Misza Renełajewicz Goscinny – zdrastwujtie

Mamy wspaniałe wydawnictwo, wspaniałą książkę i wspaniałą owej książki tłumaczkę. Wspaniała książka jest przetłumaczona z francuskiego - języka również wspaniałego. Na podstawie tej książki nakręcono wspaniały film francuski, który wszedł niedawno na ekrany kin polskich. Zebrał już wspaniałe recenzje. Tłumaczka książki udzieliła ostatnio kilku wywiadów, w których opowiedziała o swym mozole i rozterkach. Głównie translatorskich. Wszyscy zainteresowani książką i filmem przeczytali te wywiady z ogromnym zainteresowaniem.

12.01.2010

Czyta się kilka minut

Do wszystkich - jak sądzę - trafiło tłumaczenie, iż język na przestrzeni dziesięcioleci się zmienia. Zmienia się bardzo. Wspaniałą książkę napisano niestety bardzo dawno, językiem dziś uchodzącym za archaiczny. Dzisiejsze dzieci - bo książka jest dla dzieci - mogłyby książki nie zrozumieć bez stosownych zabiegów, a zatem zabiegów tych użyto. Powszechnie wiadomo, że choćby "Potop" nie jest dziś czytany z powodów takich właśnie. Nikt nie rozumie, o czym mówi Zagłoba i Kmicic w scenach kluczowych, zarówno batalistycznych, jak i erotycznych. Dzieła światowej literatury należy chronić przed podobnym losem. To wydaje się bardzo sensowne.

Książka, którą mam na myśli, to zbiór opowiadań o małym chłopcu z Francji o imieniu Mikołajek. Wydawnictwo, które mam na myśli, nazywa się Znak, tłumaczką jest Pani Barbara Grzegorzewska, a autorem Pan René Goscinny, Francuz pochodzenia polskiego (ojciec warszawiak, mama z Chodorkowa - dziś Ukraina).

Mikołajek to - jak wiemy - miły chłopiec. Trochę łobuz i figlarz, ale bez przesady. Jego łobuzeria jest doprawdy mocno archaiczna i moim skromnym zdaniem unowocześnianie języka owej starodawnej, uroczej raczej aktywności, jest zabiegiem w połowie tylko realizującym ambitne zamierzenia tłumaczki i polskiego wydawnictwa z tradycjami. W połowie, bowiem język to nie wszystko. Figiel starodawny, zrobiony w starodawnej szkole też można by uwspółcześnić. To jasne o tyle, że stare figle nie podnoszą dziś adrenaliny. Moc figli się zmieniła, tak jak ich jakość, skuteczność i pojmowalność.

Z drugiej strony, bardzo trudno wyobrazić sobie ową perłę literatury dziecięcej przerobioną w stu procentach. Książka ta, w pogoni za absolutem stałaby się zapewne zapisem najbardziej zwyrodniałych patologii drążących dzisie jszą szkołę. Wódka, przemoc, narkotyki, gangi, seks, analfabetyzm i spadek czytelnictwa, nie mówiąc już o tak powszechnym nałogu wśród kilkulatków, jak palenie papierosów - to zaledwie garść zjawisk, które należałoby wpleść w aktualny mikołajkowy świat. Należałoby, ale wtedy Mikołajek przestałby być Mikołajkiem, stałby się jakimś Nikosiem trzymającym kubeł na głowie nauczyciela. Nikosiem pozbawionym uroku, psychopatycznym bohaterem reportażu interwencyjnego, za których cykl autor mógłby dostać nagrodę zarządu domów poprawczych. Dzięki zatem Bogu, bo zarówno tłumaczka, jak i wydawnictwo znalazły złoty środek. Dzięki temu znalezisku Mikołajek pozostał dawnym miłym chłopcem, mówiącym językiem, który jakoś pojmujemy. Na pewno?

Cóż począć bowiem i cóż myśleć, odkładając na półkę najnowszą, luksusowo wydaną książeczkę-rozkładankę o Mikołajku?

Książeczka ta, to malutko tekstu i wiele rysunków. Rysunki cudne. Gdy człowiek przewraca strony, rysunki rozkładają się bez problemu. Jakże to możliwe? - pyta człowiek szary i stary. Sam cmokałem nad tym tomikiem do ostatniej strony, aż cmok utknął mi w ustach. Utknął, bo natknąłem się na zdanie przetłumaczone przecież z języka francuskiego. Na język polski. Brzmi ono przejmująco i tragicznie: "Mikołaj! Nie chcę, żebyś dotykał się do tego lustra!". To tylko podpis pod wspaniale rozkładającym się rysunkiem, to tylko jedno z kilkunastu zdań w książeczce-rozkładance skierowanej ku najmłodszym adeptom czytania, ku ludziom wchodzącym w cudny świat polszczyzny-ojczyzny. To jest owa francuszczyzna przełożona na uwspółcześnioną polszczyznę - jak rozumiem. Cmok mi - powtarzam - utknął.

I pytam, tu i teraz, dlaczego wydawnictwo Znak i tłumaczka nie mówią nam wprost, że Mikołajek jest dzieckiem francuskich trockistów? Że wychowuje się w kręgu rusofilskich mieszczan, zapatrzonych w sartrowskie miazmaty? Albo gorzej - czy to nie przypadkiem biali rosyjscy emigranci pielęgnujący język ojców? Wielkorusy na francuskim żołdzie? Sybiracy może? Bo przecież nie lwowiacy, ni wilniucy dbający od pokoleń o czystość mowy ojczystej, wystrzegający się jak ognia chwastu rusycyzmów. Kimże są ci ludzie z francuskiej prowincji, znanej nam z sera, winnic, i zapachu bagietki? No kim? Na kogo wreszcie - trzeba zapytać - wyrośnie ów Mikołajek czy Miszka raczej? Na kogo? Aż boję dotknąć się do tego tematu.

René Goscinny, Jean-Jacques Sempé, "Nieznane przygody Mikołajka", wyd. Znak 2009.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2010