 80. i 90. A przecież już wtedy - jak to się okaże w zakończeniu niniejszej konferencji - mówił, że my, chrześcijanie w Polsce, nie rozumiemy Ewangelii... 12 marca minęła 77. rocznica urodzin Księdza Profesora.

Wojciech Bonowicz

Według pewnej koncepcji stosunku Boga i człowieka Bóg ma się znajdować na zewnątrz człowieka. Jest On tym, czym np. jest Słońce dla Ziemi. Bez Słońca nie byłoby życia na Ziemi. Ale gdyby Ziemia była zbyt blisko Słońca, na Ziemi także by życia nie było. Podobnie jest z człowiekiem i Bogiem. Człowiek nie może być zbyt blisko Boga, ponieważ poraziłaby go Boża wspaniałość. Człowiek nie może też być zbyt daleko od Boga, ponieważ utonąłby w nicości. Miejsce człowieka jest pośrodku.

Wspaniale wyraził to w swoich "Elegiach duinejskich" Rainer Maria Rilke, kiedy mówił o aniele. Anioł symbolizuje u niego Boga:

Nie myśl, że wzywam,

Aniele, a gdybym nawet cię przyzywał! - Ty byś nie przyszedł,

gdyż zew mój zawsze odrzuca; przeciw

tak silnemu prądowi nie możesz kroczyć. Jak wyciągnięte

ramię jest krzyk mój. I jego do chwytu

w górze otwarta dłoń zostanie przed tobą

jak odpór i ostrzeżenie,

o Nieobjęty, rozwarta.

(Przeł. M. Jastrun)

Człowiek wzniósł w górę swoją otwartą dłoń, w którą chce uchwycić Boga. Ale gest ten jest jednocześnie gestem odpychającym Nieobjętego. Nie pozwalamy się Bogu oddalić, ale nie możemy pozwolić, aby się zbliżył za bardzo. Musimy pozostać pośrodku.

Porównanie Rilkego jest trafne, gdy idzie o Boga, który przychodzi do nas z zewnątrz, poprzez wspaniałość świata, poprzez śpiew swoich aniołów. Ale Ewangelia zna inne przyjście Boga do człowieka - od wewnątrz. Gdy weźmiemy pod uwagę to przyjście Boga do człowieka, przyjście poprzez ludzkie wnętrze, wtedy sprawy przedstawią się nam zupełnie inaczej. Aby to nowe przyjście Boga do człowieka uchwycić, aby je zrozumieć, musimy na jakiś czas wniknąć w rdzeń ludzkiego dramatu.

Walka życia ze śmiercią

Dotkniemy dzisiaj sprawy niezwykle trudnej: sprawy Ofiary krzyżowej i sprawy Eucharystii. Aby ją zrozumieć, musimy zacząć od zbadania natury naszego ludzkiego dramatu, natury naszego istnienia. Musimy zobaczyć jakąś ogólną intuicją to, czym ten dramat naszego istnienia jest sam w sobie. Odkrywamy oto przede wszystkim, że prawem naszego bytu jest nieustanna walka życia ze śmiercią. Całym naszym istnieniem jesteśmy wplątani w tę walkę. Naszymi sympatiami, naszymi codziennymi wysiłkami wyciągamy siebie w stronę życia. Ale de facto jesteśmy skazani na śmierć.

Popatrzmy bliżej w oczy tej naszej śmierci, temu naszemu na śmierć skazaniu. Czymże ona jest? Czujemy bardzo niewyraźnie, że jest jakimś nadciągającym ku nam nieustannym przepływaniem istnienia w nieistnienie. To przepływanie rozgrywa się na różnych płaszczyznach bytu.

Śmierć ujawnia się nam przede wszystkim poprzez płynący czas. Czas zabiera moment po momencie i nieustannie zapada w przeszłość. Nigdy nie wraca, wciąż płynie. Obecna chwila przemija i zabiera ze sobą jakąś część naszego serca, naszego bytu. Nigdy nie wróci. Moment zmarnowanego życia jest momentem zmarnowanego życia na wieki. Widzimy ponadto, że śmierć płynie poprzez naszą wolność. Kiedy w wolny sposób coś wybieramy, zawsze dzieje się tak, że wybierając jedno, porzucamy drugie. I nasza wolność jest takim nieustannym porzucaniem czegoś. Zawsze w życiu coś porzucać musimy. W tym nieustannym porzucaniu dany nam jest tragiczny przedsmak tego, że kiedyś będziemy musieli porzucić wszystko. Także w naszym ciele obecna jest śmierć. Czujemy ją w tym nieustannym zwalczaniu żywej komórki martwą komórką i martwej komórki żywą komórką. Czujemy nieustannie to, jak pulsuje w nas biologiczne życie, które przedłuża nasze istnienie o sekundę, dwie, trzy - nie wiadomo, na jak długo.

Cóż my jeszcze wiemy o tej naszej śmierci? Że jest ona największym, jakie znamy, doświadczeniem samotności. Nigdy nie jest człowiek tak samotny jak w obliczu śmierci. I im bliżej jest śmierci, tym bardziej ta jego samotność nabrzmiewa. W momencie śmierci wszystkie ręce się kończą: ręce przyjaciół, ręce lekarzy. Wiemy także o śmierci to, że splata się z bólem. Jest to ból szczególny, inny niż normalny. Normalnie ból informuje nas o chorobie części naszego organizmu i w ten sposób ten ból służy całości: możemy zarea­gować na chorobę części i ratować całość organizmu. Tymczasem tutaj, w momencie śmierci, ból jest przesiąknięty fatalizmem: o niczym nas już nie informuje, przed niczym nie broni, on po prostu boli. Przenika go wewnętrzny absurd. Wiemy także, że śmierć jest owiana trwogą. Można przeciwko tej trwodze protestować, można zamykać na nią oczy, ale sam fakt, że się protestuje i zamyka oczy, dowodzi, że ta trwoga w śmierci naszej jest obecna.

Cóż my zatem wiemy o śmierci? Że jest przepływaniem istnienia w nieistnienie; że jest wielkim doświadczeniem samotności; że jest związana z absurdalnym bólem; że przenika nas niewysłowioną trwogą; no i że jest wszędzie. Ta śmierć jest wszędzie: obok nas i w nas.

Myśmy łupina tylko i listowie a wielka śmierć, którą ma każdy w sobie to jest ten owoc, o który zabiega wszelki byt.

Rozdarcie

Ale, rzecz paradoksalna, obecny jest w nas także jakiś wielki dynamizm życia, dynamizm istnienia. Mimo tego skazania na śmierć my całym swym jestestwem, całym sercem stoimy po stronie istnienia, po stronie życia. Gdy płynie czas i zabiera z nas część po części, my wyciągamy się ku przyszłości, aby się tą przyszłością ubogacić. Czekamy ciągle, że jutro przyniesie większe bogactwo, niż zabrało nam wczoraj. Gdy wybieramy coś w wolny sposób, to wydaje się nam, że wybór zawsze się opłaca, że to, z czegośmy zrezygnowali, jest uboższe od tego, cośmy wybrali. Oczywiście największy kłopot mamy ze sprawami ciała. Tutaj śmierć wydaje się nam niepokonalna. Ale mimo to wydaje się nam, że przynajmniej mamy władzę nad przedłużaniem naszego życia.

W wyniku tej naszej wielkiej pasji, tego wielkiego związania z życiem, z istnieniem, śmierć jawi się nam jako rzeczywistość, która nadciąga z zewnątrz. Śmierć nie jest nigdy z nas; nawet samobójca, który siebie zabija, w gruncie rzeczy prowokuje śmierć z zewnątrz. My - w swej najgłębszej głębi - jesteśmy związani z życiem, z istnieniem, a śmierć przychodzi jako przypadkowy najeźdźca z zewnątrz. Śmierć nie płynie z nas. Śmierć jest obecnością w nas, ale jest obcością dla nas - jest przedmiotem naszego protestu, naszego obrzydzenia.

Taka jest treść naszego istnienia. Jest w tym naszym istnieniu wewnętrzne rozdarcie: z jednej strony życie, z drugiej strony śmierć. I jest walka między życiem i śmiercią - walka, która rozgrywa się zawsze, bez ustanku, w każdym momencie naszego życia, choćbyśmy o niej nie wiedzieli, choćbyśmy o niej pozornie zapomnieli.

I teraz, moi drodzy, w sam środek tej walki między życiem a śmiercią wchodzi Jezus Chrystus. W sam rdzeń tej walki! Wchodzi pod postacią swojej Ofiary krzyżowej, wchodzi pod postacią swojej Eucharystii. Tam właśnie, gdzie w nas trwa nieustanny konflikt życia i śmierci, konflikt rozgrywający się na różnych płaszczyznach, tam wtargnął Chrystus. Tu leży istota chrześcijaństwa: w Chrystusie wszystko do tego zmierzało, żeby tam wtargnąć. Temu celowi służyły "słowa żywota", temu służyła "wiara, która daje nowe życie", w tym celu sformułowana też została nowa wizja miłości, która miała nieść nowe życie. Wszystko było po to, aby w pewnym momencie Chrystus mógł wtargnąć w ten nasz konflikt pomiędzy życiem i śmiercią. Po to był sakrament pokuty; taki jest jego najgłębszy sens. Słowem: cały Chrystus jest po to, aby wtargnąć w tę wewnętrzną walkę człowieka ze śmiercią i rozstrzygnąć tę walkę na rzecz istnienia, na rzecz życia. By uratować każdego z nas - na rzecz istnienia.

Dokonuje się to na różnych płaszczyznach. Dokonuje się poprzez Eucharystię, którą Chrystus nazywa "pokarmem życia", "chlebem życia", "napojem życia", i dokonuje się także poprzez Ofiarę krzyżową. Wprawdzie te dwie rzeczywistości - i Eucharystia, i Ofiara krzyżowa - to jedno i to samo, ale po prostu dla porządku omówmy te sprawy tak, jakby chodziło o coś innego.

A zatem najpierw o Eucharystii. Jezus Chrystus mówi o niej, że jest "pokarmem życia". W określeniu: "pokarm życia" jest takie bogactwo treści, że nie sposób tego wszystkiego wyczerpać. Przede wszystkim Eucharystia ma być pokarmem życia, który zaprotestuje przeciwko "śmierci zatracenia", i ma być pokarmem życia, który zaprotestuje przeciwko "śmierci przez nienawiść". Te dwa rodzaje śmierci Eucharystia ma unicestwić.

Za nas i dla nas

Porozmawiajmy na temat śmierci zatracenia. Nie bardzo wiemy, co Jezus myślał, gdy mówił o zatraceniu. Judasza nazwał "synem zatracenia". W każdym razie chodziło tu o jakąś wielką śmierć, od której nie ma już odwołania. I kiedy Chrystus w Wieczerniku ustanawiał Najświętszy Sakrament, miał najwyraźniej na oku to właśnie: by człowieka wyrwać śmierci zatracenia. Powiedział wtedy: "To jest Ciało Moje", "To jest Krew Moja, która się za was wydaje". To "za was" jest tu szczególnie istotne. Znaczy ono w tym kontekście tyle, co "zamiast was". Bo to jest tak: ktoś musiałby umrzeć - albo wy, albo ja. Ponieważ umrze Chrystus, wy będziecie żyć. W Eucharystii urzeczywistnia się to "za was": urzeczywistnia się ta Ofiara krzyżowa, która jest "za was". Ta Ofiara trwa pod postaciami chleba i wina. Ta Ofiara jest za nas. Ma ona swój z góry określony kierunek: swoją strzałą zmierza w stronę każdego z nas. Nikt nie jest pominięty. Między mną a tą Ofiarą zachodzi nić najgłębszej wspólnoty: ja żyję w takim zakresie, w jakim ta Ofiara jest za mnie, w jakim ona mi żyć pozwala. Ja cały żyję w cieniu tej Ofiary. Jeżeli wyjdę z tego cienia, popadnę w śmierć.

Jest tutaj jakieś prawdziwe wszczepienie w człowieka nowego życia - jakieś Boże życie. Umieranie nie jest nigdy Boże. Umieranie jest zawsze demoniczne. Ale umieranie jest bardzo mocne: trzeba dopiero tego ofiarnego szczepienia, żeby to mocne umieranie unicestwić, żeby to mocne umieranie nie zwyciężyło człowieka. Ktokolwiek zatem i gdziekolwiek będzie żył, żył będzie dlatego, że w jego wnętrzu pojawiła się Eucharystia: Chrystus-ofiara, Chrystus-życie. Tak czy inaczej - czasem pod postaciami chleba i wina, kiedy indziej pod innymi postaciami, kiedy indziej bez postaci - ale zawsze musi tam być On, aby śmierć nie zwyciężyła. I to jest ten protest Eucharystii przeciwko pierwszemu rodzajowi śmierci.

Ale jest także śmierć przez nienawiść. I Eucharystia ma protestować również przeciwko tej śmierci. Eucharystia jest ucieleśnieniem miłości. Do istoty miłości należy to charakterystyczne "bycie dla kogoś". Kochać to znaczy być dla kogoś. W tym byciu dla kogoś, w tym istnieniu dla ludzi urzeczywistnia się sama istota miłości. I właśnie w Eucharystii mamy z tym do czynienia. W Eucharystii Chrystus jest "dla nas". Poprzez Eucharystię Chrystus mieszka między nami w ten sposób, że jest "dla nas".

Co znaczy to "dla nas", "dla ludzi", "dla mnie"? Wyobraźmy sobie, że ktoś przychodzi do nas i mówi nam, że oto może dla nas to lub owo uczynić. Czyn tego człowieka rzeczywiście byłby dla nas, ale nie byłoby już dla nas jego istnienie. Człowiek uczyniłby to, co miał do uczynienia, i odszedłby. Pozostałby w swym istnieniu wyłącznie swoją własnością. Jedynie jego czyn byłby dla nas. Tymczasem u Chrystusa jest inaczej. Tam nie czyn - nie tylko czyn - lecz samo istnienie jest dla nas. I to istnienie dla nas jest Jego Miłością.

Ludzie, którzy stykali się z Chrystusem w Palestynie, właściwie tego nie przeżywali. Chrystus przychodził do nich i pytał: "Co chcesz, abym Ci uczynił?". A oni prosili: "Uzdrów". Chrystus uzdrawiał i odchodził. Istnienie Chrystusa nie było dla nich, jedynie czyny były dla nich. Eucharystia przełamuje ten impas: tutaj samo istnienie jest dla mnie, dla człowieka. Chrystus niejako nie istnieje w sobie: cały istnieje dla mnie. O tyle, o ile ja jestem, On istnieje. Jest "dla nas" w samym swoim istnieniu. Dlatego Eucharystia jest ucieleśnioną Miłością. Spożywając Chleb i Wino - Jezusa Chrystusa - dokonujemy tego siewu miłości w głąb naszych dusz. Miłość - substancja - wchodzi w głąb naszych dusz i ma się teraz przejawić na zewnątrz.

Te dwa momenty Eucharystii - Eucharystii jako ofiary za nas i jako ucieleśnionej miłości - łączą się ze sprawą najbardziej zasadniczą: chodzi o sposób istnienia i działania żywego Chrystusa. To żywy Chrystus wtargnął nagle w głąb naszego konfliktu pomiędzy życiem a śmiercią. To On sam przyszedł, jako szczepienie nowego życia. Śmierć jest mocna, ale mocne jest także - mocniejsze niż śmierć - szczepienie nowego życia. To życie jest tak mocne, że może być przeniesione poprzez bramę naszego skonania w stanie nietkniętym. Eucharystia jest zaczątkiem naszego zmartwychwstania. To sam Chrystus jest na dnie każdego z nas i my o tyle, o ile jesteśmy w Nim, o tyle przezwyciężamy własną śmierć. On po prostu po to przyszedł. Wszystko, co w Nim było, zmierzało właśnie do tego, by w to miejsce wkroczyć. Wszystko płynęło w tym kierunku: po to było i "słowo żywota", i "pokarm żywota", po to była i wiara, i miłość. Chrystus wytworzył w głębi człowieka jakiś potężny wiatr życia, wiatr, który przeniesie człowieka poprzez tragiczną bramę jego własnego skonania.

Dobra śmierć

Ale w związku z problemem życia i zmartwychwstania pojawia się problem niezwykle tajemniczy i niezwykle istotny. Pojawia się pytanie: jak się rzecz ma ze sprawą naszego skonania? Okazuje się, że Chrystus dokonuje jeszcze jednej rewolucji: dokonuje zmiany natury ludzkiej śmierci. Przez to, że Chrystus umarł, i przez to, że jest ofiara Eucharystii, ludzkie skonanie nabiera głębszego sensu. Dzieło naprawy, jakie Jezus Chrystus przyniósł, objęło sobą rzecz najbardziej zadziwiającą: naprawę ludzkiej śmierci, zmianę absurdu tej śmierci, wewnętrznego pogaństwa, które w śmierci jest zakorzenione. Jezus Chrystus dokonuje tego przeistoczenia w ten sposób, że oto teraz przez śmierć człowieka - właśnie przez śmierć - człowiek osiągnie tajemnicze życie po niej. Śmierć w perspektywie czynu Jezusa Chrystusa staje się jakimś wielkim quasi-sakramentem.

Wszystko zmierzało do tego, żeby tę śmierć przeistoczyć. Można powiedzieć, że śmierć Jezusa Chrystusa stała się sakramentem, który daje ludziom nowe życie. Teraz o tyle, o ile człowiek wchodzi w swoją własną śmierć, także ta śmierć staje się jak gdyby sakramentem, który przybliża człowiekowi nowe życie. Chrystus unicestwia absurd ludzkiej śmierci, a unicestwia go w ten sposób, że wskazuje nam tzw. dobrą śmierć: śmierć, która niejako sama z siebie będzie dla człowieka źródłem tamtego życia. Judasz, który odszedł z Wieczernika, nie przyjął pokarmu żywota i dlatego Jezus nazwał go synem zatracenia. Ale Judasz wszedł w dramat własnej śmierci. I nie możemy nic powiedzieć, co się z Judaszem w tym dramacie stało. Tak samo i u nas: kto wejdzie w dramat swej własnej śmierci - tak, aby z tej śmierci uczynić dobrą śmierć - to jakby przyjmował nowy sakrament, poza którym czeka go to tajemnicze Chrystusowe życie.

Co to znaczy ta "dobra śmierć"? Co to jest? Otóż okazuje się, że śmiercią, ludzką śmiercią rządzą pewne naturalne dynamizmy, naturalne siły. Wystarczy poddać się tym dynamizmom - tak jak to uczynił Chrystus na krzyżu - aby skonanie nie było unicestwieniem, lecz obumarciem ziarna przed nowym siewem, przed nowym wzrostem. Co to są za dynamizmy? Mówiliśmy na początku, że śmierć związana jest z doznaniem samotności. Kończą się ręce ludzi, wszyscy pozostają powoli na tamtym brzegu. Ale właśnie wtedy, gdy oddalają się od nas nasi bliscy, nasi przyjaciele, wszyscy ludzie, czy wtedy nie wyłania się przed nami ta wielka wspaniała prawda, że to nie dla świata zostaliśmy stworzeni? Ta Augustyńska prawda: "dla siebie nas Boże stworzyłeś"? Myśmy tak często w życiu o tym nie wiedzieli, a tutaj, w momencie śmierci, właśnie uderza nas ona z całą jaskrawością.

Chrystus odczuł kiedyś samotność śmierci: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?". I my też odkryjemy kiedyś samotność własnej śmierci. Ale w tej samotności własnej śmierci odkryjemy to, że nie dla świata, nie dla przyjaciół, nie dla najbliższych zostaliśmy stworzeni - ale dla Boga. I to będzie początek - czy też koniec - dojrzewania naszej wiary. Bo myśmy w życiu wiązali się z ludźmi i to wiązanie się z ludźmi nie pozwalało nam odkryć Boga obok nas. Wszystkiego żądaliśmy i wszystko chcieliśmy mieć od ludzi. A oto przychodzi śmierć. Z nią przychodzi ta wielka prawda: nie dla ludzi zostaliśmy stworzeni, jakiś inny świat przed nami majaczy. Dojrzewa w nas nasza wiara; wiara, bez której nie możemy osiągnąć tamtego życia, bo nie możemy bez niej osiągnąć pełni naszego człowieczeństwa.

Wiemy także, że śmierć wiąże się z cierpieniem. Ale czy cierpienie nie jest człowiekowi potrzebne? Czy nie jest potrzebne po to, aby człowiek przestał wreszcie w życiu grać cudze role, a był naprawdę sobą? "Kiedy przychodzi cierpienie i pyta, jak się nazywasz, trzeba umieć podać mu swe własne imię". Dopiero wtedy, kiedy przychodzi cierpienie w momencie śmierci, stajemy się naprawdę sobą. Opadają z nas wszelkie gry, takie czy inne maski. W cierpieniu odkrywamy, zdobywamy siebie. I czy to nie jest nieodzowne, po to, żebyśmy się znaleźli tam, po drugiej stronie skonania? Przecież jeżeli znajdziemy się kiedykolwiek po tamtej stronie skonania, to znajdziemy się tam jako my, a nie jako ci, którzy grali takie czy inne role w życiu. Musimy więc kiedyś wreszcie stać się sobą. Taki jest głęboki sens tego wchodzenia w cierpienie. Ono nie jest, jakby się pozornie wydawało, absurdalne, bo ono nas po raz ostatni stawia na nogi. Złudzenia muszą pozostać tutaj.

Zawrotne perspektywy chrześcijaństwa

Wiemy, że śmierć przynosi ze sobą trwogę, przynosi strach. Wiemy o tym. Boimy się śmierci. Ale czy strach lub trwoga, znowu, nie jest w tym przypadku potrzebna? Zmusza przecież człowieka do ucieczki, a ucieczka to nic innego jak szukanie własnej nadziei. Kiedy byliśmy bardzo mali i coś nas przestraszyło, automatycznie szukaliśmy jakichś rąk, pod które moglibyśmy się skryć. I to był ten gest naszej ucieczki: szukanie rąk, wyciąganie rąk po ochronę. Czy to samo nie powtórzy się tutaj? I czy to nie jest potrzebne do tego, abyśmy po raz ostatni wyszli z siebie, stracili siebie - aby zyskać siebie? Czy to nie jest potrzebne do tego, aby ziarno raz jeszcze obumarło i potem dopiero nowe życie na nim wyrosło?

Chrystus na krzyżu pokazuje nam, jak my mamy umierać. On w te wszystkie dynamizmy wszedł: i w tę samotność, i w tę trwogę, i w ten absurdalny ból. Wszedł - i przeistoczył naturę śmierci. Odtąd ile razy my będziemy wchodzili w te dynamizmy, tak jak nam ludzkie siły na to pozwolą, nasza śmierć nie będzie końcem: będzie sakramentem nowego życia. I to jest to ostatnie, co Chrystus przyniósł: przeistoczenie ludzkiej śmierci, oderwanie absurdu od śmierci. My umieramy po Chrystusie nadal, umierać będziemy, ale nasze umieranie nie będzie absurdalne. Będzie pełne sensu, tak jak pełne sensu jest obumieranie ziarna, na wiosnę czy w jesieni, które za chwilę ma dzięki temu obumarciu nowym życiem zakiełkować.

Właśnie do tego naturalnego dynamizmu śmierci Chrystus przywiązuje swoje nowe życie. To jest ta ostatnia szansa, którą miał Judasz i którą wszyscy mamy: wejść w śmierć tak, aby się jej poddać, i stworzyć po raz ostatni siebie w taki sposób, w jaki śmierć nam stworzyć siebie pozwala. Tak jak On, Chrystus, przez swoją śmierć zaszczepił całej ludzkości nowe życie - ożywił Eucharystię, ożywił "słowa żywota", ożywił sakrament pokuty - tak samo my przez naszą śmierć potrafimy od nowa ożywić siebie. Niech tylko nasza wolność w ostatnim momencie życia zechce wejść w dobrą śmierć, w ten nurt mądrego skonania, a wtedy poza bramą tego skonania spotkają nas miłujące ręce.

I to jest, moi drodzy, istota chrześcijaństwa: ciągłe, nieustanne dawanie życia, na różnych płaszczyznach. Ciągła propozycja, by ludzka wolność wybierała życie. Chrześcijaństwo to Chrystus, który wkracza w sam środek rozgrywającej się polemiki między życiem a śmiercią i który schodzi na dno naszych dusz, aby tę polemikę rozstrzygnąć na rzecz życia, na rzecz istnienia, poprzez słowa, poprzez czyny, od urodzin aż do ostatniej śmierci swojej, aż do zmartwychwstania. Wszystko było po to, by zaszczepić nam nowe życie, by polemikę między życiem a śmiercią raz na zawsze rozstrzygnąć. To są, moi drodzy, zawrotne perspektywy chrześcijaństwa.

Ewangelia przed nami

Na samym początku tych rekolekcji obiecałem, że będę się starał pokazać, jak wyglądają nasze ludzkie sprawy w perspektywie spojrzeń Jezusa Chrystusa. Nie wiem, czy mi się to w pełni udało pokazać. Sądzę, że tylko w bardzo małym stopniu, bo my, moi drodzy, jesteśmy dopiero u progu rozumienia chrześcijaństwa. Dochodziły mnie słuchy, że to, co mówiłem, było bardzo trudne. Zaręczam wam, że to, o czym mówiłem - to znaczy chrześcijaństwo, Ewangelia - jest jeszcze trudniejsze. I naszym wielkim błędem jest przekonanie, że my coś z tego rozumiemy. Ja wiem: my widzimy, że ateiści nas nie rozumieją. Zapominamy jednak w tym kontekście, że to my nie rozumiemy Jezusa Chrystusa. Myśmy jeszcze po dwu tysiącach lat Ewangelii porządnie nie przeczytali. Stoi przed nami wielki problem rozumienia postaci Chrystusa, rozumienia Jego doktryny, rozumienia Jego kosmicznej potęgi. To wszystko dopiero się zaczęło. Dlatego radzę wam w tych sprawach zacząć od początku, od nowa. Powiedzieć sobie: "Nic nie rozumiem". Nie tylko wy, ja też. To są rzeczy olbrzymie, potężne.

Wobec postaci Jezusa Chrystusa jesteśmy jak niemowlęta. Nasz rozmach życiowy wobec tamtego rozmachu wygląda jak gest człowieka sparaliżowanego. Nasza odwaga jest karykaturą tamtej odwagi. Doprawdy, my Chrystusa prawie że nie rozumiemy, a gdy Go w którychś momentach rozumiemy, to mamy wielki kłopot, żeby zamienić to wszystko w słowa, żeby to wszystko jakoś wyrazić. Kto wykrył Chrystusowy rozmach życiowy, Jego szeroki siew, w którym jest On siewcą i ziarnem zarazem, ten, aby to wyrazić, musiałby mieć chyba pióro Dantego, pióro Rilkego, pióro Bergsona, umysł św. Tomasza z Akwinu, Arystotelesa, serce może św. Augustyna... I jak o tym wszystkim mówić?

Chrystus to postać o potężnych, kosmicznych rozmiarach. Jego życiowe cele są nadludzkie, Jego śmiałość w niektórych momentach jest wprost zatrważająca. Kiedy człowiek o tym czyta, sam boi się powiedzieć, co tam widzi - takie to wszystko wielkie i potężne. A z drugiej strony, Jego ludzkość jest tak bardzo nasza, jest tak bardzo blisko nas i z nas. W tym kontekście jedno niech nam będzie wiadome. Subiektywnie możecie mówić o Chrystusie, co chcecie: możecie nawet twierdzić, żeście od Niego odeszli. Ale obiektywnie nikt z was od Chrystusa nie odejdzie. Obiektywnie On będzie zawsze w was, będzie wam towarzyszył w waszej walce między życiem a śmiercią. Chrystus dosięga was od każdej strony. Im głębiej w siebie wnikniecie, tym wyraźniej Go tam zobaczycie. Od problemu Chrystusa subiektywnie można odejść, można o Nim nie myśleć, ale nie można nie być w tym problemie. Od Jego życia nie ma wyzwolenia: ono czeka na nas wszędzie, w każdym okresie życia i na każdej płaszczyźnie mego życia. "On jest bliżej nas niż my samych siebie".

Takie właśnie są zawrotne perspektywy chrześcijaństwa. Odsłaniają się nam one wtedy, gdy w naszym szukaniu Boga odwrócimy się od szukania Boga na zewnątrz, a zwrócimy się do szukania Boga wewnątrz, w nas. To prawda: wołam do Boga codziennie, wielkim codziennym krzykiem. "Jak wyciągnięte / ramię jest krzyk mój. I jego do chwytu / w górze otwarta dłoń zostanie przed tobą / jak odpór i ostrzeżenie, / o Nieobjęty, rozwarta". Gdy tak człowiek swoim krzykiem woła Boga, a gestem otwartej dłoni jednocześnie Boga odpycha - aby go moc Boga nie poraziła, aby od wspaniałości Boga nie zginął - Bóg odpowiada na krzyk, rozumie głęboko ten gest i przychodzi od wewnątrz, po cichu, delikatnie, ledwie dotykając naszej świadomości. I idzie z tobą po linii twojego codziennego protestu przeciwko takiemu czy innemu umieraniu. Jest duchem i jest nadzieją tego protestu i wiąże cię z istnieniem, właśnie z istnieniem. Wszystko, co cię z istnieniem wiąże, wiąże cię z Jezusem Chrystusem. Wiąże mocno, cudownie, nicią tak prawdziwego kochania, jakby ją tkała sama Matka Boska. I teraz to wszystko, co cię wiąże z istnieniem, jest twoim Chrystusem. I teraz ta twoja miłość zieleniejących wiosną drzew to będzie twój Chrystus. Twoja uśmiechnięta odpowiedź na uśmiech dziecka to też będzie twój Chrystus. Twoje pragnienie życia prawdą to także będzie twój Chrystus. I tak idzie ten Chrystus z tobą, idzie po linii twojego codziennego protestu przeciwko wszelkiemu umieraniu, idzie po linii tego twojego gestu, którym codziennie obejmujesz wszelką wspaniałość istnienia. Amen.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008