Małe dzieci z wielką traumą. Polska oświata a polityka migracyjna

Czy można było przygotować polskie żłobki, przedszkola i szkoły na przyjęcie tysięcy ukraińskich dzieci? Nie. Ale dawno temu można było opracować jasną politykę wobec imigrantów. Wiele by nam to dziś ułatwiło.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

Dzieci z Ukrainy w tymczasowym przedszkolu, które powstało w dawnym centrum handlowym. Kraków, 16 marca 2022 r. / OMAR MARQUES / GETTY IMAGES
Dzieci z Ukrainy w tymczasowym przedszkolu, które powstało w dawnym centrum handlowym. Kraków, 16 marca 2022 r. / OMAR MARQUES / GETTY IMAGES

W Polsce brakuje prawa regulującego integrację ludzi przybywających do naszego kraju. Dotyczy to zarówno uchodźców zmuszonych do ucieczki przed wojną i prześladowaniami, jak też imigrantów ekonomicznych. Fakt ten jest szczególnie bolesny dzisiaj, gdy stajemy przed wyzwaniem zapewnienia opieki tysiącom ukraińskich dzieci i młodzieży w polskich placówkach oświatowych.

Rozwiązania słuszne, ale…

W 2019 r. rząd PiS przedstawił na konferencji prasowej założenia nowej polityki migracyjnej. Projekt szybko trafił jednak do kosza. Prof. Konrad Pędziwiatr z Centrum Zaawansowanych Badań Ludnościowych i Religijnych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie mówi, że był on ksenofobiczny. – Nie waham się nawet użyć sformułowania: głupi – dodaje.

PiS obawiał się wtedy przybyszy z Bliskiego Wschodu, więc politykę migracyjną utożsamiał z wyznaniową. W jej myśl „zintegrowany cudzoziemiec” miał „rozumieć i wyznawać wartości kultywowane w Polsce”. Więcej: „przyjmować je jako własne i odrzucać wartości zagrażające spójności społecznej i powszechnemu bezpieczeństwu”. Restrykcyjnego prawa ostatecznie nie uchwalono, ale w efekcie nie mamy dziś żadnego zbioru zasad, który pomógłby nam w dniach, gdy do szkół i przedszkoli zgłaszają się tysiące ukraińskich matek z dziećmi.

Przy braku rozwiązań odgórnych wszystko odbywa się spontanicznie, a inicjatywę przejmują samorządy lokalne w miastach i na wsiach oraz organizacje pozarządowe. Jak poinformował 16 marca minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, 54 tys. uchodźców wojennych uczy się już w polskich placówkach i wciąż przyjmowani są kolejni. Młodzi Ukraińcy trafiają do tworzonych właśnie oddziałów przygotowawczych dla dzieci nieznających języka polskiego, a ci władający polskim dołączają do funkcjonujących już klas. Powstaną także osobne klasy ukraińskie, w których kształcenia podejmą się nauczycielki z Ukrainy.

By sprostać temu wyzwaniu, trzeba zmierzyć się z brakami kadrowymi. To dlatego do powrotu do szkół są namawiani emeryci oraz renciści, a także pedagodzy przebywający na urlopach dla poratowania zdrowia. – Te rozwiązania są przemyślane i słuszne – mówi Marek Wójcik, pełnomocnik zarządu Związku Miast Polskich i zarazem ekspert ds. legislacyjnych. – Ale podczas ich wprowadzania napotykamy wiele problemów.

Skąd wziąć pieniądze

Co bowiem zrobić, kiedy w jednym oddziale przygotowawczym znajdą się siedmiolatkowie i piętnastolatkowie? To przecież uczniowie posiadający wiedzę na diametralnie różnych poziomach, w dodatku znajdujący się na innym ­etapie rozwoju emocjonalnego. Dostosowanie programu nauczania i pomocy dydaktycznych dla tak szerokiej grupy jest w zasadzie niemożliwe. Wyzwaniem jest też adaptacja ukraińskiego systemu edukacji. Wystarczy wspomnieć, że w kraju nad Dnieprem szkoła podstawowa ma dziewięć klas.

Wśród nauczycieli zapewne znajdzie się wielu gotowych na pracę w większym wymiarze godzin. Nie wiadomo jednak, czy zostaną za to godnie wynagrodzeni. Problemem jest również to, że już dziś, bez dodatkowych obowiązków, wielu nauczycieli zabiera pracę do domu (sprawdzanie klasówek, przygotowanie materiałów dydaktycznych) i nie wiadomo, ilu z nich faktycznie gotowych jest na kolejne obciążenia. Są raczej przerażeni wyzwaniami, które z dnia na dzień się przed nimi stawia. Np. skąd w ogóle wziąć zaplecze dla wielkiej fali nowych uczniów: sale lekcyjne, ławki, krzesła?

Wójcik: – Próbowaliśmy przekonać MEN, aby bez zbędnych formalności, np. czekania na pozytywną opinię kuratorium, przenosić uczniów, do których mają dołączyć ukraińscy koledzy, ze szkół mniejszych do większych, których metraż pozostaje niewykorzystany. Niestety, ministerstwo się nie zgodziło. Wyrażono obawę, że „pod płaszczykiem pomocy uchodźcom” może dochodzić do likwidowania małych szkół. To absurdalny argument.

Problemem jest także system finansowania. Szkoły mają otrzymywać dodatkową subwencję, wyliczaną według dotychczasowych zasad. Konkretną kwotę przypadającą na dziecko określa się w widełkach. Zależy ona m.in. od tego, czy dziecko zna język polski, czy też będzie się go uczyć w oddziale przygotowawczym. Dotacja jest odpowiednio wyższa, kiedy uczeń wymaga nauczyciela wspomagającego. Nie są natomiast znane żadne zasady dotowania przedszkoli. – Wciąż negocjujemy z MEN. Wsparcie powinno wynieść miesięcznie ok. 800 zł na dziecko – uważa Wójcik.

Wśród przybywających do Polski uchodźców są też dzieci z niepełnosprawnościami (fizycznymi i intelektualnymi). Ulokowanie ich w odpowiednich placówkach specjalnych i integracyjnych (gdzie limit miejsc jest mniejszy i potrzebna jest dodatkowa kadra) również stanowi ogromne wyzwanie. Ten temat – do tej pory – nie jest w ogóle dyskutowany.

Lepiej w dużych miastach

Z obecną sytuacją lepiej radzą sobie miasta, w których samorządy i organizacje pozarządowe już na długo przed wojną stykały się z ukraińską imigracją i reagowały na potrzeby tego środowiska. W Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Warszawie od wielu lat realizowano polsko-ukraińskie projekty edukacyjne i kulturalne. Wrocław powołał nawet pełnomocniczkę prezydenta miasta ds. osób pochodzenia ukraińskiego. Działają tam również ukraińskie klasy. Z kolei w Krakowie uruchomiono program „Otwarty Kraków”, którego celem jest integracja imigrantów z lokalną społecznością. Szkoły zatrudniły asystentów wielokulturowych i już w 2021 r. zorganizowały oddziały przygotowawcze. Podobne inicjatywy podejmowała też Warszawa i Gdańsk, gdzie Europejskie Centrum Solidarności od wielu lat realizuje projekty we współpracy z Ukrainą.

To wszystko dziś procentuje. W ostatnich dwóch tygodniach do gdańskich przedszkoli i szkół sprawnie przyjęto ponad 600 ukraińskich dzieci, co oznacza, że ich matki mogą wykorzystać wolny czas choćby na szukanie pracy. Powstały też cztery punkty informacyjne, w których można uzyskać adresy placówek oświatowych posiadających wolne miejsca. W tym samym czasie Kraków zarejestrował wnioski o utworzenie 31 oddziałów przygotowawczych w 18 szkołach, a do samorządowych szkół i przedszkoli przyjęto 2200 dzieci, na których czeka 140 pedagogów znających język ukraiński i rosyjski. Miasto dysponuje także trzystoma nauczycielami wykwalifikowanymi w nauczaniu polskiego jako języka obcego – będą oni szczególnie pomocni w procesie kształcenia ukraińskich nauczycieli.

Niestety: nawet najlepsze przygotowanie na niewiele się zda, kiedy brakuje dobrej woli. Miasto Kraków wyraziło np. wolę, by limit uczniów w klasach licealnych zwiększyć z 28 do 37 osób. Jednak Barbara Nowak, małopolska kurator oświaty, nie wyraża zgody na to posunięcie. Dyrektorzy szkół rozkładają ręce. Ten problem można rozwiązać tylko na poziomie ministerialnym.

W dużych miastach pomoc uchodźcom świadczą nie tylko szkoły publiczne. Inicjatywę podjęły też placówki społeczne. Opłatę za naukę w nich uiści częściowo państwo, resztę pokryją stypendia ufundowane przez rodziców polskich dzieci i darczyńców, którzy już dziś w niektórych placówkach przygotowują małym Ukraińcom wyprawki (tornistry, podręczniki, zeszyty). Iwo Wroński, dyrektor Zespołu Szkół Społecznych w Krakowie, wylicza: – Do naszych placówek przyjęliśmy 37 uczniów w wieku przedszkolnym i szkolnym. Zatrudniliśmy pięć ukraińskich nauczycielek.

Uchodźcy trafiają nie tylko do dużych miast. Kobiety z dziećmi docierają także do miasteczek i na wieś, gdzie przed wojną pracowali ich mężowie. To niestety często branża rolnicza, hodowla zwierząt czy ogrodnictwo, w której wielu pracowników zatrudnianych jest na czarno, bez umowy. Kolejną trudnością jest fakt, że w małych społecznościach nie stworzyły się silne środowiska ukraińskie, mogące nieść sobie nawzajem pomoc, nie doszło również do integracji z autochtonami. Bywa też, że imigranci żyją w skromnych, a czasem uwłaczających godności warunkach, nie znają języka, nie posiadają świadczeń socjalnych i nie bardzo wiedzą, jak radzić sobie w urzędach. To może być poważny problem przy zapewnieniu kobietom pracy, a dzieciom kształcenia, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że wiejskie placówki oświatowe są małe, a braki kadrowe bardziej odczuwalne. – Niestety, w stosunku do Ukraińców pokutowało przez lata fałszywe przekonanie, że „oni integrują się sami”, bo są „tak do nas podobni” – mówi prof. Pędziwiatr.

W efekcie bój o sprawną opiekę i integrację matek z dziećmi spada dziś w większości nie na barki państwa, ale na oddolne inicjatywy, tworzone ad hoc przez straż pożarną, miejscowych przedsiębiorców, kółka gospodyń wiejskich. To musi się zmienić.

Żeby wojna już się skończyła

Szkoły stoją przed jeszcze jednym wyzwaniem, o którym w tej chwili mało się mówi. Zajmą się uczniami z rodzin dotkniętych wojenną traumą i syndromem stresu pourazowego. Jednym z takich dzieci jest czternastoletnia Dasza, wrażliwa dziewczynka, która stała się opiekunką swojej mamy. Dasza tydzień przesiedziała z rodzicami w piwnicy bombardowanego Chersonia, zanim udało im się uciec. Tata został walczyć w mieście. Z Daszą została mama, cierpiąca na zaniki pamięci. Bez pomocy córki nie jest w stanie z nikim się spotkać i dopełnić żadnych urzędowych formalności.

Z kolei Kola, siedmioletni chłopczyk, kilka dni temu dotarł pod opieką babci z Charkowa do Krakowa. Dziecko nie rozumie, dlaczego wybuchła wojna. Prosi, „żeby już się skończyła”. Wciąż powtarza, że chce do domu. W końcu poirytowana babcia krzyczy: „Kola, ale domu już nie ma”. Malec schyla głowę, płacze.

Trzeci przykład. Matka kilkuletniej dziewczynki znalazła tymczasowe mieszkanie. Jej córeczka pójdzie za kilka dni do przedszkola. Obie są przerażone. Dziecko nie rozumie, gdzie się znalazło i dlaczego, wciąż boi się, że ktoś je zastrzeli. Milczy, chowa się, ucieka. A jego mama nie panuje nad stresem. Rozdrapuje twarz do krwi.

Takich dzieci będą w polskich szkołach tysiące i zupełnie nie wiadomo, czy znajdą profesjonalną pomoc psychologiczną w sytuacji, w której podczas pandemii nie było szans na terapię w publicznych placówkach dla polskich dzieci, poranionych wieloma miesiącami izolacji. Rodzice szukali wtedy pomocy w prywatnych gabinetach, ale nawet tam, mimo kosztownych wizyt, nie było łatwo o terminy.

Obecność w szkołach ukraińskich dzieci z ich strasznymi doświadczeniami zmienia również świat naszych uczniów. Przedszkolaki i uczniowie niższych klas nagle słyszą o wojnie, która stała się czymś realnym oraz krwawym i nie jest już elementem świata filmów lub gier. Niektóre zaczęły się już w tę wojnę bawić, i to ze wszystkimi jej okrucieństwami, jak np. budowa z klocków Lego mobilnego krematorium i spalanie w nim ciał zabitych na froncie Rosjan. Szkoły muszą szybko reagować na takie doniesienia i zadbać, by naszym dzieciom umiejętnie i z empatią opowiedzieć o toczącej się na Ukrainie wojnie oraz wyjaśnić, jaki jest los uchodźców. W tym samym czasie dzieci ukraińskie bezwzględnie powinny otrzymać pomoc psychologiczną. Tej na razie brakuje. Pojawiają się jednak oddolne inicjatywy. W sieci można znaleźć ogłoszenia ukraińsko- i rosyjskojęzycznych psychologów oraz psychiatrów.

Specjaliści świadczący pomoc uchodźcom (ale też wolontariuszom) mówią, że bomby – w symboliczny sposób – spadają na nas wszystkich. Dzieci ukraińskie są dogłębnie zranione, a nasze nie tylko słuchają, ale też czują ich emocje oraz lęk. Niektóre po raz pierwszy spotykają się z takimi pojęciami jak: zabić, rozstrzelać, zbombardować. One także potrzebują wsparcia.

Zapewnienie pomocy psychologicznej wymaga nie tylko dużych nakładów finansowych, ale także znalezienia odpowiednich specjalistów. Nie każdy psycholog ma kwalifikacje, by pracować z najmłodszymi i nie każdy zajmuje się zagadnieniem traumy wojennej. Przykładowo Miasto Kraków, zdając sobie sprawę, że w jednej klasie uczą się dzieci ze skonfliktowanych narodowości (Ukraińcy, Rosjanie i Białorusini), uruchomiło specjalny telefon zaufania w poradniach psychologiczno-pedagogicznych. Ale to stanowczo za mało.

Zadbać o korzenie

Uchodźcy wojenni budzą dziś w większości z nas współczucie oraz chęć pomocy. Z czasem ten zapał częściowo się wyczerpie, a w naszym społeczeństwie mogą pojawić się negatywne opinie na temat Ukraińców, jeśli będą konkurować o te same miejsca pracy z Polakami i korzystać z tych samych programów społecznych. Nietrudno też wyobrazić sobie podziały między uczniami i wykorzystywanie do generowania konfliktów np. rzezi wołyńskiej. Aby adaptacja ukraińskich dzieci i młodzieży przebiegła pomyślnie, polskie państwo ma ogromną pracę do wykonania. Przede wszystkim jednak musi ustalić zbiór zasad, na których opierać się będzie integracja uchodźców. Prof. Pędziwiatr: – Dokument ramowy powinien wyznaczać ogólne warunki polityki migracyjnej na ok. 5-10 lat. Kłopot w tym, że miał go opracować Departament Analiz i Polityki Migracyjnej, który został w ubiegłym roku rozwiązany.

Ustalenie jasnych reguł ma ogromne znaczenie zarówno dla Ukraińców, jak i dla Polaków. Setki tysięcy, a może miliony ludzi zechcą pozostać u nas na stałe, być może przyjąć obywatelstwo. Dla innych pobyt w Polsce będzie tylko przystankiem: bo zechcą wrócić na Ukrainę natychmiast po zakończeniu wojny lub pojadą dalej na Zachód. Na pewno jednak wielu z nas będzie żyć i wychowywać dzieci: obok siebie, a może razem z sobą. Zrozumienie własnych korzeni, wspólnej i zarazem trudnej historii, różnic kulturowych i wyznaniowych – może się okazać najważniejszym wyzwaniem dla obu narodów. Ale tego nie da się już uregulować prawnie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Małe dzieci z wielką traumą