Medytacyjna podróż ojczyźniana

Stasiuk polonizuje Bałkany i bałkanizuje Polskę, ponieważ sądzi, że i tu, i tam dokonało się to samo dramatyczne przejście: od feudalizmu do globalnego kapitalizmu, od archaiczności do późnej nowoczesności, od prehistorii do posthistorii.

23.11.2010

Czyta się kilka minut

Przeczytałem nie tylko najnowszą książkę Andrzeja Stasiuka, ale i tuzin komentarzy poświęconych "Dziennikowi pisanemu później". Nie błysnę tedy myślą, że oto dostaliśmy ważną książkę o Polsce, wpisującą się w piękną i zarazem bolesną tradycję rozprawiania o naszej ojczyźnie, takiego rozprawiania, w którym czułość miesza się z okrucieństwem, miłość z nienawiścią splata. Wiadomo - polskość staje się ciekawa, kiedy uwiera, a już najciekawsza staje się wtedy, kiedy przechodzi w obsesję zawiedzionego kochanka. O tym właśnie jest ta książka - o trudnej miłości do ziemi ojczystej i zamieszkującego ludu. Kończy się jednak - uprzedzę - szczęśliwie: pogodzeniem się pisarza z Polską.

Miłosno-nienawistna opowieść o Polsce i Polakach zawiązuje się w Albanii, rozpędza się w Czarnogórze, Bośni i Hercegowinie, biegnie przez Serbię, Kosowo i Macedonię, by spełnić się gdzieś między Zgorzelcem a Zamościem, Licheniem a Łańcutem. W żadnym razie nie chcę lekceważyć dwu "bałkańskich" esejów Stasiuka, zręcznie zresztą powiązanych z trzecim i najważniejszym tekstem o Polsce, ale akurat bałkański trop jawi mi się jako najsłabszy punkt tej przejmującej opowieści.

Autor "Dziennika pisanego później" plącze się w zeznaniach. Powiada, że jeździ na południe, bo stamtąd lepiej widać nadwiślański kraj ulokowany na północy. W innym miejscu zauważa, iż na Bałkanach szuka "własnego kraju w wersji hard", gdzie indziej notuje, że chciał się "schronić gdzieś na południu, przeczekać", w jeszcze innym miejscu przedstawia Bałkany jako "krainę śmierci", która pozwala mu myśleć o "niewinności ojczyzny" i "wspominać jej dziewictwo". Z kolei samo poszukiwanie Polski na Bałkanach oraz dostrzeganie tych ostatnich w Polsce (nieuniknione równanie: Polska to Bałkany) wydaje mi się trochę za łatwe. Za proste jako diagnoza, społeczno-kulturowe rozpoznanie czy nawet jako całkiem prywatna intuicja.

Stasiuk polonizuje Bałkany i bałkanizuje Polskę, ponieważ sądzi, że tak w najbiedniejszych, najbardziej zapóźnionych cywilizacyjnie krajach bałkańskich, jak i u nas dokonało się to samo dramatyczne przejście: od feudalizmu wprost do globalnego kapitalizmu, od archaiczności do późnej nowoczesności, od prehistorii do posthistorii. Jesteśmy - my i oni - zanurzeni w plastikowej rzeczywistości i odcięci od dziedzictwa, znaleźliśmy upodobanie w pokracznym, imitacyjnym konsumpcjonizmie, tu i tam zatriumfował pozór - poucza pisarz. Albańscy górale i mieszkańcy Mazowsza należą przeto do tej samej rodziny, są jednym wielkim "ludem postkolonialnym". Różnice tkwią w szczegółach - nasi chłopcy "przypominają chłopaków z Bajram Curri, z Kragujevaca, z Prisztiny. Nie mają tylko tego alfonsiarskiego sznytu, a jedynie wschodnią zwalistość". Albo różnic nie ma wcale: "Motocykliści jeździli od świateł do świateł [w centrum Poznania - dopisek mój]. Stawali, rozkręcali na maksa silniki i znowu po hamulcach. Tak sobie pewnie wyobrażali wolność. Zupełnie jak chłopaki na jakimś albańskim zadupiu".

O pragnieniu męczeństwa

Jedno jest pewne - Stasiuk pisze tak sugestywnie i porywająco, w finale w sposób wręcz natchniony, że prawie mu uwierzyłem, iż jako naród jesteśmy - by nawiązać do tytułu dramatu Masłowskiej - biednymi mieszkańcami Bałkanów mówiącymi po polsku. Więcej - po lekturze całości "Dziennika..." inaczej spojrzałem na 32 fotografie autorstwa Dariusza Pawelca wklejone w środek książki. Czy to na pewno zdjęcia (portrety) z Albanii? Przecież idealnie pasują do fizjonomii tych, których Stasiuk spotkał w trakcie rozlicznych podróży po Polsce. Czy to aby nie ci, o których pisze: "mój lud, krew z mojej krwi, krew z kości"?

Czytamy: "Jadąc przez Banja Lukę, rozmyślałem o niej. Wśród ruin, grobów, pól minowych". I nieco dalej, odrobinę humorystycznie: "Myślę o niej w Jajcu i myślę w Travniku". O niej, czyli o Polsce. Nie jest specjalnie ważne, gdzie na bałkańskich szlakach Stasiuk myśli o ojczyźnie, nawet to, pod wpływem jakich impulsów snuje medytację na jej temat, ma znaczenie drugorzędne. Ważne jest to, co chce nam przekazać.

Trudno o precyzyjną rekonstrukcję bądź streszczenie, ponieważ esej Stasiuka nie jest żadnym wykładem czy traktatem. To zbiór impresji i spostrzeżeń, ciąg asocjacyjnie połączonych złorzeczeń i czułych wyznań, lamentów i zachwytów, a wszystko to zapisane, co istotne, składnią, która pojawia się w prozie tego autora bodaj po raz pierwszy (przeważają zdania krótkie, całość sprawia wrażenie, jakby była zrytmizowana i przeznaczona do melodeklamacji).

W natchnionym tekście zamykającym "Dziennik pisany później" jest kilka fragmentów, których nie sposób nie zauważyć. Są za mocne, żeby je przegapić. Jak ten o "ojczyźnie, która pragnie męczeństwa, krwi i śmierci". Warto dać kilkuzdaniową próbkę: "Mój kraj przywykły do łomotu, do dziejowego wpierdolu, do krwiodawstwa, jak kania dżdżu wygląda masakry, czuwania, opłakiwania i funeberiów. A niech nas, kurwa, zabiją, żeby zapamiętali! Jak już niczego nie potrafimy, to rzućmy się pod pociąg dziejów". Równie wyraziste i buńczuczne są Stasiukowe myśli na temat polskiej religijności. Ów najbardziej spójny, a więc najmniej "neurotyczny", ciągnący się przez dobre dziesięć stron fragment komentowanego tu eseju czytelnicy "TP" poznali w sierpniu tego roku (pojawił się jako "Pieśń drogi"), mimo to warto go przypomnieć, zwłaszcza że wydaje się cząstką kluczową.

Sagrada Familia, Tadż Mahal

Oto nasz podróżnik pojawia się w sanktuarium w Licheniu, "wielkim i pięknym jak nierządnica babilońska". Cel wizyty jest zrazu jasny, błyskawicznie jednak zostaje skorygowany: "Wszedłem z zamysłem, żeby drwić, ale szybko mi przeszło". Czytamy dalej: "Tyle lat błąkałem się, szukając duszy i tajemnicy tego kraju, i znajdowałem tylko smród niegdysiejszych trupów albo odwieczny import oraz małpiarstwo światowych myśli i mód. A tymczasem tutaj, dwadzieścia kilometrów od Konina, powstała Sagrada Familia Wschodu, Tadż Mahal mojej ojczyzny". Licheń tłumaczy wszystko, jest najdoskonalszym wcieleniem ducha narodu, tylko tam znaleźć można kod polskości. Między innymi w wymiarze martyrologicznym: "W ogrodach to tu, to tam porozrzucane usypiska na cześć Sybiru, na cześć Hitlerii, na cześć Komuny, dzięki którym naród budował swoją tożsamość. Bo kimże byśmy byli bez Sybiru, Hitlerii i Komuny? Nikim. Jednym ze stu banalnych narodów z ziewającą z nudów historią".

Ale w Licheniu dzieje się coś jeszcze. Podróżnik (bo chyba jednak nie pielgrzym), "przemykając między ludem", komunikuje się z własnym dzieciństwem, przywołuje postać dziadka, "twardego, mazowieckiego chłopa", którego "bały się zwierzęta i ludzie", przewodnika chóru kobiet w nabożeństwach majowych. Plebejskich korzeni niepodobna odciąć, uwolnić się tak od pejzażu, jak i duchowości północno-wschodniego Mazowsza, zapomnieć o tamtej prostej codzienności i równie prostej świętości. Stasiuk jednak - i to podoba mi się najbardziej - nigdzie nie osuwa się w sentymentalność czy naiwność. Sprawy zaszły za daleko, nie tylko "wywietrzał zapach stajni i stodoły" i "nie ma zwierząt na północno-wschodnim Mazowszu", ale przede wszystkim nie można oszukać samego siebie. Pisarz za dużo wie o pustce ponowoczesnego świata, o prawdziwych pragnieniach ludu, o dzisiejszych miarach szczęścia ("dwadzieścia rodzajów chipsów i wakacje w Tunezji na każdą kieszeń").

Właściwie każdy komentarz - także i ten - dotyczący ostatniej książki Stasiuka opiera się na powtórzeniu i parafrazie. Prozie podróżniczo-medytacyjnej, która wyszła spod pióra Stasiuka, nikt - także piszący te słowa - nie zadaje pytań, zwłaszcza niewygodnych. Z podróżującym i medytującym Stasiukiem się nie dyskutuje, jeno powtarza i rozwija to, co zawarł on w swoich pismach. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, wiem natomiast, że tak daleko idącym zaufaniem nie cieszy się żaden inny współczesny polski pisarz.

Badania terenowe

A gdyby jednak - wbrew "Dziennikowi pisanemu później", lecz w zgodzie z własnymi skłonnościami - zadać choć jedno pytanie? Na przykład, kim jest tajemnicza postać, która w dwu pierwszych esejach przemierza wzdłuż i wszerz Bałkany, a w eseju trzecim jeździ po Polsce? Ten ostatni - wiele na to wskazuje - mógłby być przedstawicielem handlowym, odwiedzającym setki polskich miast i miasteczek. Ale co rozwozi po kraju, jaką firmę reprezentuje? A bałkańskie peregrynacje jak rozumieć? Podróżnik musi chyba należeć do klasy próżniaczej, wszak dysponuje nadmiarem wolnego czasu i nie liczy się ze środkami płatniczymi. Przemierza w swojej wypasionej terenówce 4 x 4 tysiące kilometrów, wiedziony kaprysami, wolny jak taczanka na stepie. Może oddawać się - co przecież absolutnie wyjątkowe - swoim zachciankom, jest panem czasu i przestrzeni. Kim tedy jest ta niezwykła postać?

Zgrywam się, udając, że nie wiem, o kogo chodzi? Nie, upominam się o to, czego w "Dzienniku pisanym później" nie znalazłem - portretu diarysty. Z krwi i kości, nie zaś utkanego z refleksji i widoków. W pewnym miejscu, a miejsc takich jest tu sporo, Stasiuk z niechęcią myśli o "chłopsko-

-podmiejskich synach o prosiakowatych twarzach", rozbijających się w "czarnych beemach" na wiejskich szosach. Notuje: "Spieszą się, by wyszarpać resztkę władzy, resztkę przemocy, resztkę bogactwa, resztkę żarcia i seksu, zanim te wszystkie rzeczy obrócą się w pustkę, w nicość". Kondycja czy samopoczucie "karków w czarnych beemach" średnio mnie obchodzi, chciałbym natomiast dowiedzieć się, jak do owych resztek (życia, smaku, sensu) spieszy się 50-letni Andrzej Stasiuk, wybitny polski pisarz, "kosmopolityczny chłopek-roztropek z północno-wschodniego Mazowsza" (tak się przedstawia), który na trwałe, w co nie wątpię, wpisał się w dzieje literatury polskiej.

Wydziwiam? Nie, po prostu zamawiam kolejną książkę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2010