Moja osobność

Jolanta Stefko /fot. D. Węgiel

14.11.2006

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - W powieści "Diablak" główna bohaterka wypowiada życzenia dla Julka, młodego poety: "żeby znalazł swoje miejsce w życiu, a nie tylko w literaturze, żeby znalazł ludzi, którzy potrafiliby z nim rozmawiać i nie pytali go, gdzie pracuje, czy ma stałą pracę, ile zarabia, żeby wydawcy nie domagali się od niego pieniędzy na wydawanie jego książek"... Przezornie nie zapytam o pracę, a jedynie o to, czy kiedykolwiek zaproponowano wydanie wierszy, jeśli wcześniej Pani za to zapłaci?

JOLANTA STEFKO: - Na debiut książkowy czekałam kilka lat, ale, rzeczywiście, doszłoby do niego wcześniej, gdybym miała pieniądze i mogła wydawcy zwrócić koszty. Nie bardzo jednak miałam ochotę zajmować się zbieraniem pieniędzy, bo uważam, że od tego jest wydawca. Dlaczego chce się tym obarczać autora, skoro prawdopodobieństwo, że zarobi na wydaniu książki, jest raczej nikłe?

W szklanej szafie

Pisałam już w szkole podstawowej - dużo wierszy i pamiętnik, który miał mnie nauczyć systematyczności. Problemem okazała się szczerość wpisów, choć pamiętnik prowadziłam przecież tylko dla siebie. To powinna być ważna uwaga dla tych, którzy myślą, że moje pisarstwo jest autobiograficzne. Moje życie jest w tym, co piszę, mocno przetworzone - tworzę bohatera syntetycznego, posiadającego nie tylko moje doświadczenia, ale też innych, spotkanych przeze mnie ludzi. Ktoś, kto mnie dobrze zna, bez trudu to zauważa.

Zadebiutowałam podczas studiów polonistycznych w Krakowie, kiedy moje wiersze ukazały się w "Dekadzie Literackiej" i "NaGłosie". Ale dopiero kilka lat po studiach, w 1998 r., wydano mój pierwszy tomik - "Po stronie niczyjej", zawierający wiersze napisane w drugiej połowie 1994 r. Wcześniej się nie udawało, między innymi dlatego, że sytuacja, w której debiutant ma do wyboru kilka oficyn wręcz specjalizujących się w wydawaniu poezji i prozy młodych ludzi, to dorobek dopiero kilku ostatnich lat. W pierwszej połowie lat 90. tak dobrze nie było. Byłam jednak pewna tego, że warto, że te wiersze są dobre. Jako osoba nowa w kręgach redaktorsko-wydawniczych działałam z pozycji kogoś, kto nie ma nic do stracenia: chce tylko pisać wiersze, nie ogląda się nawet na to, jak przyjmą je inni, w tym krytycy. Taka "niewinność" nastawienia przynależy chyba jednak tylko pierwszej książce, kiedy satysfakcję sprawia samo pisanie, a nie dociekania, co też na to powiedzą czytelnicy.

Wydać "Diablaka", moją najnowszą powieść, niestety wcale nie było łatwiej. Ale już się przyzwyczaiłam do tego, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę to wywalczyć.

- Nie chciała Pani do kogoś "przynależeć"? Utożsamić się z jakimś pokoleniem albo grupą literacką?

- A czy ktokolwiek chciałby się utożsamiać ze mną? Kiedy debiutowałam, w ofensywie było "pokolenie »bruLionu«", od którego byłam sporo młodsza i za późno już było na tworzenie więzi pokoleniowej. Poza tym poczucie wspólnoty nieraz staje się grupą wsparcia dla jej członków - ich pisanie traktowane jest z taryfą ulgową, a towarzyskość zastępuje krytykę. Pamiętam taką sytuację z bodaj pierwszego roku polonistyki - rówieśników, którzy założyli grupę i wzajemnie się chwalili. Nic trwałego z tego nie wyszło. Lepiej pisać w samotności i poprawiać wiersze, bez sztucznych, niepotrzebnych pochwał. No, a już poza wszystkim - nie lubię chodzić drogami wydeptanymi przez innych.

Był zresztą czas, gdy chętnie wydałabym tomik lub powieść chociażby w Zielonej Sowie czy Ha!arcie, ale na moje propozycje nie dostałam odpowiedzi.

Nigdy też nie szukałam mentorów, polegając przede wszystkim na sobie. Wychodzę z założenia, że najważniejsze jest to, czy jestem zadowolona z tego, co napisałam. Mimo tej mojej samowystarczalności mogę jednak wymienić przynajmniej kilka osób, których opinie w jakiejś mierze uwzględniam. Pierwszą czytelniczką moich wierszy, jeszcze na studiach, była dr Magdalena Lubelska, którą gorąco polecam młodym poetom i poetkom. Lubię niezwykle żywiołowe reakcje prof. Aliny Brodzkiej-Wald na moje tomiki i powieści; "Diablaka" przeczytała jeszcze w maszynopisie i przez długi czas była jedyną osobą wspierającą mnie w mozolnym procesie jego wydania. Potem pojawił się Adam Poprawa i jego żona, Iza, których uwagom, bardzo zaangażowanym, myślę, że ta powieść coś zawdzięcza. I nie tylko powieść. To był pomysł właśnie Adama Poprawy, by w moim ostatnim tomiku znalazły się "jasne wiersze". Jeszcze Piotr Śliwiński, czytający mnie od pierwszej książki. No i najważniejszy w tym gronie, prof. Jerzy Jarzębski, z którego zdaniem się liczę, i to już od wielu lat.

- W "Możliwych snach" główny bohater zna się i na historii, i na filozofii, i na literaturze. Czy Pani, stroniąc od grup i mentorów, wzorem wykreowanej przez siebie postaci uczyła się na pamięć "Traktatu logiczno-filozoficznego" Wittgensteina?

- Nie, tylko go przeczytałam. Gdybym miała opowiedzieć o swoich fascynacjach literackich, musiałabym przynieść katalog biblioteczny. Od dziecka sporo czytałam. Jedna z sióstr mówiła, że najlepiej byłoby mnie zamknąć w szklanej szafie i obłożyć książkami. Nawet gdyby do tego doszło i tak pewnych rzeczy nigdy nie przeczytam, bo brakuje mi przygotowania specjalistycznego, chociażby z nauk ścisłych. Czasami biorę takie książki do ręki, by się dowiedzieć, czego nie wiem i czego się nie dowiedziałam, studiując polonistykę.

Wybrałam zresztą ten kierunek właśnie dlatego, że dawał możliwość wnikliwego poznania literatury i przeczytania wielu książek, po które sama mogłabym nigdy nie sięgnąć (na pewno nie kierowało mną przekonanie, że tam nauczę się lepiej pisać). I tak się w istocie stało: literaturę poznałam, książki czytałam, choć studiów nie skończyłam, bo nie był to najszczęśliwszy okres w moim życiu i nie miałam głowy do zdawania ostatnich egzaminów i pisania pracy magisterskiej. Serca zaś zabrakło mi dla zajęć pedagogicznych, wówczas - obowiązkowych. Nauczanie w szkole w ogóle nie wchodziło w grę.

Straszne, ale wspaniałe

- To dlatego w uwspółcześnionej wersji "Bajki o złotej kaczce" z "Diablaka" młody poeta, któremu pierwszy tomik poezji wydrukowali po czterech latach czekania, wyrzucając co lepsze wiersze, udaje się na poszukiwania złotej kaczki, bo "postanowił, że w przyszłości nauczycielem nie zostanie, bo dzieciarnia tępa i głupia tylko by grała w gry komputerowe i oglądała tiwi, a zmuszeni do czytania lektur obowiązkowych w ilości trzy na rok przynoszą zaświadczenie o dysleksji"?

- To reakcja na uwagę polonistki mojego siostrzeńca, który rozpoczynając naukę w liceum w klasie matematycznej, dowiedział się, że jego klasa nie będzie dużo czytać, bo przecież "ich interesuje coś innego". Zawsze mi się wydawało, że książki młodym ludziom nie mogą zaszkodzić, raczej ich brak...

Z autorów dla mnie ważnych mogę wymienić Gombrowicza, Lema, Miłosza, Różewicza, Wata, Parnickiego, choć obawiam się, że, w przeciwieństwie do wcześniej wymienionych, wszystkich jego książek nigdy nie przeczytam. Z rówieśników czytam Tomasza Różyckiego i trochę starszego Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Z czasów studiów zostały mi ciepłe uczucia do poezji barokowej, głównie dzięki fantastycznym wykładom prof. Andrzeja Borowskiego z literatury staropolskiej. Był on też dla mnie ważny z innego powodu - twierdził, że pisarz może deptać literaturę, pod warunkiem, że ją świetnie zna. Mówił to o metodzie pisarskiej autora "Ulissesa", a ja chyba stosuję to w powieściach. Na studiach przekonałam się też do prozy młodopolskiej, np. Wacława Berenta. Najchętniej czytam dawną literaturę rosyjską i współczesną oczywiście też, ostatnio "Lód" Sorokina, i ciekawsze pozycje z innych literatur, z portugalskiej Antunesa, z czeskiej Topola, z węgierskiej Máraiego.

- Jerzy Turowicz powiedział o Pani wierszach: "Ciemne, straszne, ale wspaniałe". Co się stało, że w najnowszym tomie "Dobrze, że jesteś" zaczyna dominować pogodniejsze spojrzenie na świat?

- Może się starzeję? I wreszcie zmądrzałam i wiem, że bunt się nie opłaca?

- Nie wykluczam, ale może jest tak jak w zakończeniu wiersza "Zmyślanie I": "Przecież zdarzają się / Ludzie dzięki którym / Świat / jest lepszy". Często spotyka Pani takich ludzi?

- Pojawili się ludzie, którzy przekonali mnie, bynajmniej jednak nie pouczając, że można inaczej patrzeć na życie. Ten akurat wiersz ma nieprzypadkowo konkretną dedykację. Ostatnio dużo czasu spędzam z sześcioletnim siostrzeńcem, Mikołajem, dzięki któremu popatrzyłam na świat od dołu, skąd widać więcej szczegółów niż z perspektywy dorosłego. Nagle zaczęłam się przypatrywać jakimś mrówkom, pszczołom czy ślimakom. Dzieci mają tyle energii i pomysłów! Wszyscy kiedyś tacy byliśmy, tylko w miarę jak dorośleliśmy, wyparowywało to z nas. Jestem tym jednak zafascynowana i chyba dlatego w tym momencie najwięcej moich znajomych ma po zaledwie kilka lat. Z ich powodu czuję się zobowiązana, jak chyba każdy dorosły, do przedstawiania świata znośniejszym, lepszym. Takim, na którym podobałoby się im i mnie żyć.

- W obu powieściach wątek odkrywania historii rodzinnych zawiera pytanie "co się stało z ojcem?". Skąd te dociekania?

- Wychowałam się bez ojca. Nie miałam poczucia, że go utraciłam, jakie mogłoby powstać, gdyby był i odszedł - jego po prostu nie było. Możliwe jednak, że brakowało mi go bardziej, niż się do tego przyznawałam, nawet przed sobą. Zwłaszcza w okresie, gdy byłam nastolatką i moje kontakty z mamą stały się bardzo złe, niekoniecznie wyłącznie z mojej winy. Zresztą, pamiętam, że podobne problemy miały ze swoimi matkami moje koleżanki, tylko że one miały ojców, na wsparcie których mogły liczyć. Nie do końca wiem, dlaczego matki dobrze traktują synów, choć zwykle przyjmują oni postawę: "daj" i jeszcze ciągle mają pretensje; natomiast córkom niewiele dają, czy wręcz je krzywdzą. Niedawno spotkałam taką kobietę, bardzo nieszczęśliwą, która chciała, by ktoś napisał książkę o goryczy macierzyństwa - ona bardzo się poświęcała dla syna, a w rezultacie okazało się, że wychowała bezwzględnego egoistę, który potrafi od niej tylko brać. Mnie bardziej interesowałyby relacje matka - córka niż matka - syn, ale mam trochę pomysłów do tej powieści o tytule "Nieobecna". Za jakiś czas, myślę, że ten projekt zrealizuję, bo teraz zajmuje mnie inna książka.

Zatem to życie bez ojca miało wpływ na mój brak pewności siebie, poczucia bezpieczeństwa. Z drugiej strony - może to dobrze liczyć tylko na siebie? Mama takie właśnie miała podejście: wiedziała, że wiele rzeczy musi zrobić sama i nie ma co załamywać z tego powodu rąk. Tymczasem to o wiele właściwsze liczyć na innych ludzi, niż polegać tylko na sobie. Korzystanie z pomocy innych jest tylko pozornie egoistyczne, dlatego też wbrew temu, co piszę w wierszach, inni są mi potrzebni i mnie interesują. Może tylko w o wiele mniejszym stopniu niż to zazwyczaj u ludzi bywa.

W porównaniu z tym okresem, gdy miałam kilkanaście lat, nie wiem, czy teraz stałam się dla ludzi bardziej wyrozumiała, czy umiałabym zrozumieć w większym stopniu życie mojej mamy. Ona całe życie ciężko pracowała i myślę, że to, co osiągnęłam, jest też jej zasługą, ale też niestety często zdarzało mi się coś osiągnąć wbrew niej. Na pewno urządziłaby mi życie inaczej i na pewno nie byłabym z takiego życia usatysfakcjonowana.

Dlaczego lodowacieją serca

- "Może czekać na Boga, nie wiem, może ofiarować się ludziom" - zastanawia się podmiot liryczny w jednym z Pani wierszy. Czy współczesnym ludziom trudniej wierzyć?

- Moja babcia, rocznik 1920, prawie całą wojnę spędziła na przymusowych robotach w Niemczech: przez pięć lat ciężko pracowała, z piętnem osoby gorszej, bo niewłaściwego rasowo pochodzenia. Tamte doświadczenia naznaczyły ją na całe życie, ale też i zahartowały. Ale także w znacznym stopniu przyczyniły się do jej zgorzknienia. Dopiero na starość, w ostatnich latach, bardzo złagodniała i chyba stała się szczęśliwsza. Pamiętam, że gdy tuż przed jej śmiercią jechałam ze szpitala razem z nią w karetce, całą drogę opowiadała, jaka jest szczęśliwa i jak się cieszy, że wraca do domu...

Wojenne przeżycia nie pozbawiły mojej babki pewności wiary w istnienie Boga i Jego dobroć - prosta wiara, bez książek, ale głęboka i szczera tak bardzo, że nie domagająca się żadnych wyjaśnień. Dla mnie wiara to ogromna niepewność i tylko jedna pewność: w żaden sposób nie chciałabym istnieć po śmierci. Nasi dziadkowie mieli kilka ważnych powodów, by powiedzieć, że Boga nie ma. Może dlatego, że nieraz był Kimś jedynym, na kogo mogli liczyć, wielu z nich z takiego rozwiązania nie skorzystało. Nam jest trudniej, bo jesteśmy lekko wyrachowani: potrzebujemy Boga, więc jest, a jeśli Go nie potrzebujemy... On istnieje poza naszym chceniem czy niechceniem, trochę jak ostateczna instancja, do której się odwołujemy, gdy jesteśmy za słabi, by radzić sobie samemu. Poza tym wiara wymaga jakichś ograniczeń, a my żyjemy łatwo i dążymy do tego, by było nam jeszcze lżej. To nie rokuje dobrze na przyszłość - nie można sobie życia za bardzo ułatwiać.

- Dlaczego nie? Po co bariery i trudne pytania, na które nie sposób znaleźć ostatecznej odpowiedzi.

- By móc liczyć na pomoc innych, by dowiadywać się ciągle czegoś nowego o sobie i ludziach, by nie szukać odpowiedzi tylko w gazetach i to takich, które gwarantują nam znalezienie myśli, jakie chcielibyśmy przeczytać. To naprawdę dobrze, że świat poddaje się ludzkiemu widzimisię tylko w powieściach, w życiu - prawie nigdy, tak więc te bariery i pytania ciągle na nas czekają.

- W "Diablaku" Marzena, główna bohaterka, kupuje gazetę, by "sprawdzić, czy świat jeszcze istnieje". Przejmuje Panią to, czym żyje teraz świat?

- Do najbliższego kiosku z gazetami mam kilka kilometrów, więc stan świata sprawdzam w radiu i telegazecie. Dzieciństwo spędziłam w innym ustroju, socjalizmie z ludzką twarzą, a teraz zdaje się, że żyję w kapitalizmie z ludzką twarzą, a może raczej mordą. Trudno się więc dziwić, że w moich powieściach obok rozważań o tym, dlaczego ludziom lodowacieją serca, odbija się echo wyborczych zmagań prezydenta kwaśnego z słodkim. Interesuję się polityką i jej wątki są w moich książkach. Nie napiszę jednak wiersza np. o wojsku polskim w Iraku, choć uważam, że Irakijczycy mają prawo sami decydować, jak chcą żyć. Reszta świata musi się pogodzić z tym, że istnieją różne ustroje i sposoby życia.

- A jeśli w tym innym ustroju łamie się prawa człowieka?

- A w demokracji się nie łamie?

- Oczywiście, ale przynajmniej możemy się bronić, co w systemie ograniczonej demokracji możliwe raczej nie jest.

- A co można rozwiązać siłą? I jeśli faktycznie Irakijczycy nie chcą demokracji, a teraz żyje im się o wiele gorzej niż przed interwencją? Przecież tam codziennie giną ludzie.

***

- Może jednak będzie happy end? W wierszach opisuje Pani świat bez złudzeń, a bohaterowie powieści dyskutują z diabłem - ostatecznie wszystko jednak dobrze się kończy...

- A lepsza byłaby, jako zakończenie, np. śmierć bohaterów? Jeśli trzeba cierpieć, ważne by to, co przechodzimy, czemuś służyło. Całkiem niedawno odkryłam, że to moja wina, a nie świata czy innych ludzi, że tak bohaterowie powieści, jak ja widzimy świat w ciemnych kolorach. I to nawet bardziej moja "życiowa" wina niż tylko jako autorki opisywanych postaci. Przecież świat zależy m.in. od tego, jaka ja jestem.

- A co jest w życiu najważniejsze?

-Ważne jest dla mnie pisanie, ale wolałabym, by moje życie nie sprowadzało się tylko i wyłącznie do zapisywania kolejnych stron. Ważne są też dobre relacje z ludźmi, na których mi zależy. Łatwo zamknąć mi się w mojej osobności, która daje poczucie wolności i niezależności, ale przecież, gdy coś jest nie tak, mogę sobie co najwyżej napisać wiersz. Czasami to bardzo mało. Ale może to i dobrze? Bo gdybym dużo rozmawiała, nie miałabym o czym pisać?

JOLANTA STEFKO (ur. 1971) wydała dotychczas trzy tomy poezji: "Po stronie niczyjej" (1998), "Ja nikogo nie lubię oprócz siebie" (2001) i "Dobrze, że jesteś" (2006) oraz dwie powieści "Możliwe sny" (2003) i "Diablak" (2006). Jest laureatką Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Mieszka w Lipowej k. Żywca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006