Koreański maraton

Jest rok 105 ery północnokoreańskiej: 105 lat temu urodził się Ojciec, pierwszy wódz. Dziś rządzi Wnuk. Witaj w państwie, które rocznie odwiedza tylko kilka tysięcy obcokrajowców.

23.05.2016

Czyta się kilka minut

Stacja metra Kaeson w Pjongjangu, najgłębiej położonego metra na świecie /  / Piotr Maciej Kaczyński
Stacja metra Kaeson w Pjongjangu, najgłębiej położonego metra na świecie / / Piotr Maciej Kaczyński

10 kwietnia 2016 r. w Pjongjangu, stolicy zamkniętej na cztery spusty Korei Północnej, odbył się bieg maratoński. To idealny pretekst, aby wjechać za tutejszą żelazną kurtynę – do kraju tak niedostępnego i owianego tyloma legendami, że pewnie lata całe potrwa ich potwierdzanie lub zaprzeczanie. Jak na razie mam wrażenie, że lądując na lotnisku w Pjongjangu, trafiam do surrealistycznej rzeczywistości przypominającej Związek Sowiecki lat 50. XX wieku. Przecież wtedy, wiosną w Moskwie, też zdarzały się dni słoneczne...

Na bieg maratoński, półmaratoński i na 10 kilometrów wpuszczono 1100 osób. Ile dokładnie, nie wiadomo i pewnie pozostanie to jedną z tajemnic Wiadomo-Kogo. Będąc na miejscu, słyszałem o 2 tys. obcokrajowców-maratończyków, ale potem okazało się, że było około połowy tej liczby.

Tak czy inaczej, to wielki najazd osób z zewnątrz – biorąc pod uwagę fakt, że w całym 2015 r. do Korei Północnej wjechało tylko 5 tys. osób z zagranicy.

Północnokoreański plakat propagandowy. / Fot. Piotr Maciej Kaczyński

Zakazane, dozwolone

Doświadczenia surrealistyczne zaczynają się już od lądowania na stołecznym lotnisku. Czasem muszę się uszczypnąć, by sprawdzić, czy nie jest to sen, jakaś równoległa rzeczywistość – tak inna od naszej, choć mająca elementy naszego świata, jak wysokościowce czy samochody. A czasem mam poczucie, że znajdujemy się – jak w filmie „Truman Show” – w tak abstrakcyjnej rzeczywistości, że granica ułudy jest trudna do zidentyfikowania.

Czy więc ci wszyscy ludzie są na pokaz? Czy są podstawieni, abyśmy mogli ich zobaczyć? Czemu jesteśmy zamknięci w hotelu na wyspie i nie wolno nam się ruszyć poza nią? Czy w apartamentowcach na pewno mieszkają jacyś ludzie, skoro wieczorami nie palą się tam światła? A może to tylko brak prądu? I czemu w bibliotece nie ma nikogo prócz zagranicznych turystów oraz kilku – podstawionych lub nie – ludzi, którzy nie odwracają wzroku od książek?

I czy miejscowi naprawdę wierzą w to, co mówią? Jak wtedy o znaczku w klapie z byłymi przywódcami, Kim Ir Senem i Kim Dzong Ilem: że dla nich to świętość, jak dla chrześcijan krzyżyk, że za nic znaczków nie chcą sprzedać lub oddać.

Albo atrapy samolotów na lotnisku: czy naprawdę po to, aby było więcej widać maszyn na zdjęciach robionych przez zachodnie wywiadowcze satelity? Lotnisko ma trzy terminale – i połączenia do trzech miast w Chinach oraz do Władywostoku w Rosji.

Dalej: czemu codziennie i wszędzie spotykamy grupy paradne? Słyszymy, że jedni ćwiczą na 1 maja, inni na Kongres Partii, jeszcze inni na nadchodzące obchody narodzin pierwszego wodza Kim Ir Sena (105 lat temu). Ale czy naprawdę na tym polega praca aż tylu ludzi? Trochę to wygląda jak „Igrzyska śmierci” – ich oryginalny tytuł, bardziej tutaj adekwatny, to „Hunger Games” (Głodowe Igrzyska)... Ale to, czym żyje stolica, to wcale nie jest róż. To tylko inna wersja szarości. Różnica polega jedynie na pełniejszym żołądku.

Nam nie wolno... czego nam nie wolno? W zasadzie: wolno patrzeć, nie oddając emocji. Ale jak ustrzec się cynicznych komentarzy w sytuacjach absurdalnych?
Pomniki są największe, metro leży najgłębiej, a stadion pomieści największą liczbę ludzi na świecie. Próbowano nawet zbudować najwyższy budynek świata. Pieniądze się skończyły, ktoś w międzyczasie zbudował wyższe budynki. I co? Pjongjang ma najwyższy nieukończony budynek na świecie!

Nic nie wygra w kategorii najpiękniejszego. Nikt nie wygrywa w kategorii najzdolniejszego. Za to są festiwale artystyczne z uczestnikami z całego świata, od Zimbabwe po Białoruś. Kiedyś byłem w Senegalu, gdzie pracownicy północnokoreańscy stawiali jeden z takich największych pomników. Tak im się spodobało na miejscu, że po zbudowaniu pomnika nie chcieli wracać do ojczyzny.
Wolno też robić zdjęcia. Wolno kręcić filmy. Jak w wielu miejscach na świecie, nie wolno robić zdjęć żołnierzom ani budynkom wojskowym. Tyle że tu ludzi w mundurach trudno pominąć przy zwykłym zdjęciu panoramicznym.

Jest i trzecia kategoria zdjęć „zakazanych”: nie wolno fotografować obiektów budowanych lub przebudowywanych. A te, jak i wojskowi, są wszędzie. Jakby ten ich cały socjalizm był wciąż under construction.

Ojciec, Syn, Wnuk

Kult jednostki. Każde miejsce odwiedzone przez Najwyższego Lidera – obecnego lub też jego ojca albo dziadka – jest oznaczone odpowiednią informacją. Oto krzesło, na którym siedział. Klawiatura, której używał. Nieopatrznie w jednym z takich miejsc usiadłem na krześle, na którym siedział Lider. Wprowadziło to w popłoch przewodniczkę.

Po maratonie byliśmy wożeni po mieście. Zmęczeni, chodziliśmy tu i tam. „Teraz robicie zdjęcia – padała często komenda. – Tylko nie miejsc w budowie i nie wojskowych, oczywiście”.

Teraz jemy. Teraz śpimy. Teraz odwiedzamy piękny park. Teraz składamy kwiaty przed obliczem Boga. Przepraszam, nie Boga, Boga tu nie ma. To znaczy jest, nazywa się Kim i występuje w trzech osobach: Ojca, Syna i Wnuka.

Teraz rządzi Wnuk, który jeszcze nie zdecydował, czy chce stawiać swój pomnik obok Ojca i Dziadka. Dziadek chciał i postawił pierwszy. Ojciec nie chciał, ale „naród chciał”, więc zaczęto mu wznosić pomniki po śmierci. Przy okazji doklejono Kim Dzong Ila (Syna) do wszystkiego, gdzie wcześniej był tylko Kim Ir Sen (Ojciec). Ciekawe, że na głównym pomniku w Pjongjangu doklejono Kim Ir Senowi uśmiech, którego poprzednio nie było... Tak oto miłościwie panujący stali się bardziej przyjaźni swemu ludowi.

Trzeci Kim jest jeszcze młody, jeszcze ma czas, aby zdecydować, czy pomniki sobie stawiać za życia, czy dopiero będą mu je stawiać po śmierci.

Kałasznikow

„Igrzyska śmierci” i „Truman Show” już były. A może też „Harry Potter”, skoro jest Wiadomo-Kto? Tylko że tu nie ma walki dobra ze złem. Tutaj dobro dawno zwyciężyło, no przecież, wiadomo. Północni Koreańczycy są dumni ze swych osiągnięć: trzy miski ryżu za darmo, edukacja za darmo, służba zdrowia za darmo...

 W metrze wisi codzienna gazeta, odpowiednik Wiadomo-Czego. Wiadomo-Kto był tu i tam, otworzył, wizytował. Amerykanom przypomina to kolorowe pisemka, informujące, co robią gwiazdy w Hollywood: rozwody, flirty, skoki w bok, dzieci, nagość na plaży, nowa fryzura... Kim Trzeci ma zawsze tę samą fryzurę. U fryzjera można taką zamówić.

Dla mnie to PRL i „Trybuna Ludu”, a może Sowiety i „Prawda”? Tak czy inaczej wisi w metrze, by każdy mógł przeczytać. A może to i lepiej? Wszak za złe zgięcie gazety (tj. w miejscu, gdzie jest twarz Wiadomo-Kogo) też można trafić za kratki, o czym byliśmy uprzedzani przed wylotem z Pekinu.

Nikt nie wie, gdzie Lider mieszka. „I nie chcę wiedzieć” – dodaje nasza przewodniczka. Wyjaśnienie, dlaczego, nie przechodzi jej przez usta. Sama rzuca, że lepiej dla nas, aby ona nie chciała wiedzieć.

W naszej grupie, w naszym autobusie, są Amerykanie, nie ma zaś Japończyków. Więc nie słyszymy o imperializmie Ameryki, lecz o imperializmie Japończyków jak najbardziej. O, mijamy właśnie kolejny pomnik z kategorii „naj”. Ten jak nic jest najwyższy w swojej kategorii.

I tak mkniemy ulicami Pjongjangu. Korków nie ma. Aut jak na lekarstwo, a drogi szerokie. Wszyscy ludzie za oknami autobusu są ubrani w podobne szarobure kolory. Niektórzy na rowerach. Przepiękne kolorowe stroje mają tylko panny spieszące się na trening tańców przed uroczystościami.

W metrze niektórzy na nasz widok odwrócą wzrok, inni przestraszą się i uciekną. Tylko trzylatek się nie boi. Ktoś z naszej grupy zauważył u jednego z pasażerów kałasznikowa. Karabin był drewniany. Szybko został zakryty szarym płaszczem.

Piąte piętro

Mieszkamy w hotelu Yanggakdo na wyspie Yanggak i ona jest jedynym obszarem, po którym możemy się poruszać bez oficjalnej obstawy. Ot, takie wyrafinowane koszary na kilka dni. Poza wyspę nie możemy się ruszyć bez zgody przewodników. Jest ich zawsze dwoje, kobieta i mężczyzna. Jedno z przodu, drugie z tyłu grupy.

Wyspę pośrodku rzeki Taedong łączą z brzegami mosty, na których stoją szlabany. Sam nie wyjdziesz na wieczorny spacer. Sam nie pójdziesz pobiegać rozgrzewkowych pięciu kilometrów poza wyspą – zostaje krążenie wokół hotelu.

Aby nikt nie zaprzątał sobie głowy głupotami, np. jak wydostać się o zmierzchu na miasto, w podziemiach hotelu urządzono kasyno, ping-pong, masaże, bilard, kręgle, karaoke i inne atrakcje, które kapitalistom pomogą wieczorem w zabiciu czasu.
No bo jak żyć, skoro w telewizji jest tylko spikerka, orgiastycznym głosem przemawiająca o kolejnych spotkaniach Wiadomo-Kogo, a internetu brak... (nie ma ani internetu, ani komórek; no, może są, ale reglamentowane i kontrolowane, dla wybranych – ponoć każdy e-mail, wysłany z Korei Północnej, automatycznie trafia do spamu...).

Książki o Korei zostały zatrzymane na granicy i są tam „przechowywane” do czasu wyjazdu z kraju. Biblii wwieźć nie można, a gdyby ktoś spróbował i go złapano – może trafić do więzienia.

W windach naszego hotelu nie ma guzika piątego piętra. Jest czwarte i szóste, ale piątego – brak. Jest to oczywiście źródłem domysłów: ilu podsłuchujących tam pracuje? Ilu tłumaczy rozumie moje rozmowy z kolegą po polsku? A może po prostu jest tam pralnia?

Informatorzy

To w sumie smutne, że miejscowi, z którymi mamy kontakt, to żadni tam inteligentni szpiedzy. Jeśli trafiamy już na superinteligentną przewodniczkę, to aż czuć od niej wrogość. Być może to mój odbiór silnej kobiety, która się nie dała złamać i musi żyć z jakimś ciężkim do zaakceptowania kompromisem, na który gdzieś kiedyś przystała?
Jedna z pań z naszego grona od razu stwierdza, że to silna osobowość kobieca. Pewnie na Zachodzie byłaby feministką. Kto wie, może tu też jest? A może jej zachowanie to wrogość wobec ludzi, którzy są wrogo – lub raczej: cynicznie – nastawieni do tego, co ona ma nam do przekazania? Może to my wysyłamy negatywne sygnały, spotęgowane zmęczeniem po biegu?

Tak czy siak, wszyscy jesteśmy podzieleni na małe grupki, którym towarzyszą stale przewodnicy. Znajoma dziennikarka uprzedzała mnie, że tak będzie, bo przewodnicy to szpiedzy i będą donosić, nie tylko na nas, ale też na siebie nawzajem.

Tyle tylko, że z tych naszych przewodników to żadni szpiedzy. Najwyżej informatorzy. Na poziomie emocjonalnym zżyliśmy się z nimi. W drodze na lotnisko przewodniczka pięknie zaśpiewała nam pieśń północnokoreańską. Wzruszyliśmy się. A może to byli dobrzy aktorzy? Niemal się popłakali na lotnisku podczas odlotów. Mają niełatwe zadanie: obronić swoje zdanie i honor swej ojczyzny w oczach ludzi, którzy przecież się naoglądali i naczytali wrogich materiałów.

Reakcje uprzedzające

Jak mocno punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia... W powrotnym samolocie do Chin mamy wrażenie, jakbyśmy wracali do wolnego świata. Tylko trzy dni w Korei Północnej, a nam już tęskno, by złapać oddech wolności. Może nie świata wolnego, ale wolniejszego. Choć Chiny i wolność to też dwie różne planety, to przynajmniej Chińczycy (w Pekinie) nadają już na tych samych falach co świat zachodni: są ambitni albo nie, ważna jest praca i rodzina, nie trzeba się bać kary za zgubienie znaczka z Liderem.

Jest trochę tak, jak zapowiadali organizatorzy. Do Korei Północnej jeżdżą ludzie szukający odpowiedzi na pytania. Ale jak już tu wjadą, to wyjeżdżają z jeszcze większą liczbą pytań bez odpowiedzi. Ciekawe, czy na tym polegała kiedyś nauka sowietologii? Może współcześnie można by to określić mianem kimologii?

Tak gigantyczne pranie mózgu ma miejsce w Korei Północnej, że obserwujemy po sobie, iż prócz reakcji cynicznej następuje w nas inna reakcja. Choć byliśmy kilka dni, stosowaliśmy autocenzurę. Sami siebie kontrolowaliśmy. Aby nikt nie zrobił jakiejś głupoty. Pal licho my, my sobie poradzimy – mamy ambasady, które o nas się upomną w razie czego. Ale jeśli za jakąś naszą głupotę przyszłoby zapłacić naszym przewodnikom, kto za nimi się wstawi?

I nie chodzi o to, że nie robimy zdjęć wojskowym czy budynkom wciąż budowanym. Oczywiście, że robimy – inaczej się nie da. I nasi przewodnicy to widzą i wiedzą. Chodzi o to, że robimy ich mniej. Że sobie nawzajem powtarzamy te idiotyczne zasady, trochę cynicznie, ale trochę uprzedzająco.

A jesteśmy tu tylko chwilę. I na koniec nie możemy się doczekać, aby samolot oderwał się wreszcie z pasa startowego i pomknął do „wolnego świata”. Do Chin. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2016