Mary Love Story

Śmierć przychodziła po nią trzy razy, ale życie trzymało silniej. Na dwóch kontynentach, dzięki sieci dobrych ludzi, czasem niewiedzących o sobie nawzajem.

06.04.2020

Czyta się kilka minut

Małgorzata Olasińska-Chart i Mary, Dżuba, styczeń 2015 r. /  / ARCHIWUM PRYWATNE
Małgorzata Olasińska-Chart i Mary, Dżuba, styczeń 2015 r. / / ARCHIWUM PRYWATNE

Nie byłoby jej tu, a może nie byłoby jej w ogóle, gdyby nie przypadkowe osoby. Niektórych znamy z imienia: Kevin, Ben, Justyna, Mohamed i Kasia. Innych tylko z funkcji: urzędnik ministerstwa w Dżubie, egipski steward, pracownik na stanowisku odprawy bagażu ateńskiego lotniska.

Ona – teraz odżywiona i silna – biega po ogrodzie, z dwiema jasnobrązowymi plamami wokół uszu i smukłymi łapami, jak u psów myśliwskich. Zdominowała domowników, czasem warknie na obcych. Może wtedy, gdy przypomni jej się coś z tamtego życia.

Wabi się Mary. Oto jej historia.

Trzy kolory

Zaczęło się w Dżubie, stolicy Sudanu Południowego. Na ulicy, jakich wiele: droga z szutru i czerwonej gliny, domy z blachy, dwa sklepiki z pomidorami i cebulą oraz punkt, gdzie dziewczyny przyjmowały odzież do prania.

Gdzieś tu, pod jednym z murków, na kupie piachu, żyła Mary – suka o jasnej sierści i dużych, uważnych oczach – i trójka jej małych, czarnych jak węgiel. Zobaczyła je Polka, Małgorzata Olasińska-Chart, pracująca tu na misji w organizacji humanitarnej. Od razu się w zwierzętach zakochała.

Wspomina: – Mary nigdy nie jadła pierwsza, zawsze czekała, aż zjedzą małe. Dzieci szybko przerosły matkę. Z czasem została z nią tylko jedna córka. Sudańczycy nazwali ją Rihanna, od piosenkarki.

Potem przyplątała się koleżanka Rihanny, cała brązowa. Mówili na nią Zoe. Łagodna, lubiła się bawić, Małgorzacie ściągała gumkę z włosów. Siedziały tak, we cztery, a sąsiedzi się z nich śmiali.

– W pobliżu była knajpka hinduska. Przez trzy tygodnie przychodziłam pytać o resztki dla psa, ale chcieli za nie pieniądze. Aż wróciła z urlopu właścicielka knajpy, Kevin, Kenijka, która też kochała psy. Ustawiła tych chłopców do pionu.

Odtąd codziennie po południu Małgorzata zabierała od nich kości i resztki jedzenia, obmywała je w rynsztoku z ostrych przypraw – i dawała psom.

Dzieci przestały w nią rzucać kamieniami. „Kiedyś się z ciebie śmialiśmy, że dokarmiasz te psy, teraz szanujemy cię za to” – powiedziała jedna z matek. Teraz, kiedy ktoś chciał dokuczyć psom, sąsiedzi stawali w ich obronie. „To są nasze psy!” – krzyczeli do obcych.

Szkielet na trzech łapach

Wypadek zdarzył się wieczorem. Mary potrąciło auto, prawie ją zabijając. Zgruchotało jej tylną część ciała, uszkodziło łapę. Nie mogła nią ruszać, przestała jeść, skomlała z bólu.

Małgorzaty nie było wtedy w Sudanie. Po kilku dniach, widząc, jak pies się męczy, jej koleżanki z misji podjęły decyzję o uśpieniu. Umówiły się z weterynarzem na sobotę. Nie przyszedł. Postanowiły zawieźć do niego Mary po weekendzie. Ale w poniedziałek psa nie było na ulicy.

– Zniknęła, wygrzebała się z tej kupy piachu, jakiś instynkt musiał jej podpowiedzieć, że wywiezienie do weterynarza oznacza dla niej koniec – mówi Małgorzata.

Tak Mary po raz drugi uciekła śmierci. Gdy dwa tygodnie później Małgorzata przyleciała z Polski, psa wciąż nie było: – Myślałam, że umarła z głodu. Rozpytywałam po domach. Wtedy jeszcze nie znałam jej imienia. Miała plamkę na grzbiecie, więc nazwałam ją Spoty. W końcu któraś z Sudanek krzyknęła „Mary” – i zza rogu wyszedł ten szkielet na trzech łapach.

Mary miała złamaną miednicę i staw biodrowy, chodziła z bezwładną tylną łapą. Małgorzata wycięła z plastikowej butelki po wodzie szyjkę, unieruchomiła łapę. – Ale ona ciągle orała nią po ziemi, łapa była we krwi. Przywoziłam bandaże. Gryzła mnie. Karmiłam ją. Nie chciała jeść. Tak przetrwałyśmy półtora miesiąca.

Kraj się zgadza

Małgorzata zdecydowała, że wróci z psem do Polski. Przedłużyła kontrakt o miesiąc, wykorzystując krótki urlop przywiozła z kraju: paszport psa, czipa, sportową torbę do transportu i środek uspokajający, żeby Mary weszła do samolotu.

W Dżubie jeździła z Mary na odświerzbianie. – Facet przywiązywał psy na łańcuchu – opowiada. – Najpierw dostawały zastrzyk przeciw pasożytom, potem, przy pomocy węża ogrodowego, lał po nich płynem. Psy skręcały się, Mary wyła z bólu, miała jeszcze tę łapę uszkodzoną. To było straszne. Zabieg trzeba było przeprowadzić trzykrotnie.

Konieczne były zgody na wywóz Mary: szczepienie przeciw wściekliźnie, wbite tuż przed lotem zaświadczenie, że pies jest zdrowy. I najważniejsze: exit permit, specjalne pozwolenie z Ministerstwa Zasobów Zwierzęcych i Rybnych Republiki Sudanu Południowego.

– Miałam przygotowaną formułkę: „Jestem Margaret from Poland, ale Sudan Południowy jest moim drugim domem, a Sudańczycy drugą rodziną. Kocham ten kraj, chciałabym tu zostać, ale potrzebuje mnie rodzina w Polsce”. Urzędnik w ministerstwie słuchał, zadowolony, że tak kocham Sudan. Dodałam: „Szukam też wydziału od psów”. Spochmurniał. „Od psów, proszę pani, tu nikogo nie ma. Od ryb, kóz, krów i owiec – tak, od psów nikogo”. Rozpłakałam się. Ten człowiek był moją jedyną szansą na wywiezienie psa.

Koniec końców, znów się udało. Kilka telefonów, rozmowa z głównym weterynarzem kraju, ekspresowo wystawiony glejt: „Zgadza się na wywiezienie z kraju psa rasy południowosudańskiej, transportem powietrznym”.

Zaproszenie do ambasady

Osłabiona Mary musiała lecieć w kabinie samolotu. Umieszczenie w ładowni mogłoby ją zabić. Małgorzata: – Napisałam do jednej z polskich agencji biletowych. I znów trafiłam na kogoś, kto uratował mi psa.

„Proszę Pani, kocham zwierzęta, wolę je nawet od ludzi, zrobię wszystko, żeby pani tego psa stamtąd wywiozła, proszę się nie martwić, wszystko się uda. Pozdrawiam serdecznie” – brzmiał e-mail od pani Justyny. Psa zgodziły się wziąć linie egipskie i greckie. Bilet Mary wystawiono na trasę: Dżuba – Kair – Ateny – Warszawa.

Pies ważył za dużo, aby go wpuścić do samolotu. – Powiedziałam, że schudłam ostatnio 3 kilo, i nas puścili. Później, na lotnisku w Atenach, nic nie musiałam mówić. Pan zobaczył chudego psa, machnął ręką.

Zostało załatwienie dwóch noclegów w Kairze. Małgorzata: – Hotele nie przyjmowały zwierząt. Znajoma odmówiła mi gościny. Zapytałam naszą ambasadę. Odpisali, że pokoje gościnne mają zajęte, ale zapraszają mnie z psem na materac w salonie. Mary, która żyła na kupie gruzu przy ulicy w Dżubie, miała spać w salonie ambasadora!

W Kairze zaczynał się jednak weekend, ambasada stała pusta, wszystko było trudne logistycznie. Małgorzata uprzejmie podziękowała. Ale kiedy kilka lat później, w innej części świata, spotkała się z jednym z polskich konsulów, ten wciąż pamiętał: prośba o nocleg z psem była długo tematem rozmów w MSZ.

Ratunek w Egipcie

Na Couchsurfingu znalazła w końcu Mohameda, mieszkańca Kairu, który napisał, że ją chętnie przenocuje. Wymienili maile. Małgorzata do Mohameda: „Jest pewne utrudnienie. Przyjadę z psem”. Mohamed do Małgorzaty: „Nie ma problemu”. „Ale on nigdy nie mieszkał w domu, może coś pobrudzić”. „Naprawdę, nie ma problemu!”.

W Kairze chłopak przyjechał na lotnisko. Mieszkał na najwyższym piętrze w bloku na przedmieściach.

– Gdy weszłam do jego mieszkania, zrozumiałam, czemu nie przeszkadzał mu pies. Takiego brudu i nieporządku nigdzie jeszcze nie widziałam. Stosy niepranych ubrań wszędzie, na stołach, na krześle. Wyszurana butami w brudzie ścieżka z pokoju do kuchni, jakby nieco jaśniejsza. W lodówce dawno zgnite owoce. Kuchenka gazowa tak zalepiona brudem, że nie działały palniki.

Dwie noce w takim miejscu nie były łatwe. Ale Mohamed prawdziwie przejął się Mary – potem, przez jakiś czas o nią jeszcze w mailach. – Nie wiem, co bym zrobiła w Kairze, gdyby nie on – mówi Małgorzata. – Po wszystkim napisałam mu bardzo dobrą recenzję.

Przyduszone serce

Najbliżej śmierci Mary była jednak już w Polsce.

Przez pół roku po przyjeździe do Krakowa, dwa razy w tygodniu, jeździła z Małgorzatą na rehabilitację. Bieżnia wodna, pole magnetyczne, zabiegi rozciągające… Lekarze uznali, że zabieg na stawie biodrowym przyniósłby Mary niepotrzebny ból. A rehabilitacja zadziałała – zaczęła chodzić na czterech łapach.

Małgorzata: – Dziś biega po łące jak chart, nie da się zauważyć, że jedną łapę ma o pół centymetra krótszą. Z Kasią, rehabilitantką, która mi tego psa „wyciągnęła”, utrzymuję kontakt do dziś.

Ale po przylocie Mary wciąż prawie nic nie jadła. Po Sudanie nie rzuciała się na kurczaki czy wołowinę. – Na kolanach ją błagałam, karmiłam ręką – mówi Małgorzata. – I nic.

Któregoś dnia, o szóstej rano, znajduje Mary w ogrodzie, bliską udueszenia. Jedzie do weterynarza, krzyczy pod jego domem, gabinet jednak zamknięty. W końcu Mary trafia na dyżur do lecznicy, od razu do namiotu tlenowego. USG, prześwietlenie, jakiś czas później telefon od lekarza: „Nigdy nie widziałem psa w takim stanie. Ma dziurę w przeponie, jelito przeszło przez nią do klatki piersiowej, oplotło serce i płuca. Za każdym razem gdy pies coś je, jelito pęcznieje, uciska wnętrzności, dusi go. Musimy ją natychmiast otworzyć.”

Szansa, że Mary przeżyje: pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Operacja trwa 6 godzin, przeprowadza ją trzech lekarzy. Udaje się. Po dwóch dniach Mary wraca do domu.

Po dalszych pięciu latach – wciąż wygląda na naszczęśliwszego psa świata.

MAŁGORZATA: – Wiesz, po tym, jak już przywiozłam Mary, chciałam wywieźć stamtąd jeszcze dwa psy. Ale dziś nie da się już tak łatwo pojechać do Sudanu Południowego. Czasem jednak myślę: jakby było fajnie, żeby tamte trzy psy – czarny, brązowy i biały – były razem.

Patrzymy jeszcze na zdjęcie do paszportu. Jedyne jakiego można było użyć, pochodziło z tamtej ulicy w Dżubie: Mary stoi w piachu i brudzie, wokół walają się śmieci. Błoto z jej łap udało się jednak usunąć w Photoshopie.

Mary, która trzy razy uciekła śmierci, wygląda na nim bardzo elegancko. ©℗


CZYTAJ WIĘCEJ: „TYGODNIK” NA WIELKANOC 2020 >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2020