Milenialsi w klasztorze

Eksperyment wydawał się szalony: poszukujący sensu współcześni 30-latkowie spędzili pół roku w żeńskim zgromadzeniu. Spotkanie tych dwóch światów przyniosło ciekawe owoce.

16.09.2019

Czyta się kilka minut

Alan Webb, Sarah Bradley, dominikanka s. Gloria Marie Jones  i Adam Horowitz po spotkaniu „Nuns and Nones” / S. GLORIA MARIE JONES
Alan Webb, Sarah Bradley, dominikanka s. Gloria Marie Jones i Adam Horowitz po spotkaniu „Nuns and Nones” / S. GLORIA MARIE JONES

Słyszeliście tę historię o zakonnicach, które prosiły przez wstawiennictwo św. Józefa, żeby Bóg im zesłał jałówkę, i nawet do skarbony wrzuciły modlitwę opatrzoną odpowiednim rysunkiem? Dostały kotka, bo siostra, ilustratorka, nie miała wielkiego talentu. Ktoś zażartuje, że to dobrze, że nie modliły się o powołania, ale wyobraźcie sobie taką sytuację. Ciszę listopadowego, mglistego wieczoru przerywa nagłe pukanie do furty. Siostra Marian Rose schodzi, by otworzyć, być może mając nadzieję, że do klasztoru zabłąkała się jakaś przyszła nowicjuszka.

„Bóg jest Panem niespodzianek, a Jego łaska wieje, kędy chce” – mogła pomyśleć starsza zakonnica, bo zamiast młodej dziewczyny Wszechmogący zesłał trzech zziębniętych brodaczy. Jednym z nich był Adam Horowitz, 32-letni działacz społeczny i aktywista, który pokonał doprawdy wyboistą drogę do żeńskiego klasztoru.

„Szukaliśmy takich wspólnotowych sposobów życia, które polegają na dzieleniu się miłością. Nie ograniczają międzyludzkich stosunków do relacji ściśle prywatnych” – nieco poetycko tłumaczy Horowitz. Gdy czyta się jego zapiski, a zwłaszcza tekst „Co robi miły żydowski chłopiec w klasztorze?”, poświęcony historii jego spotkania z zakonnicami oraz zawiązania projektu „Nuns and Nones”, nie można odmówić ich autorowi poetyckiej wyobraźni.

Robinson w poszukiwaniu sensu

Horowitz na co dzień pracuje w trzecim sektorze z ludźmi kultury i działaczami społecznymi, a w ramach prowadzonych przez siebie projektów tworzy miejsca spotkania przedstawicieli różnych środowisk, by dzięki wspólnemu przebywaniu i dyskusji uczyli się wzajemnego słuchania. Cel jest jeden i może się wydawać trywialny, ale tak już chyba jest z rzeczami, których każdy pragnie – Horowitz stara się pomóc innym lepiej żyć. I sam takiej pomocy również potrzebował.

Jak każdemu wizjonerowi towarzyszy mu poczucie niezwykłości obecnych czasów oraz powołanie do kruszenia podziałów w świecie. Czasem popada w eschatologiczne tony, gdy nawołuje do tego, by ludzie różnych tradycji i tożsamości razem podejmowali kroki ku nieznanemu „nowemu”, ale to tylko wyraża trzecią istotną cechę tego człowieka, jaką jest otwartość poznawcza.

Taki plan na życie może się wydawać marzycielskim. Nic dziwnego, bo Adam Horowitz jest klasycznym milenialsem, czyli członkiem pokolenia będącego jednym z bardziej znienawidzonych przez krytyków kultury, lecz szczególnie pokochanym przez operatorów bankowych kredytów. Dorastanie w późnym kapitalizmie wyprodukowało pokolenie robinsonów szukających kursu na nadanie życiu sensu w epoce, w której wyznacza go nieprzerwana konsumpcja.

W 2016 r. Horowitz uczestniczył w rekolekcjach prowadzonych przez pastora Wayne’a Mullera. Szybko złapali kontakt i okazało się nawet, że mieszkają niedaleko siebie w Santa Fe. Horowitz, choć wychował się w judaizmie, także w innych tradycjach religijnych poszukiwał odpowiedzi na pytanie, co może zjednoczyć ludzi, którym zależy na realizacji wspólnego celu. Od kogo uczyć się budowy wspólnoty, która posiada właściwą dyscyplinę, aby skutecznie działać? Aktywista mógł być ogromnie zaskoczony, gdy pastor dał mu namiary na zakonnice z katolickiego zgromadzenia sióstr miłosierdzia.

Pierwszy kontakt

Jeszcze w listopadzie tego samego roku Horowitz z grupą przyjaciół doprowadził do spotkania, które zaowocowało projektem „Nuns and Nones”. W jednym z pomieszczeń Harvard Divinity School gromadzą się dwie grupy, które na pierwszy rzut oka dzieli wszystko: wiek, pochodzenie, wykształcenie, a przede wszystkim przekonania religijne. Z jednej strony katolickie zakonnice, z drugiej milenialsi, czyli najmniej religijna grupa w Stanach. Trudno przetłumaczyć na polski zgrabną zbitkę językową zawartą w nazwie projektu. Gdyby można było zbudować liczbę mnogą od zaimka „nikt”, to chyba najlepiej tłumaczyłaby angielskie nones opisujące grupę świeckich uczestników projektu. Nuns, czyli siostry zakonne, oraz nones, czyli – no właśnie – „nijacy”?

„Byli wśród nas członkowie pierwszego pokolenia migrantów, biali i kolorowi, queer i trans. Rozpoczynaliśmy spotkania od wyboru preferowanych zaimków, tak aby nikogo nie urazić” – opisuje inicjator spotkania. Grupa osób, które łączy wspólna cecha: jeśli ktoś kazał wypełnić im rubrykę w statystycznym spisie dotyczącym wiary, podkreśliliby opcję „żadne z powyższych”. Zjednoczyło ich też jedno pragnienie. „Chcieliśmy poznać i zrozumieć odmienne od naszego sposoby życia w społeczeństwie i wykorzystać ten dar dla uleczenia ran, wzajemnej służby i pracy na rzecz sprawiedliwości” – pisze Horowitz.

Właśnie w takim egzotycznym gronie zaczęła kiełkować dyskusja na temat wspólnych lęków, marzeń i wyzwań, jakie stawia współczesność. Z każdą kolejną wymianą zdań kruszyły się lody dzielące siostry i milenialsów, a podobieństwa zaczęły pojawiać się same. Po obu stronach zasiadły osoby ponadprzeciętnie aktywne w kwestiach społecznych. O silnej tożsamości, często manifestujące swe poglądy publicznie i edukujące innych. Otwarte na dialog ze światem, aby nauczyć się czegoś nowego, i nieustannie poszukujące. „Wierzę, że więcej nas łączy, niż dzieli” – mówiła po pierwszym spotkaniu siostra Mary Dacey, zwracając się do grupy młodszych o cztery dekady milenialsów. Nie powinno to dziwić, bo amerykańskie zakonnice to prawdziwe rewolucjonistki.

Siostry na barykadach

Jeśli ktokolwiek wyobrażając sobie siostrę zakonną w USA ma przed oczami przebojową Whoopi Goldberg śpiewającą z chórem dzieciaków „Oh Happy Day”, jest w błędzie. Reformy Soboru Watykańskiego II ogromnie wpłynęły na życie zakonne w Stanach Zjednoczonych: począwszy od organizacji zgromadzenia, przez działalność publiczną, po wygląd i symboliczne porzucenie habitów, aby być bliżej zwykłych ludzi. Zakonnice zaczęły kończyć studia wyższe, a także zabierać aktywny głos w kwestiach społecznych.


Czytaj także: Zuzanna Radzik: Feministka, teolożka, siostra


Nie było łatwo, bo gdy dyskutowały na temat celibatu czy kapłaństwa kobiet, przyczepiano im łatkę radykalnych feministek. Gdy publicznie mówiły o walce z klerykalizmem, snuły refleksje w dziedzinie bioetyki czy organizowały posługę duszpasterską dla osób homoseksualnych – Watykan zlecał kontrole ich działań. Wizytacje nie wykazały żadnych większych nieprawidłowości, a w raporcie końcowym wyrażono wdzięczność siostrom za ich ewangelizacyjny zapał, oddanie i pracę, ale wizerunek rewolucjonistek pozostał.

Trudno o lepsze partnerki dla działań Horowitza, bo w czasach, w których nie funkcjonowało to, co dziś znamy jako trzeci sektor, siostry zakonne animowały oddolne ruchy społeczne związane nie tylko z życiem Kościoła. To siostry można spotkać na marszach i pikietach, to one wdrażają programy towarzyszenia wykluczonym. Między milenialsami i siostrami pojawiła się synergia, ale także coś więcej – zakonnice miały patent na to, jak skutecznie działać w grupie.

„To były silne przywódczynie, które przyjęły śluby ubóstwa. Które żyły, rozeznawały i dzieliły się ze wspólnotą. Dawały miłość i troskę dla tych, którzy najbardziej jej potrzebowali. Tworzyły pojemne struktury, aby wypełniać ludzkie potrzeby” – wspominał Horowitz po pierwszym spotkaniu. Nie trzeba było długo czekać na kolejne seminaria dyskusyjne. Siostry były spragnione obecności młodych ludzi pełnych pasji, a milenialsi łaknęli ich doświadczenia i zdecydowania w działaniu.

Wspólny lot w kosmos

Tamten listopadowy weekend okazał się tak dużym sukcesem, że organizatorzy już wkrótce zaczęli pracę nad kolejnym spotkaniem. Doszło do niego w maju 2017 r. i cieszyło się takim powodzeniem, że do grupy dołączyły siostry z całego regionu Bay Area. Grupa milenialsów również zdecydowanie się powiększyła. Niecały rok później, w kwietniu 2018 r., przyjechały także zakonnice z pozostałych stanów. Organizatorzy „Nuns and ­Nones” i towarzyszące im siostry poczuli, że trzeba zrobić kolejny krok. Narodził się nowy pomysł: milenialsi nakłonili siostry do wprowadzenia pilotażowego programu pobytu w klasztorze.

Założenie było proste. Grupa młodych miała wprowadzić się do klasztoru i mieszkać w nim kilka miesięcy, pomagając siostrom i dzieląc z nimi niemal cały dzień, prócz godzin pracy. Organizatorzy inicjatywy zaczęli kierować zapytania do wspólnot zakonnych, które ­zechciałyby przygarnąć taką eksperymentalną grupę. To wymagało dużej odwagi z obu stron, bo przecież kto w wieku 20-30 lat porzuciłby życie w wielkiej, dynamicznej metropolii dla zamkniętej przestrzeni świata poza światem – i to jeszcze wypełnionej religią, której się ­nie wyznaje. Taka decyzja wymaga jasno zdefiniowanego sensu i czegoś na kształt skoku wiary. Dotychczasowe spotkania młodych z zakonnicami dobrze wróżyły, ale jednak życie we wspólnocie ma swoje zasady.

Zaufanie było potrzebne również ze strony sióstr. Średnia wieku zakonnic w USA zbliża się do osiemdziesiątki, funkcjonują w klasztorach i posiadają swoje nawyki. Co innego spotkać się raz na rok, żeby spędzić weekend na nawet bardzo ważnych i wzniosłych, lecz jednak krótkich wymianach zdań, a co innego przebywać przez pół roku z człowiekiem o zupełnie innym rytmie życia. Mimo to znalazła się wspólnota gotowa, by przyjąć do siebie piątkę młodych.

„Zarówno my, jak i siostry byliśmy jak astronauci, którzy szykowali się na tę misję od lat – niepewni załogi, z którą przyjdzie nam ruszyć, aż do dziś” – pisze Horowitz. Pierwsza grupa pięciu śmiałków: trzech mężczyzn i dwie kobiety ruszyła do klasztoru Mercy Center w Burlingame w Kalifornii. Mieli w nim zostać od listopada 2018 do maja 2019.

Zakochani w dyscyplinie

Choć rano udawali się do swojej normalnej pracy, to wieczory, weekendy i święta spędzali w klasztorze. To wystarczyło, by doświadczenie pobytu we wspólnocie, jej rytmu modlitwy i odpoczynku, a przede wszystkim dyscypliny radykalnie wpłynęło na perspektywę uczestników pilotażowego pobytu. Siostra Patsy Harney w reportażu „New York Timesa”, który relacjonuje to wyjątkowe przedsięwzięcie, wspomina, że uderzyły ją pytania zadawane przez milenialsów. „Młodzi cały czas chcieli rozmawiać o… ślubach zakonnych. Spędzali dosłownie całe dnie na lekturze reguły wspólnoty. Przykleili się do niej. Szukali tajemniczej przyprawy, która daje smak naszym działaniom” – mówi zakonnica.

„To radykalne, cholernie twarde kobiety, które poświęciły swoje życie dla sprawiedliwości” – opowiada z drugiej strony Sarah Bradley, jedna z uczestniczek projektu, na co dzień aktywistka społeczna. Dzięki pobytowi we wspólnocie zakonnej doceniła czystość seksualną. „Zdałam sobie sprawę, że jest zaproszeniem do właściwego związku i nie chodzi tu wyłącznie o celibat. W czasach #MeToo potrzebujemy właściwych relacji. Potrzebujemy wiedzieć, czym jest szacunek względem osobowości drugiego człowieka i siebie samego oraz co to znaczy być wiedzionym przez miłość, a nie egoistyczne potrzeby” – opowiada działaczka.

Uczestnicy pokochali rytualizm obecny w powtarzalnych codziennych aktywnościach starszych sióstr. „Wielu milenialsów powtarzało: »szukam rytuałów, by pracować w mojej lesbijskiej społeczności« albo »potrzebuję rytuałów, by robić to czy tamto«” – wspomina siostra Carle. Jedna z uczestniczek projektu tak bardzo poszukiwała elementu stałości w swoim świecie, że choć sama identyfikuje się jako osoba niewierząca, to zaczęła regularnie uczestniczyć w codziennej mszy wraz z siostrami. Na innych działało klasztorne ubóstwo czy posłuszeństwo, wzywające do wysłuchania drugiego człowieka i nawiązania z nim dialogu. W świecie pozbawionym zewnętrznego celu wyznaczenie go sobie samodzielnie, a następnie utrzymanie rygoru to nieraz nadludzkie zadanie.

„To może brzmieć jak słuchanie rozkazów, ale siostry pomogły mi zrozumieć posłuszeństwo jako przygotowanie mojego serca na dialog i głębokie wsłuchanie się w prawdę” – wspomina Sarah. Choć pobyt piątki pionierów skończył się w maju, jego owocem jest społeczność będąca płaszczyzną codziennej wymiany doświadczeń dwóch różnych światów. Jej uczestnicy z obu stron – tej klasztornej i „światowej” – podkreślają w opublikowanych wspomnieniach, ile sobie wzajemnie zawdzięczają.

Obecnie organizatorzy projektu powiększają zespół i starają się udzielać wsparcia lokalnym, zawiązującym się spontanicznie grupom dyskusyjnym, które zrzeszają świeckich i zakonnice. Tak jak w przypadku grupy Horowitza, zaczyna się od spotkania i rozmowy. Grupy działają nieco partyzancko i eksperymentalnie, ale zachęcają wspólnoty zakonne do otwierania drzwi na milenialsów i na kolejne pobyty, a zakonnice są zainteresowane obecnością młodych w murach klasztoru.

Przykładem jest historia Katie Gordon, jednej z animatorek „Nuns and Nones” i dziennikarki radiowej. Katie nagrywa podcasty i przemierza Stany w poszukiwaniu wspólnot, które otwarłyby przed nią drzwi. Dzięki temu w czerwcu tego roku spędziła kilka dni w klasztorze Mount St. Benedict w Erie w Pensylwanii. „Porzuciłam Kościół katolicki w wieku 14 lat i w pewnym sensie ta decyzja spowodowała, że zaczęłam poszukiwać. (…) Klasztor to ostatnie miejsce, o którym pomyślałabym jako o domu, ale zanurzenie się w tradycji benedyktyńskiej pokazało mi, czego milenialsi, tacy jak ja, mogą się nauczyć z monastycyzmu” – mówi dziennikarka. Nie jest w tym sama, bo siostry przyciągają coraz więcej młodych kobiet, które pragną włączyć się w życie tej wspólnoty, a wokół benedyktynek zaczęła organizować się wspólnota świeckich.

Brat

„Im więcej czasu spędzam w klasztorach, tym bardziej znajduję powołanie do tego, by pogłębić nie tylko swoją wiedzę, ale i praktykę judaizmu. A im więcej czasu spędzam z siostrami i z rabinami, tym bardziej czuję się zaproszony do zbadania i wcielenia w życie mistycznych prawd, które znajdują się w sercu każdej tradycji religijnej” – pisze Adam Horowitz.

Gdy niedawno przybył do klasztoru, w którym nie znał furtianki, siostra zapytała go: „To co, myślisz, żeby zostać księdzem?”. „Nie…” – pokręcił niepewnie głową. „Acha, przepraszam, rabinem!” – spróbowała ponownie zakonnica. „Nie, raczej nie. Ale może bratem” – odpowiedział Horowitz. „Brat” – to nim stał się w trakcie tej nieprzewidywalnej podróży. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor miesięcznika „Znak", doktor filozofii, dziennikarz i publicysta. Współpracuje z Magazynem Kontakt, pisał również na portalach NOIZZ.pl, Deon.pl oraz w Tłustym Druku. Autor rozmowy-rzeki z ks. Alfredem Wierzbickim „Bóg nie wyklucza" (2021).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2019