Na śmierć konserwatysty

Głosił potrzebę odnowienia idei wspólnoty zgodnie z naturą, w odwiecznym rytmie płodzenia, podtrzymywania życia i umierania. Podkreślał rolę przeżycia duchowego w kształtowaniu postaw ekologicznych. Czy ktoś widział taką prawicę u nas?

03.02.2020

Czyta się kilka minut

Roger Scruton na swojej farmie Sunday Hill, Wiltshire, luty 2011 r. / MIKE GOLDWATER / ALAMY / BEW
Roger Scruton na swojej farmie Sunday Hill, Wiltshire, luty 2011 r. / MIKE GOLDWATER / ALAMY / BEW

W marcu ubiegłego roku uczniowie pewnej szkoły podstawowej pojechali na wycieczkę do Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Wśród rozlicznych celów tej edukacyjnej wyprawy wymieniano między innymi uzmysłowienie niszczącej siły totalitaryzmu oraz budowanie sprzeciwu wobec wszelkich przejawów nienawiści. Krótką wzmiankę w szkolnej witrynie internetowej opatrzono następującym mottem: „Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił”.

Sześć lat temu wysoko postawiony działacz pewnej skrajnie prawicowej partii opublikował w sieci coś w rodzaju manifestu, argumentując, dlaczego warto angażować się w politykę. W tekście wspomina o naszych „trupach teatralnych wyjeżdżających na komediowe występy do Brukseli”, o antypolskim lewactwie spod znaku dewiacji i hordach pachołków Platformy Obywatelskiej. Redakcja portalu zamieściła w leadzie cytat, który przytoczył także autor artykułu: „Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by…”. No właśnie, jak wyżej…

Cytat pochodzi z listu Edmunda Burke’a (1729-97) do kapitana Thomasa Mercera, który próbował polemizować z jego krytyką rewolucji francuskiej. Wystarczy krótka kwerenda w internecie, by się przekonać, że na skrzydlate słowa ojca nowoczesnego konserwatyzmu (Burke’a właśnie – jeśli ktoś nie wie) równie ochoczo powołują się feministki związane z ruchem #MeToo, dziennikarze śledczy zajmujący się tropieniem przypadków pedofilii w polskim Kościele, sztaby wspierające kandydatów w zbliżającym się wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, jak członkowie stowarzyszenia antyszczepionkowców STOP NOP.

Nie przypadkiem odnoszę się do cytatu z Burke’a, bo zmarły 12 stycznia sir Roger Scruton słusznie uchodzi za głównego spadkobiercę dorobku irlandzkiego filozofa. Ale, co dziwne, za jego spadkobierców uznają się co bardziej intelektualnie żwawe postaci naszej prawicy. Odnoszę się ku przestrodze, bo odejście Scrutona zbiegło się w czasie z ogólnoświatowym triumfem populizmu, antyracjonalizmu, antyelitaryzmu i siermiężnego pragmatyzmu, przed którym bronimy się coraz bardziej nieudolnie, często wpadając w myślowe pułapki oponentów, albo i wrogów. Między innymi dlatego tylu z nas bezrefleksyjnie powołuje się na słowa Burke’a, nie znając ich pierwotnego kontekstu, czasem nie wiedząc nawet, kim był ich autor. A Burke gdzieś w zaświatach śmieje się w kułak i przypomina Scrutonowi, że nie ma lepszych pomocników nad oponentów. Prawda, sir Rogerze?

Nasz ci on?

Święty patron konserwatystów Burke i jego odległy kontynuator Scruton pochodzili z całkiem odmiennych środowisk. Burke przyszedł na świat w zamożnej rodzinie o anglo-normandzkich korzeniach, wytrwał w anglikańskiej wierze ojca i w wieku niespełna czterdziestu lat został posłem do Izby Gmin z ramienia Partii Wigów. Scruton był synem nauczyciela z Manchesteru, który nienawidził arystokracji jak zarazy, hołubionym przez matkę, która z kolei snuła romantyczne fantazje o swoich rzekomo błękitnokrwistych przodkach.

Państwo Scrutonowie uważali się za humanistów i wychowywali dzieci bez religii. Kiedy Roger zdał egzaminy po szkole średniej z wynikiem celującym i dostał stypendium do Jesus College, czyli Kolegium Błogosławionej Dziewicy Maryi, Świętego Jana Ewangelisty i chwalebnej Dziewicy Świętej Radegundy koło Cambridge, ojciec przestał się do niego odzywać. Z nauk ścisłych szybko przerzucił się na filozofię i ukończył studia magnissima cum laude pod opieką Alfreda Cyrila Ewinga, wybitnego filozofa religii i zwolennika metafizyki tradycyjnej. Po dwuletnim pobycie w Europie kontynentalnej, m.in. we Francji, gdzie poznał swoją pierwszą żonę, Scruton wrócił do Cambridge, żeby poświęcić się pracy nad dysertacją doktorską.

Właśnie w tym czasie w jego życiu dokonał się przełom. W maju 1968 r. Scruton był świadkiem wydarzeń w paryskiej Dzielnicy Łacińskiej. Widział poprzewracane samochody, porozbijane okna i zerwany bruk na ulicach. Tym razem oddam głos Jean-Louisowi Barraultowi, aktorowi i reżyserowi znanemu przez lata ze swych sympatii do awangardy, który pod datą 28 maja 1968 r. pisał w swoich notatnikach: „Włamano się do magazynów kostiumów. Ludzie wdarli się tam po wybiciu okienek, po czym nastąpiło totalne niszczenie, zwykły, czysty wandalizm. Chodziliśmy po czterdziestocentymetrowej warstwie przemieszanych kostiumów. Nie tylko kostiumów Théâtre de France, ale też naszej Kompanii (…). Przyznaję się do załamania: (…) wybuchnąłem płaczem. (…) Wyszydzona praca i ta nienawiść przejawiająca się w tak ohydny sposób (cały ten stos pełen był ekskrementów) dotknęły mnie bardziej niż wszystko inne” („Wspomnienia dla jutra w przekładzie Ewy Krasnowolskiej). Barrault nie podniósł się z tego szoku do końca życia. Po majowych rozruchach sztuka stała się jednym z narzędzi zmian w rzeczywistości społeczno-politycznej. Scruton – na znak protestu przeciw konsekwencjom studenckiej rewolty – został konserwatystą.

W 1974 r. przyczynił się do założenia Conservative Philosophy Group – wraz z jej pomysłodawcą sir Hugh Fraserem i Jonathanem Aitkenem (parlamentarzystami z ramienia konserwatystów) oraz Johnem Caseyem, jednym ze swych mentorów z Cambridge. Pięć lat później zaangażował się w pomoc opozycjonistom z Europy Wschodniej. W 1980 r. współorganizował Jan Hus Educational Foundation w Oksfordzie, kilka lat później doprowadził do utworzenia Jagiellonian Trust, w którym działał m.in. Timothy Garton Ash. W 1985 r. został uznany w Czechosłowacji za persona non grata. Czeska dysydentka Bronislava Müllerová wspominała później wstrząsający obraz obserwowanego z oddali człowieka, który w asyście żołnierza przemierzał na piechotę pas przygraniczny dzielący jej kraj od Austrii.

W 1998 r. Václav Havel odznaczył Scrutona Medalem za Zasługi dla Czech I stopnia. Przez wiele lat przymierzał się do literackiego podsumowania swoich ówczesnych doświadczeń. Uczynił to w 2014 r., w powieści pod tytułem „Notes from Underground”, nawiązującym jednoznacznie do „Notatek z podziemia” Dostojewskiego. Odznaczenia od prezydentów Dudy i Orbána przyszły dopiero w 2019 r., kiedy Scruton już umierał.

Różne burze

Scruton okazał się z czasem niezwykle płodnym pisarzem. Swoją pierwszą książkę, „Art And Imagination: A Study in the Philosophy of Mind”, opublikował w 1974 r. Pięć lat później zebrał doskonałe recenzje po wydaniu „The Aesthetics of Architecture”. Zajmował się estetyką, historią myśli konserwatywnej i totalitaryzmu, filozofią religii, etyką seksu i prawami zwierząt – w tej ostatniej dziedzinie przysporzył sobie najwięcej wrogów, przeciwstawiał się bowiem antropomorfizacji zwierząt, pozostając zarazem żarliwym adwokatem opiekuńczego stosunku człowieka wobec przyrody.

W latach 90., kiedy mieszkał na stałe w Bostonie, gdzie uczył m.in. filozofii muzyki na tamtejszym uniwersytecie, poznał swoją drugą żonę Sophie Jeffreys – podczas jednej z licznych z wizyt w ojczyźnie, dokąd jeździł regularnie w sezonie konnych polowań na lisa. Sophie zaopiekowała się nim po upadku z wierzchowca. Rok później byli już małżeństwem. Przeprowadzili się do Sunday Hill Farm w Brinkworth w hrabstwie Wiltshire, w paśmie sennych wzgórz Cots­wolds. Szczęśliwy nareszcie filozof założył tam swoją „Scrutopię”. Podobnie jak uwielbiany przez polskich melomanów dyrygent sir John Eliot Gardiner pędził spokojny żywot ziemianina, hołdując tradycjom, które już nie wszystkim polskim melomanom przypadłyby do gustu. Farmer Gardiner nie ma nic przeciwko zjadaniu cieląt z własnej hodowli, zapalony jeździec Scruton umilał sobie czas polowaniem z nagonką.

Kłopoty zaczęły się w 2002 r., kiedy Scrutona skrytykowano za zatajenie powiązań z japońskim koncernem Tobacco International, który sponsorował jego artykuły o rozkoszach palenia tytoniu oraz wielostronicową diatrybę przeciwko antynikotynowej kampanii Światowej Organizacji Zdrowia. Kilka wydawnictw i tytułów prasowych zerwało współpracę z filozofem, Uniwersytet Londyński usunął go z listy wykładowców.

W 2004 r., tuż przed wejściem w życie ustawy o absolutnym zakazie polowań na lisy w Anglii i Walii, małżeństwo przeprowadziło się do Stanów Zjednoczonych. Scruton dzielił odtąd czas między pisanie o winie dla kilku czasopism brytyjskich i pracę na amerykańskich uczelniach. Oddał się też gorliwie innej swej wielkiej pasji: muzyce. Napisał kilka librett operowych, w tym dwa do dzieł własnych, jednoaktówki „The Minister” i dwuaktowej opery biograficznej „Violet”, poświęconej zmarłej w 1948 r. Violet Gordon-Woodhouse – wybitnej klawesynistce i nietuzinkowej kobiecie, która żyła w nieskonsumowanym związku z mężem i jak najbardziej skonsumowanych związkach z trzema kochankami (cała piątka mieszkała w jednym domu). Wydał dwie wspaniałe książki o twórczości Wagnera: „Death-Devoted Heart”, w której wysunął prowokacyjną tezę o religijnych podtekstach „Tristana i Izoldy”, oraz „The Ring of Truth”, analizę „Tetralogii”, a zarazem hołd „mądrości” Wagnerowskiego arcydzieła. W zbiorze esejów „Understanding Music” poświęcił jeden rozdział spuściźnie Karola Szymanowskiego, zestawiając ją – nie zawsze pochlebnie – z dorobkiem Skriabina.

Niespełna dziesięć lat temu Roger i Sophie wrócili z dwójką dzieci do swojej Scrutopii w Cotswolds. W kwietniu 2018 r. Scruton stanął na czele brytyjskiej rządowej komisji ds. budownictwa Building Better, Building Beautiful. Stracił stanowisko miesiąc później pod presją laburzystów, oburzonych jego homofobicznymi, islamofobicznymi i rasistowskimi komentarzami w wywiadzie dla tygodnika „New Statesman”. W lipcu decyzja została uchylona, po gwałtownym proteście konserwatywnych publicystów, którzy słusznie oskarżyli tygodnik o zmanipulowanie materiału. Rok później u Scrutona zdiagnozowano nowotwór, który zabił go w sześć miesięcy.

Zostawił po sobie blisko pięćdziesiąt książek, z których aż szesnaście przetłumaczono na polski. Napisanych tak pięknie, że nie sposób się od nich oderwać. Tak angażujących intelektualnie, by czytać je z wolna i uważnie. O sztuce pisał jasnym i precyzyjnym językiem filozofii analitycznej, rozpatrując ją w szerszym kontekście kultury, z pozycji historyka i antropologa. W swojej pochwale konserwatyzmu głosił potrzebę odnowienia idei wspólnoty i ugruntowania jej ciągłości zgodnie z naturą, w odwiecznym rytmie płodzenia, trwania, podtrzymywania życia i umierania. Podkreślał rolę przeżycia duchowego w kształtowaniu postaw ekologicznych. Przekonywał, że totalitaryzm wynika z braku ograniczeń władzy centralnej.

Ojkofobia

Gdyby Scruton żył w innych czasach, być może czytalibyśmy go jeszcze wnikliwiej. Niewykluczone, że potrafilibyśmy mądrzej się z nim spierać i bardziej świadomie z nim zgadzać. Nie pisalibyśmy – jak Łukasz Warzecha – że jeden z najwybitniejszych umysłów naszych czasów „był takim brytyjskim Ryszardem Legutką”. Nie podpieralibyśmy wciąż ponawianych prób demontażu państwa prawa słowami schorowanego i rozgoryczonego filozofa, który po odebraniu Krzyża Wielkiego Orderu Zasługi RP powiedział w mowie dziękczynnej, że w Polsce „nadal można mówić rzeczy, których mówienie na Zachodzie może się skończyć złamaniem kariery”. Z drugiej strony, zanim przypięlibyśmy Scrutonowi etykietkę sadystycznego mordercy lisów, wpierw zapoznalibyśmy się choćby z jego „Zieloną filozofią” i dopiero potem zaczęli dyskusję. To samo dotyczy jego prowokacyjnych i czasami oburzających wypowiedzi na temat homoseksualizmu – które zyskują całkiem inny wydźwięk po umiejscowieniu ich w szerszym kontekście. „Całkiem inny” nie oznacza możliwy do przyjęcia przez wszystkich, niemniej wart uczciwej debaty.

W zawłaszczaniu myśli Scrutona celują polscy konserwatyści. Problem w tym, że konserwatyzm niejedno ma imię. Ideologia rozpychająca się w Polsce łokciami to raczej poczciwy i zarazem agresywny tradycjonalizm – wykoślawiona, antyintelektualna wersja konserwatyzmu z ducha Josepha de Maistre’a, który utrzymywał, że porządek wspólnot politycznych został ustanowiony raz na zawsze przez Stwórcę i z tego tytułu należy go przestrzegać. Scruton był typowym konserwatystą ewolucyjnym: akceptującym nieuchronność zmian społecznych, nawołującym jednak do zachowania ciągłości historycznej, przeciwstawiającym się ze wszystkich sił próbom przerwania tej narracji i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Metodzie ludzi niedokształconych i niezdolnych do logicznego myślenia, bo tacy, na domiar złego, nie wiedzą, z czym właściwie zrywają. Odrębną kwestią są różnice kulturowe. Konserwatyzm Scrutona był głęboko intelektualny i zakorzeniony w długiej tradycji brytyjskiej sztuki, literatury i filozofii.

Nie wszyscy w Polsce rozumieją niuanse tej tradycji, a co za tym idzie, w sympatiach politycznych filozofa dopatrują się znamion koniunkturalizmu. Tymczasem Scruton poróżnił się z premier Margaret Thatcher za niezgodny z jego wizją świata liberalizm gospodarczy, premierowi Jamesowi Cameronowi miał za złe jego flirt z elektoratem laburzystów, a Borisa Johnsona pokochał za niewątpliwą erudycję i dalekowzroczność godną prawdziwie ewolucyjnego stratega. Opowiadał się za brexitem z pozycji strażnika brytyjskiej kultury.

Potępiał wszelkie przejawy polaryzacji, w których upatrywał zagrożenie dla fundamentalnych wartości panujących w jego wyspiarskim „domu”. To on przeniósł w sferę polityczną termin „ojkofobia” – jako zwierciadlane odbicie równie niebezpiecznej ksenofobii, przejaw niedojrzałego myślenia, z którego albo się wyrasta, albo popada w ekstremizm.

Do Polski ojkofobia wróciła – pewnie dzięki naszej parodii Scrutona i intelektualnej wyroczni prezesa, czyli Ryszardowi Legutce – wołem, w słynnej przemowie Jarosława Kaczyńskiego w obronie reformy sądownictwa, w której określił w ten sposób „niechęć, nawet nienawiść do własnej ojczyzny, własnego narodu (…) jedną z chorób, która dotknęła części sędziów i która prowadzi do nieszczęść”. Zdezorientowani komentatorzy doszukiwali się źródeł dziwnie brzmiącego terminu w żargonie psychiatrów i psychologów. Nikt nie zajrzał do „England and the Need for Nations” i nie sprawdził, o co naprawdę Scrutonowi chodziło.

Ktoś się narodzi

Nie stoję murem za poglądami sir Rogera Scrutona. Zdaję sobie sprawę, że w Wielkiej Brytanii wzbudzały jeszcze żywsze protesty, i to nie tylko na lewicy, jak w naszym kraju. Pamiętam rozmowę w gronie jego angielskich rówieśników, specjalistów od muzyki Ryszarda Wagnera, w której odwołałam się do jego „The Ring of Truth”. Zapanowała konsternacja, rozładowana ostatecznie przez najstarszego uczestnika dyskusji, zdeklarowanego konserwatystę i krewniaka premiera, Stanleya Baldwina, który przy całej niechęci do Scrutona nie był w stanie zakwestionować merytorycznej wartości jego książki. Po śmierci filozofa mój zdecydowanie lewicowy znajomy ze Stanów Zjednoczonych złożył zmarłemu hołd i pożałował, że jego dzieci nie będą miały dorównujących mu wrażliwością i erudycją przeciwników politycznych.

Mogę, czasem nawet muszę nie zgadzać się ze Scrutonem. Nie potrafię się jednak oprzeć urodzie jego refleksji na temat Wagnera, kiedy oznajmia z zapałem niedoszłego przyrodnika, że partytura „Ringu” pod wieloma względami przypomina żywy organizm, że Wagner rozłożył tradycyjną XIX-wieczną orkiestrę na części pierwsze, po czym złożył od nowa w istotę, która stała się nie tylko narzędziem ekspresji, lecz także wehikułem pamięci i czasu mitycznego. Po czym dowodzi, że Wagnerowskie motywy ewoluują jak zięby Darwina, splatają się ze sobą, wywikłują jeden z drugiego, zmieniają znaczenie. W preludium do „Złota Renu” idą w ostinato trójkami, choć to przecież ledwie zalążek narracji motywicznej ze „Zmierzchu bogów”, ukoronowanej monologiem Zygfryda, któremu życie przepływa przed oczyma strumieniem reminiscencji dźwiękowych.

Tuż przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia Scruton napisał na łamach „Spectatora”, że „w obliczu śmierci człowiek zaczyna pojmować sens życia – a tym sensem jest wdzięczność”. Wygląda na to, że umierał w spokojnym przeświadczeniu, że po nim znów ktoś się urodzi, potrwa i umrze: byle nieprędko, byle zdążył podtrzymać ideę ciągłości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2020