Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kolega z radia zadzwonił i bez wstępów zadał dwa szybkie pytania. Czy jestem w Warszawie? Czy znałem Pawła Szeremeta? Od razu wiedziałem, że jest bardzo źle – choć w pierwszej chwili udało mi się nie zauważyć zwiastującego żałobę czasu przeszłego.
Gdy wróciłem do domu, zobaczyłem zdjęcia płonącego auta, pod którym wybuchła bomba. W aucie siedział Szeremet. Łatwo sobie wyobrazić zamach na kogoś obcego. To nic nie kosztuje. Ale gdy przez te płomienie, odłamki, czarny dym widzisz uśmiechniętego kolegę, robi się dziwnie, ponuro.
Głowa nie chce przyjmować do wiadomości, że przystojny, zwalisty, niedźwiedziowaty, koleżeński, pomocny Szeremet był tam w środku.
Podobał mi się, bo nie odpuszczał. Siepacze z łukaszenkowskiej Białorusi zabili mu przyjaciela i operatora Dźmitryja Zawadzkiego. Paweł zawsze o tym pamiętał i mówił. W filmach, w książce, w prywatnych spotkaniach. Takiego przyjaciela tylko zazdrościć. Jego książka „Przypadkowy prezydent” mogła być jak wyrzut sumienia dla polityków, którzy przebierali nogami, żeby uścisnąć dłoń Aleksandrowi Łukaszence i już w końcu zacząć robić normalne interesy.
Teraz – jak mi mówią – przygotowywał książkę o Borysie Niemcowie, opozycjoniście zamordowanym niedawno w Moskwie. Materiał zebrał podobno bardzo mocny. W ostatnim czasie mieszkał w Kijowie – miasto stało się magnesem przyciągającym wszystkich reporterów, którzy tęsknili za wolnością słowa i swobodą oddechu. Pracował w miejscu nieprzypadkowym, bo w Ukraińskiej Prawdzie, która jest kuźnią elit nowego, normalnego państwa.
Za jego teksty, filmy i książki miały prawo nienawidzić go setki złych ludzi.
Robiłem wywiady z Pawłem Szeremetem, brałem od niego komentarze i sam mu je dawałem. A pamiętam go z moskiewskiej knajpy przy Dworcu Białoruskim. Umówiłem się, by poprosić go o przysługę dla innego znajomego reportera. Dziękowałem mu po raz setny, a on zwalisty, niedźwiedziowaty, uśmiechnięty po raz setny odpowiadał: - Tak, tak pomogę. No oczywiście, że pomogę! I za co tu dziękować?