Minarety niezgody

Referendum w Szwajcarii - gdzie 57 proc. głosujących opowiedziała się za zakazem budowania minaretów - zadziałał w Europie jak katalizator. Konflikt narastający od lat, lecz tłumiony przez "polityczną poprawność", stał się dziś otwarty - i gwałtowny. Emocje nie powinny dziwić: wiele mówi się o tym, że w innych krajach Europy Zachodniej, rezultat głosowania mógłby być podobny.

08.12.2009

Czyta się kilka minut

Już sam plakat, którym przed referendum przeciwnicy islamu okleili ulice, był dowodem, jak emocjonalnie podchodzono w Szwajcarii do tematu: bateria groźnie wyglądających czarnych minaretów wyłaniała się ze szwajcarskiej flagi, leżącej na ziemi, a więc pokonanej. "Stop!" - wołał plakat, którym zachęcano do głosowania za przyjęciem w Szwajcarii formalnego zakazu budowania nowych minaretów.

Militarystyczna grafika, zaprojektowana zresztą przez Niemca, w drastyczny sposób podkreślała, o co chodzi: minarety jako pociski rakietowe, czyli: minarety to zagrożenie. A właściwie nie tyle minarety, co w ogóle islam, przed którym trzeba się wreszcie bronić.

Wynik referendum z 29 listopada był jednoznaczny: 57 proc. głosujących podzieliło ten pogląd. Minarety, symbole islamu budowane przy meczetach, z których obwieszczane jest wezwanie do modlitwy do Allaha, w Szwajcarii nie będą już mogły być budowane. Szwajcarskie władze wykonawcze i ustawodawcze muszą teraz zdecydować, jak przekuć vox populi w konkretne przepisy.

Na razie zapanowała konsternacja - w Szwajcarii oraz w wielu innych krajach Europy Zachodniej. W sąsiedniej Austrii natychmiast pojawiły się - ze strony prawicowo-populistycznej Partii Wolnościowej (FPÖ) sygnały aprobujące szwajcarskie wotum. Za to minister spraw wewnętrznych Maria Fekter zapewniała, że w Austrii minarety są pod ochroną konstytucyjną, gdyż ich istnienie to kwestia wolności religijnej.

Nie jest to jednak pogląd powszechnie akceptowany - w debacie publicznej, która toczy się teraz w Austrii i Niemczech, jednym z emocjonalnie dyskutowanych pytań jest właśnie i to: czy rzeczywiście zakaz budowy nowych minaretów łamie zasadę wolności religii?

Prekursorzy islamofobii

Inicjatorem i potem motorem szwajcarskiego referendum byli politycy z narodowo-konserwatywnej Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP). Oni cieszą się dziś, rzecz jasna, z sukcesu. Wszystkie pozostałe partie polityczne obawiają się raczej, że teraz Szwajcaria może zostać uznana za "prekursora islamofobii", co odbije się nie tylko na wizerunku alpejskiej republiki w świecie, ale także na jej konkretnych interesach (np. turystyce czy bankowości, jeśli klienci z krajów islamskich zaczną zamykać swoje szwajcarskie konta).

Tymczasem to właśnie Szwajcaria uważana jest nie tylko za jedną z najstarszych demokracji Europy, ale także za kraj, w którym sama zasada leżąca u fundamentów ustroju demokratycznego, rządy ludu, została zrealizowana w praktyce w o wiele większym stopniu niż w innych krajach - także za sprawą instytucji referendum, z którego korzysta się tu często, a w którym wszyscy obywatele mogą wyrazić bezpośrednio opinię, zamiast oddawać decyzje w ręce elit.

Do tej pory Szwajcaria uważana była także za jeden z tych krajów Europy, w którym w zgodzie potrafią żyć obok siebie - i to od stuleci - ludzie różnej narodowości, mówiący różnymi językami (kraj ma cztery języki uznane za narodowe). Podziwiano to tym bardziej, że Szwajcaria była także jednym z tych państw Europy, w którym najszybciej przybywało imigrantów - dziś stanowią 20 proc. społeczeństwa. Jak dotąd także 400 tys. tutejszych muzułmanów żyło w zgodzie z większością, czyli z 6 mln chrześcijan, wyznania katolickiego bądź ewangelickiego.

Vox populi i szok

W Niemczech - gdzie spośród 82 mln mieszkanców około 3,2 mln przyznaje się do islamu - reakcje na szwajcarskie referendum były ambiwalentne. Pytanie najczęściej dyskutowane brzmiało: czy gdyby takie referendum odbywało się w Republice Federalnej, Niemcy zagłosowaliby podobnie jak Szwajcarzy?

Jednym z pierwszych, którzy zabrali głos w debacie, był prominentny polityk chadecki Wolfgang Bosbach (z CDU), przewodniczący komisji spraw wewnętrznych w Bundestagu. "Trzeba uwzględnić obie strony: z jednej zasadę wolności religijnej, a z drugiej fakt, że sposób artykułowania u nas przekonań religijnych powinien wpasowywać się w kontekst chrześcijańsko-okcydentalnego kręgu kulturowego". Jego kolega, sekretarz generalny bawarskiej CSU Alexander Dobrindt, był nieco innego zdania: "Nie powinno się przykładać zbyt wielkiej wagi do rezultatu tego referendum, bez wątpienia nie da się przenieść tej sytuacji na Niemcy". Niemieccy socjaldemokraci i Zieloni reagowali natomiast poruszeniem. "Jestem zaszokowana - mówiła posłanka Katrin Göring-Eckardt. - W Szwajcarii podsycano lęk przed czymś, co naprawdę nie ma nic wspólnego z islamem".

Ta ostatnia wypowiedź zabrzmiała już jednak jak zaklinanie rzeczywistości i była raczej dowodem, że w przypadku niektórych polityków optyka tzw. "politycznej poprawności" ciągle dominuje nad rzeczywistością.

Takich polityków czy komentatorów jest jednak wcale niemało. Można wręcz powiedzieć, że gdy mowa o islamie, w Niemczech - a także chyba w wielu innych krajach Europy Zachodniej - od wielu już lat narasta przepaść pomiędzy tym, co socjolodzy nazywają czasem "opinią publikowaną" (czyli tym, co jest opinią elit politycznych i medialnych), a "opinią publiczną", czyli tym, co myśli społeczeństwo. Można bez większego ryzyka postawić tezę, że gdyby w Niemczech obyło się podobne referendum, z pytaniem, czy powinno się zakazać budowania kolejnych minaretów, wynik byłby zbliżony do szwajcarskiego vox populi.

Niewiele ma to jednak wspólnego z pragnieniem ograniczania czyjejś wolności religijnej. Przyczyną takiego nastawienia społecznego - w Szwajcarii, w Niemczech, a także zapewne w innych państwach - jest przede wszystkim coraz powszechniejsza (i nie całkiem bezzasadna) obawa przed islamizacją Niemiec albo/i przed islamskim terroryzmem. Można ubolewać, że radykalny polityczny islamizm jest tu często utożsamiany z islamem jako religią, choć wiele faktów z niedawnej przeszłości pokazywało, że takie utożsamienie ma także miejsce.

Te same pytania

W Niemczech istnieje 206 meczetów z minaretami; to tzw. klasyczne meczety. Za meczety nie-klasyczne, pozbawione minaretów, uznaje się niezliczone tzw. domy modlitwy; czasem są to nie tyle domy, co po prostu pomieszczenia, umiejscowione, bywa, w oficynach, gdzieś na zapleczu. W Berlinie i w innych miastach (głównie w zachodnich landach) jest ich około 2600.

W minionych latach budowa nowych "klasycznych" meczetów przebiegała w Niemczech raczej bezkonfliktowo. Choć były wyjątki; konflikty pojawiały się przede wszystkim tam, gdzie społeczność islamska planowała budowlę spektakularną. Tak było w Kolonii, gdzie przez wiele lat trwał spór o projekt budowy wielkiego meczetu, wysokiego na 36,5 metra, z dwoma minaretami po 55 metrów każdy. Komitet obywatelski organizował masowe protesty przeciwko projektowi, frakcja CDU w radzie miejskiej domagała się zmniejszenia rozmiarów świątyni. Z sondaży wynikało, że jedna trzecia mieszkańców miasta jest w ogóle przeciwna budowie meczetu. Kolejna jedna trzecia uzależniała swą akceptację od zmniejszenia rozmiarów meczetu i minaretów. W końcu meczet powstał, nieco mniejszy niż pierwotnie planowano. Kolonia nie była wyjątkiem: podobne protesty obywatelskie przeciw budowie meczetów były w Berlinie czy Duisburgu.

Islam w Niemczech ma problem ze swym wizerunkiem. Np. w Berlinie od 1997 r. organizuje się, raz do roku, tzw. dzień otwartego meczetu - ma to przyczynić się do zredukowania lęków większości. Nie można jednak powiedzieć, aby inicjatywa ta odniosła szczególny sukces. Wprawdzie tego dnia nie-muzułmanie odwiedzają wcale licznie meczety, wprawdzie, pytani przez dziennikarzy, z zakłopotaniem przyznają się do swej niewiedzy na temat religii swych muzułmańskich sąsiadów. Ale, koniec końców, pytają muzułmanów stale o to samo: o prześladowanie kobiet w islamskich rodzinach, o przymusowe małżeństwa, o tak zwane "honorowe zabójstwa" (w Berlinie zdarzyło się, że rodzice mordowali dziewczynę, gdy wyszła za mąż wbrew ich woli).

Katalizator i hańba

Rząd Niemiec od lat stara się rozproszyć lęki większości swych obywateli. Powołano tzw. Konferencję Islamską: rodzaj forum, na którym spotykają się i otwarcie dyskutują o problemach przedstawiciele wspólnot i ugrupowań muzułmańskich oraz przedstawiciele Kościołów chrześcijańskich, związków zawodowych, stowarzyszeń itd. Forum ma być jednym z narzędzi lepszego integrowania się muzułmańskich imigrantów w niemieckim społeczeństwie. "Od poprzedniej kadencji Bundestagu praktykujemy intensywny dialog kultur z muzułmańskimi migrantami. Rozmawiamy nie o sobie, ale ze sobą. To się sprawdza" - zapewniała Maria Böhmer, pełnomocniczka rządu ds. integracji.

Wysiłki takie zasługują na szacunek, jednak teraz, po szwajcarskim referendum, mogą sprawiać wrażenie nieco naiwnych.

Wydaje się, że teraz, po szwajcarskim wotum, "front" pomiędzy Europą a światem muzułmańskim ponownie rozgorzał. Trudno inaczej interpretować gwałtowne reakcje np. w Turcji: "Hańbą dla Szwajcarii" nazwał wynik referendum turecki prezydent. Premier był jeszcze dosadniejszy: mówił, że to znak "narastającej w Europie postawy rasistowskiej i faszystowskiej".

Wielu Niemców, a zapewne także Szwajcarów czy Austriaków postrzega tę krytykę jako szczyt obłudy - w sytuacji, gdy sytuacja chrześcijan w wielu krajach islamskich, także w Turcji, jest nieporównanie gorsza niż sytuacja muzułmanów w Europie. I gdy w świecie islamskim trudno mówić nie tylko o przestrzeganiu zasady wolności religijnej, ale czasem nawet o tolerowaniu wyznawców innych religii.

Szwajcarskie referendum zadziałało jak katalizator: ujawniło istnienie w Europie konfliktu, którego istnienie większość polityków dotąd negowała albo co najmniej pomniejszała. Pytanie kluczowe brzmi: jak kraje zachodniej demokracji mają traktować islam, którego zasady często stoją w sprzeczności w zasadami, na których opiera się cywilizacja europejska.

Reakcje na wotum Szwajcarów pokazują, że rozwiązania tego konfliktu na razie nie widać.

Współpraca Wojciech Pięciak

Tłum. WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej