Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Napisałam, że media odzwierciedlają życie publiczne. A może one je coraz bardziej urabiają? I to w sytuacji, gdy ludzie bronią się i protestują? Telefony do wieczornego programu w TVN 24 roją się od próśb: przestańcie nam pokazywać w kółko kłótnie polityków, przestańcie częstować obecnością tych najbardziej agresywnych, ziejących inwektywami. Nic z tego. Jedno głupie odezwanie się posła gdzieś na korytarzu sejmowym do przypadkowego dziennikarza zostaje natychmiast podchwycone, utrwalone, i oto już trzech gości w studio ma się wypowiadać najzupełniej serio, co o tym myśli i jak ocenia. Jedna notka w jednej gazecie, i już dziennikarz na wizji uruchamia telefon do ministra prezydenckiego i prowokuje do obfitego protestu i zgorszenia. I tak to rośnie, jak zatrute wyziewy, które pielęgnuje się w zamknięciu, zamiast rozegnać strumieniem świeżego powietrza. Lubimy to? Gorzej: widzimy w tym drogę moralnego odrodzenia.
Jest przepaść jakości moralnej między zatroskaniem o dobro, któremu zagrażają jakieś niepokojące symptomy, a pilnowaniem cudzych sumień przed grzechem. Pierwsze jest obowiązkiem każdego wyznawcy dobra, drugie mało komu zlecono, i to w ograniczonym zakresie tylko. Przeczytałam niedawno u felietonisty-moralisty (sądzę, że bardzo młodego) słowa oburzenia na nasze prawo, które ma zezwalać na czynienie zła, a zabraniać publicznego piętnowania (po imieniu!) zło takie czyniących (chodziło o niekaralne wyjątki od ustawowego zakazu aborcji). Zastanawia mnie ta przemożna potrzeba "piętnowania" jako formy apostolstwa... Ale nawet i w wezwaniu do modlitwy za grzesznika, jeśli po imieniu wymieniony, też, gdy dobrze się wsłuchać, kto wie, czy nie odnajdziemy tej samej nuty satysfakcji, może pokrewnej modlitwie w synagodze, zaczynającej się od słów: "dziękuję Ci Boże, że nie jestem jak tamten grzesznik...".
Dlatego nie mogę pogodzić się z przeczytanym w 27. numerze "Tygodnika" zdaniem, w którym autor, podsumowując moralne wnioski płynące z filmu "Trzech kumpli", stwierdza i to: "Tragizm Lesława Maleszki jest wielowymiarowy, ale najważniejsze wydaje się to, że w obecnym stanie swojego sumienia Maleszka nie ma chyba szans na doświadczenie katharsis".
Przecieram oczy. Panie redaktorze Darku, kto dał komukolwiek z nas, chrześcijan, prawo do wyrokowania o cudzym sumieniu i cudzych szansach nawrócenia?
PS. Serdecznie dziękuję Przyjaciołom i Czytelnikom, którzy przysłali mi życzenia z okazji jubileuszu 60-lecia pracy w "Tygodniku". Nie zdołam, niestety, podziękować każdemu osobiście. J.H.