Jeszcze w zielone grajmy

Uczynienie Europy pierwszym kontynentem neutralnym dla klimatu można oceniać w kategoriach gry interesów. Warto jednak spojrzeć nań także z perspektywy praw człowieka, do których Unia może dopisać prawo do czystego środowiska.

29.06.2020

Czyta się kilka minut

Fińska łyżwiarka figurowa Emmi Peltonen występuje ze specjalnym układem choreograficznym na zamarzniętym jeziorze niedaleko Nuorgam, najbardziej na północ wysuniętej miejscowości Laponii, luty 2020 r. / KAI KUUSISTO / AFP / EAST NEWS
Fińska łyżwiarka figurowa Emmi Peltonen występuje ze specjalnym układem choreograficznym na zamarzniętym jeziorze niedaleko Nuorgam, najbardziej na północ wysuniętej miejscowości Laponii, luty 2020 r. / KAI KUUSISTO / AFP / EAST NEWS

W krótkiej historii Unii Europejskiej nie brak ogłaszanych z pompą strategii, które z upływem czasu rozpłynęły się w biurokratycznym marazmie. Trudno się w tej sytuacji dziwić rezerwie, z jaką wielu przyjmuje także najnowszy plan Wspólnoty, czyli osiągnięcie do 2050 r. pełnej neutralności klimatycznej pod względem poziomu emisji dwutlenku węgla oraz innych zanieczyszczeń. Wśród głosów krytycznych nie brak nawet opinii o spektakularnym gospodarczym samobójstwie, fundowanym samej sobie przez Europę u progu jednej z najgłębszych recesji w dziejach wspólnego rynku, którą zapoczątkowała pandemia koronawirusa.

Zielony Ład – z nazwą nawiązującą do amerykańskiego New Dealu z lat 30. XX w., który pozwolił USA wyjść z Wielkiego Kryzysu – jest próbą podporządkowania gospodarki Unii celowi nadrzędnemu, czyli walce z katastrofą klimatyczną. Narzędzia, po jakie sięga w tym celu Bruksela, mają jednak niejako wtórnie przywrócić Europie konkurencyjność w globalnej gospodarce – gdy konieczność zielonej transformacji stanie się oczywista nawet dla takich trucicieli jak Chiny czy Indie. Kiedy gospodarki krajów rozwijających się staną wreszcie w obliczu konieczności transformacji energetycznej i ekologicznej, Europa będzie mogła odcinać już od niej pierwsze kupony, chociażby w formie zysków z eksportu technologii. Z niektórych (chyba jednak nazbyt optymistycznych) analiz wynika wręcz, że zielona rewolucja mogłaby nawet odwrócić relację kosztów produkcji, która obecnie przemawia na rzecz przenoszenia jej poza obszar wspólnego rynku.

Świat wielkich liczb

Na razie podatnicy w krajach członkowskich muszą jednak pogodzić się z wydatkami. Kwestie klimatyczne mają stać w centrum nowego budżetu UE na lata 2021-27, w którym łącznie na te cele Wspólnota miałaby wydatkować, jak szacował ostatnio serwis Bloomberg, nawet bilion z 1,87 bln euro przewidzianych łącznie do wydania.

Komisja Europejska chce, aby jednym z narzędzi do realizacji założeń Zielonego Ładu stał się także unijny Instrument Odbudowy, przez który do wspólnej gospodarki trafić ma w najbliższych latach aż 750 mld euro – w formie bezzwrotnych dodatków oraz pożyczek na wyjście krajowych gospodarek z koronakryzysu. W tym celu Unia po raz pierwszy wyemituje obligacje, a spłatę tych zobowiązań miałyby pokryć wpływy ze sprzedaży zezwoleń na emisję dwutlenku węgla w systemie ETS, z „opłaty węglowej” za emisje nakładanej na towary importowane spoza Unii, z podatków od działalności międzynarodowych korporacji na terenie Unii i wreszcie z podatku cyfrowego, który uderzyłby po kieszeni głównie internetowe giganty z Doliny Krzemowej. W tej propozycji krajom uzależnionym energetycznie od węgla, zwłaszcza Polsce, groziłoby ryzyko zostania płatnikiem netto, dlatego w projekcie przewidziano też Fundusz Sprawiedliwej Transformacji z budżetem rzędu 40 mld euro, w którym 8 mld zarezerwowano dla Warszawy.

Świat wielkich liczb – mówią z przekąsem o unijnych propozycjach ich przeciwnicy. Istotnie, doprowadzenie unijnej gospodarki tylko do stanu „zeroemisyjności” dwutlenku węgla, bez realizacji pozostałych celów, może kosztować nawet 250 mld euro rocznie – czyli równowartość około 1,5 proc. PKB całej Wspólnoty. To pieniądze, które mogłyby przynieść szybką i wymierną poprawę warunków w wielu obszarach funkcjonowania Unii, np. finansowania badań naukowych, bezpieczeństwa czy wspólnotowego programu walki z nowotworami.

Pełną piersią

Po drugiej stronie tego rachunku są jednak koszty innego rodzaju. Według Europejskiej Agencji Środowiska w ciągu ostatnich 35 lat skutki negatywnych zmian klimatu kosztowały Europę ok. 400 mld euro. Ten rachunek byłby jeszcze wyższy, gdyby doliczyć doń koszty ludzkie. Tylko w Polsce od chorób wywoływanych zanieczyszczeniem powietrza umiera rocznie ok. 45 tys. osób. Neutralność klimatyczną, która marzy się dziś eurokratom, można zatem traktować także jako głos za upowszechnieniem prawa do zdrowego życia w środowisku wolnym od zanieczyszczeń i gwałtownych zjawisk pogodowych. A docelowo – być może nawet za nazwaniem tego prawem człowieka.

W Polsce ani konstytucja z 1997 r., ani uchwalona cztery lata później ustawa o ochronie środowiska nie gwarantują obywatelom prawa do oddychania czystym powietrzem. Unijne akty prawne na razie również nie przyznają takiego prawa obywatelom Wspólnoty, ­linia orzecznicza jej instytucji skręca jednak wyraźnie w tym kierunku. Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie Dietera Janecka przeciwko Wolnemu Krajowi Związkowemu Bawaria z 2008 r. stwierdza wprost, że osoby dotknięte niebezpiecznym przekroczeniem progów alarmowych lub dopuszczalnych wartości stężenia szkodliwych substancji w powietrzu mogą domagać się od organów krajowych – również na drodze sądowej – sporządzenia planów działań zmierzających do spełnienia limitów nałożonych przez prawo Unii. Zespół aktów prawnych, które mają konstytuować unijny Zielony Ład, wraz z pieniędzmi na ten cel w budżecie, daje nadzieję, że tego typu roszczenia w przyszłości będą mogły zostać zrealizowane.

Pozostaje pytanie: czy Europa zdoła przekonać resztę świata do gry w zielone?

Wielcy hamulcowi

Wraz z krajami stowarzyszonymi Unia nominalnie pozostaje największą potęgą gospodarczą globu o PKB przekraczającym 16 bln dolarów w skali roku. Ponad 450 mln mieszkańców obszaru stanowiącego wspólny rynek tworzy trzecią najliczniejszą populację świata – zaraz po Chinach i Indiach. W dodatku o znacznie wyższej sile nabywczej. Mimo że w Unii mieszka niecałe 6 proc. ludności świata, jej udział w globalnej wymianie handlowej przekracza 15,6 proc. i dopiero od kilku lat ustępuje miejsca „fabryce świata”, jaką stały się Chiny (16,1 proc.). A choć ostatnie dwie dekady upłynęły Wspólnocie na snach o potędze (dość przypomnieć strategię lizbońską, która Stary Kontynent miała ponownie uczynić rzutkim globalnym młodzieniaszkiem), Unia nadal dysponuje dostatecznie dużą siłą gospodarczego i cywilizacyjnego ciążenia, by pociągnąć resztę regionów w tym samym kierunku.

Problem w tym, że prawdopodobieństwo ziszczenia się takiego scenariusza jest obecnie mniej więcej takie samo, jak ryzyko, że nigdy do tego nie dojdzie. Pomimo apeli naukowców, którzy prognozują początek katastrofy klimatycznej już niemal z dokładnością do miesięcy, w globalnej polityce nadal górę biorą doraźne interesy i partykularyzmy. Politycy nie czują presji opinii publicznej na zdecydowane działania dla ratowania klimatu. Niektórzy wyborcy nadal widzą w takich ostrzeżeniach narzędzie socjotechnicznej manipulacji, a w najlepszym razie – odległe zagrożenie, które zamiast strachu wzbudza bardziej uczucie Kantowskiej wzniosłości.

Rząd Donalda Trumpa wypowiedział paryskie porozumienie klimatyczne z 2016 r. w ostentacyjnym geście wsparcia dla własnej gospodarki, a zwłaszcza sektora naftowego, hojnie wspierającego każdego republikańskiego kandydata do Białego Domu. Pekin wciąż uprzejmie zapewnia, że nie widzi ze swej strony przeszkód dla realizacji zobowiązań, jakie wziął na siebie w Paryżu, ale nie zamierza przerywać rozpoczętych już inwestycji w energetykę węglową. Niecałe 250 km od chińskiej granicy, w mongolskim Tavan Tolgoi, płytko pod ziemią na wydobycie czeka wszak rekordowe 6,4 mld ton węgla. Nawet demokratyczna Australia nie kwapi się do porzucenia eksploatacji bogatych złóż tego surowca.

Toksyczny miks

Polski rząd pod koniec zeszłego roku również chwalił się „szarżą premiera Morawieckiego”, która dała rzekomo Warszawie zwolnienie ze wspólnych celów klimatycznych (w istocie podczas grudniowego szczytu Wspólnota ustaliła, że wróci do rozmów na ten temat za pół roku). Pomimo koncyliacyjnych wypowiedzi eurokratów w Brukseli nikt nie ma wątpliwości, że nad wcieleniem w życie założeń Zielonego Ładu nadal wisi polskie weto. W pewnym sensie nawet zrozumiałe: dystans dzielący od realizacji tego celu wysoko rozwinięte gospodarki Europy Zachodniej, w przypadku Polski, uzależnionej od węgla, jest dwukrotnie dłuższy.

Jak zauważają autorzy raportu „Transformacja energetyczna w Polsce”, opublikowanego w marcu przez think tank Forum Energii, produkcja energii elektrycznej w polskich elektrowniach w 2019 r. spadła do poziomu najniższego od pięciu lat i wyniosła 164 terawatogodziny. W tym samym czasie import energii zwiększył się blisko dwukrotnie, do 10,6 TWh. Na plus w tym zestawieniu trzeba zaliczyć wzrost produkcji energii ze źródeł odnawialnych (OZE) do rekordowego dla Polski poziomu ponad 25 TWh. – choć to nadal zbyt mało, aby Polska mogła spełnić unijne zobowiązania dotyczące udziału odnawialnych źródeł energii w energetycznym miksie.

Autorzy raportu podkreślają zresztą, że rosnący udział OZE nie jest rezultatem działań rządu, wynika bowiem z coraz większego zainteresowania czystą energią wśród jej konsumentów. Problemem jest również ograniczanie emisji gazów cieplarnianych. Emisje w Polsce w 2018 r. utrzymały się na poziomie z roku 2017, przekraczając 412 mln ton ekwiwalentu dwutlenku węgla. Sama elektroenergetyka wyprodukowała blisko 150 mln ton.

W podsumowaniu raportu jego współautorka, prezeska Forum Energii dr Joanna Maćkowiak-Pandera pisze: „Zmiany w energetyce są widoczne, ale można mieć wątpliwości, czy zostały zaplanowane, czy są raczej zaskoczeniem”. ©℗



PRZYKŁADÓW SUKCESU Unii jest dużo – zwykle koncentrujemy się na tych politycznych. Nieco mniej widocznym efektem wspólnej Europy jest jednak wzmocnienie tożsamości tych jej regionów, które dotąd pozostawały na peryferiach. Finlandia, Słowenia, Portugalia czy Słowacja to przykłady państw, w których mityczny „dyktat Brukseli” okazał się mrzonką.


Polecamy również pierwszą część z cyklu Nasza wspólna Europa. Diagnozy >>>


Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Nasza wspólna Europa. Recepty