Kościec wspólnoty

JAN TRUSZCZYŃSKI, dyplomata: Przepisy strzegące europejskich wartości nie wzięły się znikąd. Trzeba wciąż przypominać, co one znaczą i jak do nich doszliśmy.

05.06.2023

Czyta się kilka minut

Manifestacja na placu Zamkowym w Warszawie pod hasłem #ZostajęwUnii, październik 2021 r. / PIOTR MOLĘCKI / EAST NEWS
Manifestacja na placu Zamkowym w Warszawie pod hasłem #ZostajęwUnii, październik 2021 r. / PIOTR MOLĘCKI / EAST NEWS

MICHAŁ SOWIŃSKI: Jest Pan członkiem organizacji Team Europe. Czym zajmuje się ten zespół?

JAN TRUSZCZYŃSKI: Składa się on z blisko stu osób – ekspertów, na ogół akademików, w niektórych przypadkach praktyków, takich jak ja. To ludzie zainteresowani krzewieniem informacji o mechanizmach integracji europejskiej, pro publico bono, współpracujący z Przedstawicielstwem Komisji Europejskiej w Polsce. A wszystko po to, by zwiększać poziom edukacji obywatelskiej. Każdy z nas zajmuje się innym aspektem polityki europejskiej. Do Team Europe dołączyłem przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, bo założyłem, że w tym okresie wiedza na temat działania struktur europejskich będzie szczególnie przydatna. Niektórzy zastanawiali się, po co właściwie mają głosować w tych wyborach – chcieliśmy pokazać, że będą one miały realny wpływ na życie wszystkich obywateli ­Europy, także w Polsce.

Jak wygląda wiedza Polaków na temat Unii Europejskiej?

Nie możemy wymagać od siebie więcej niż od innych nacji uczestniczących w budowaniu zjednoczonej Europy. Nie spodziewajmy się, że każdy będzie miał wiedzę obywatelską na tyle dużą, aby wiedzieć, jak działa prawo unijne, jak funkcjonują poszczególne polityki sektorowe. Jednocześnie należy oczekiwać, żeby obywatele orientowali się w sposobach działania Unii w podobny sposób, jak choćby w przypadku władz samorządowych. Niemniej nie wydaje mi się, żeby przeciętna wiedza Polaka o Unii była niższa niż Łotysza, Niemca czy Portugalczyka.

Czyli to powszechny problem?

Edukacja w tym zakresie w całej Europie pozostawia wiele do życzenia. Wygłaszane są różne wzniosłe deklaracje, ale rzadko przekładają się one na praktyczne działania. Narzekamy, i słusznie, że mało uwagi w szkole poświęcane jest temu, co dzieje się współcześnie na świecie, ale te same głosy słychać także w innych europejskich krajach. Co gorsza, w ciągu ostatnich dwóch dekad poziom wiedzy jeszcze spadł.

Unia coraz częściej postrzegana jest jedynie jako wspólnota gospodarcza, a podstawowe wartości, na której jest zbudowana, spychane są na dalszy plan.

Na przełomie tysiącleci panował powszechny optymizm co do kondycji liberalnej demokracji, nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Wydawało się, że cały czas idziemy ku lepszemu. Ten model społeczno- -polityczny sprawdzał się, więc nie widziano potrzeby, by inwestować w jego umacnianie. Z tej ekstrapolacji wzięło się ogóle samozadowolenie ówczesnych elit politycznych.

Kiedy to się zmieniło?

Gdy nadszedł kryzys ekonomiczny w 2008 roku, którego reperkusje odczuwane są poniekąd do dziś. W Polsce był on mniej odczuwalny, ale w krajach Europy Zachodniej obywatele stracili zaufanie do polityków, którzy nie potrafili postawić żadnej konkretnej diagnozy tego kryzysu, o planach na jego przezwyciężenie nie wspominając. To oczywiście nie jedyna przyczyna powszechnego kryzysu liberalnej demokracji, ale z pewnością jedna z najważniejszych. Gdy ludzie tracą wiarę w sprawczość elit politycznych, w siłę rosną wszelkiej maści populiści, proponujący prostackie rozwiązania. To choroba, na którą, w różnym stopniu, zapadła cała Europa.

Podstawowe wartości wróciły do debaty publicznej?

Tak, trzeba było jednak znaleźć wspólny mianownik, czytelny dla wszystkich członków Unii.

I co nim jest?

Przede wszystkim zgoda na przestrzeganie wspólnie ustanowionego prawa. Bez tego wszystko zaczyna się rozłazić w szwach. To kwestia wzajemnego zaufania – jeżeli mówimy o praworządności, to wszyscy powinniśmy mieć mniej więcej to samo na myśli. Tak samo z prawami człowieka, poszanowaniem mniejszości itd. Większość polityków europejskich zrozumiała, że tego kośćca wspólnoty trzeba strzec za wszelką cenę. Walka o wartości wciąż trwa, nie można składać broni.

Na czym polega ta walka?

Na równoczesnym poszanowaniu litery prawa i jego ducha. Bo przecież rozmaite przepisy strzegące europejskich wartości nie wzięły się znikąd. Trzeba wciąż przypominać, co one znaczą i jak do nich doszliśmy.

Mija 20 lat od referendum akcesyjnego – wypalił się w Polsce entuzjazm dla Unii Europejskiej?

Poparcie dla Unii jest w Polsce wciąż bardzo wysokie, procentowo jesteśmy zaraz za Irlandią i Maltą. Niestety, często jest to bardzo powierzchowne. Prosty przykład – polscy obywatele zapytani, czy zgodziliby się, jako warunek pozostania w Unii, na przymusowe przyjmowanie uchodźców w ramach relokacji, częściej odpowiadali negatywnie. Ich przewaga w tym badaniu była niewielka, niemniej pokazuje to, jak łatwo owo poparcie może zostać zachwiane.

Tyle by wystarczyło?

To oczywiście uproszczony i hipotetyczny scenariusz. Jednakże nawet w kwestiach czysto ekonomicznych powszechna wiedza jest nikła. Sporo się mówi o dotacjach unijnych, czyli bezpośrednich transferach pieniędzy, ale ta korzyść jest wielokrotnie mniejsza niż korzyści wynoszone przez Polskę ze swobodnego handlowania, podejmowania pracy i inwestowania na całym wielkim unijnym rynku. To główny czynnik tak dynamicznego rozwoju Polski w ostatnich 20 latach. Większa świadomość korzyści z pewnością ułatwiłaby debatę publiczną. Bo przecież nie ma żadnej sensownej alternatywy dla Unii.

A droga Wielkiej Brytanii?

To ciekawy przykład. Zdecydowanie za mało mówimy w Polsce o tym, jak dziś wyglądają tam nastroje społeczne trzy lata po brexicie.

I jak wyglądają?

W niektórych badaniach nawet dwie trzecie ankietowanych opowiada się za większą integracją z Unią, także w tych regionach, np. na północnym wschodzie Anglii, gdzie jeszcze parę lat temu zdecydowana większość głosowała za opuszczeniem Wspólnoty. Nie chodzi tu o ponowne wejście do Unii, aczkolwiek poparcie dla tego pomysłu także rośnie.

Dlaczego?

Okazało się, że złote góry, które obiecywali im tacy politycy, jak choćby Nigel Farage, okazały się fikcją, pojawiły się za to nowe, dotkliwe problemy. Nie udało się wynegocjować lepszych umów handlowych, spadło też o kilka procent PKB. A mówimy tu o państwie z silną i konkurencyjną gospodarką, do tego wpływową dyplomacją – a jednak to nie wystarcza. Samotny żeglarz zawsze będzie miał trudniej. Dziś nawet ­Farage twierdzi, że wiele rzeczy potoczyło się inaczej, niż zakładał. Powinniśmy o tym więcej i bardziej szczegółowo rozmawiać w Polsce, bo to wytrąca wiele argumentów z rąk populistów.

Rozkręca się kolejna kampania wyborcza, z pewnością część polityków będzie grała antyunijną kartą. Polexit jest realnym scenariuszem w najbliższej przyszłości?

Wszystko jest możliwe, ale obawiałbym się przede wszystkim jeszcze większej marginalizacji Polski na arenie unijnej polityki. To chyba na razie najbardziej realistyczny scenariusz, jeżeli PiS utrzyma się u władzy, szczególnie wzbogacony o takiego sojusznika jak Konfederacja.

Straciliśmy już całkiem nasz kapitał polityczny w Europie?

Polska jest dziś w Unii postrzegana przede wszystkim jako państwo głosujące wyłącznie przeciw. Nie kojarzymy się już na pewno z konstruktywnymi działaniami, z wypracowywaniem kompromisów, które byłyby korzystne także dla Polski. O udziale w dyskusjach na temat idei czy planów na przyszłość nawet nie wspominając. Oczywiście nie jest tak, że w Unii wszyscy się zgadzają, w którą stronę powinni iść, ale my położyliśmy się w poprzek drogi i nie chcemy się przesunąć nawet o centymetr. Polska i Węgry to kraje marginalne, które tylko przeszkadzają – to już oczywistość dla wszystkich liczących się unijnych polityków.

UKIP, czyli partia, której przewodniczył Farage, też początkowo była na marginesie życia politycznego, a wiemy, jaką potem rolę odegrała przy brexicie.

Polska jest jednak w innej sytuacji, nasze społeczeństwo wciąż jest dużo mądrzejsze niż rządzący nim politycy. Dawno temu, gdy dopiero zaczynaliśmy nasze starania o akcesję, już działali politycy pokroju ­Janusza Korwin-Mikkego, którzy wygadywali bzdury o unijnej biurokracji czy o powrocie socjalizmu. Tego typu demagodzy konsekwentnie pozostają na marginesie naszej polityki. Poza mglistymi opowieściami o utracie suwerenności nie mają oni żadnych, nawet pozornych argumentów. Choć wszystko można sobie wyobrazić, to jednak w kwestii ryzyka polexitu pozostaję umiarkowanym optymistą. ©

 

JAN TRUSZCZYŃSKI – dyplomata, były wiceminister spraw zagranicznych. W latach 1996–2001 pełnił urząd ambasadora RP przy Unii Europejskiej. Członek zespołu Team Europe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2023

Artykuł pochodzi z dodatku „20. rocznica referendum akcesyjnego