Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tylko jeden dzień cieszyliśmy się towarzyszeniem wydarzeniu, w którym wszystko do samego końca było krzepiące: wiedza, umiejętności, dobra wola i wspólnota, splecione bez zakłóceń, odwróciły groźbę katastrofy i tragedii. I było to polskie wspólne przeżycie. Potem wróciło wszystko do normy, która u nas w Polsce oznacza wojnę. Zagarniającą coraz więcej obszarów i ludzi, i z wymiaru realnego przenoszoną nieustannie w świat wirtualny i z powrotem.
Dorzucanie do tego wiru własnego głosu, i to jeszcze w sytuacji dość niekomfortowej, bo bliskiej szpitalnego łóżka, nie wydaje mi się uprawnione. Z coraz większym szacunkiem i coraz częściej myślę o sferze milczenia, w której pozostaje u nas tyle osób obdarzanych głębokim zaufaniem potwierdzonym dziesiątkami lat życiowego świadectwa. Niektórzy z nich czasem mówią jeszcze albo piszą parę zdań, i te zdania zostają wtedy w pamięci na bardzo długo, jak skarb materialny. Coraz mocniej wierzę też, że kapłańska misja Kościoła najpełniej realizuje się w tych nieustannie realnych sytuacjach, gdy jeden samotny człowiek chorobą, starością lub wypadkiem zredukowany zostaje do bezsilnego strzępka, i to kapłan pomaga mu przejść próg śmierci. To przekonanie nakłada mi się na pamięć, że jest nas już na świecie siedem miliardów Bożych stworzeń, więc nasze polskie spory, krzywdy i oburzenia powinny co rychlej wrócić do właściwego poczucia proporcji.
A tak zupełnie na marginesie chciałabym powtórzyć jedną niepopularną opinię, że doprawdy nie wszystkie aktualnie uprawiane formy wymiany opinii warte są każdego tematu i każdej obecności. Niejedna z nich zostawia tylko szczątki z przemyśleń zaproszonego gościa, albo nawet do nich dotrzeć nie potrafi...