Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
I natychmiast zaczął ją zmieniać, wstawiając do ponad 400 placówek ulokowanych w najlepszych dzielnicach i suburbiach swoje produkty elektroniczne i punkty odbioru wszelakich towarów. Ale zachował przy tym jednak podstawowy charakter tych miejsc: nadal w ładnych wnętrzach, zaprojektowanych tak, by pobudzić najgłębiej zaszyte pokusy związane z potrzebą bezpieczeństwa i zdrowia, dominują produkty spożywcze wszelkich kategorii.
Czyżby właśnie jedzenie stawało się granicą tego, co możemy jeszcze w świecie codzienności zwirtualizować? Czy zakup indyka, marchewek i batatów na kolację okaże się wreszcie tym doświadczeniem, wobec którego poddaje się nawet szef Amazona Jeff Bezos? W przeciwieństwie do prezydenta Trumpa, który dopiero co na Twitterze ogłosił siebie mianem „stabilnego geniusza” (w odpowiedzi na zarzuty, iż jest rozchwianym emocjonalnie durniem), Bezos nie prawi sobie komplementów. Za to działa jak geniusz i jest znany z tego, że wyprzedza konkurencję o krok w wymyślaniu, co by tu jeszcze wcisnąć, panowie.
Nie, to nie jest tak, że Amazon dopiero odkrył, iż ludzie muszą coś zjeść. Od jakiegoś czasu sprzedaje wysyłkowo żywność w ograniczonym zakresie, w tym świeże warzywa. Banał, powiecie, nawet na dumnych peryferiach Zachodu coraz częściej ściągamy podstawowe zakupy przez sieć. W całej tej operacji z przejęciem sieci fizycznych sklepów chodzi nie o to, żeby uznać, iż w pewnych sprawach ludzie jednak pozostaną tacy jak zawsze, związani z bezpośrednim doświadczaniem materii – bo niczego takiego jak materia już dawno nie ma i nikt poza nielicznymi maniakami nie odczuwa głębszej łączności ze światem poprzez otrzepywanie z piachu jędrnej marchewki czy przecinanie nożem włóknistego mięśnia udźca. Nie, tu chodzi o to, by jeszcze mocniej otoczyć konsumenta siecią nowego rodzaju doświadczeń, w których nie czyni wielkiej różnicy to, czy danego dnia kupuje on coś nie ruszając się z kanapy, czy akurat zwlókł się z niej i zjawił w miejscu przypominającym tradycyjny sklep przy głównej ulicy. Doświadczeń, których zasadniczo jedynym motorem egzystencjalnym jest gnuśność, a jedyną zasadą natychmiastowa gratyfikacja.
Tak jak niektórzy charyzmatyczni politycy potrafią przez dłuższy czas odgadywać, jakie konkretnie emocje stanowią skuteczny klucz do elektoratu, tak ludzie odpowiedzialni za najbardziej udane przedsięwzięcia handlu internetowego zrozumieli, że jeśli uda im się osiodłać naszą gnuśność, to zajadą na niej bardzo daleko: aż do punktu, gdy bogatsza i syta część gatunku ludzkiego po prostu wymrze, bo uzna, że nawet oddychanie jest męczące. Zanim jednak wymrze, można ją w całości zaprząc do programu lojalnościowego (w Amazonie zwie się on Prime i wedle niektórych statystyk korzysta zeń nawet połowa gospodarstw domowych w USA), który nie tylko wiąże człowieka ze sklepem, ale pozwala sklepowi programować to, co w danym momencie człowiek odczuje jako potrzebne i dla siebie korzystne.
W tym szatańskim planie fizyczne placówki handlowe będą tylko odnogą wirtualnej rozległej maszyny pompującej nieustanny strumień przedmiotów i usług. Przekraczający ich progi ludzie będą jak konsumenccy zombie, całkowicie ulepieni przez interakcje z aplikacją znającą ich myśli, uczynki i zaniedbania, bardziej zależni w swoich wyborach od tego, co wyświetla się im na ekranie, niż od banalnej pokusy, jaką niosą pomarańcze ułożone w apetyczną pryzmę na prawo od wejścia. W tym sensie strawa, której niestety ciągle musimy dostarczać żołądkowi, stanie się już wyłącznie usługą, której materialny substrat – czyli suma zmysłowych wrażeń i fizjologicznych reakcji – nie ma znaczenia, jest wtórny wobec „doświadczenia”.
Biedna materia próbuje się jeszcze czasem bronić – w przypadku żywności jej ostateczną bronią w walce o szacunek jest proces psucia, któremu zawsze łatwo ulegała. Spleśniały jogurt napomina: pamiętaj, że lodówka nie jest maszyną wiecznej młodości, czas w niej też biegnie, tylko nieco wolniej. Amazon i na to ma sposób – zamierza masowo wdrożyć testowaną dotąd tylko na użytek wojska nową technologię utrwalania gotowych dań z pomocą promieni mikrofalowych znaną pod akronimem MATS. Ponoć umożliwia ona zachowanie np. lazanii z mięsem w niemal dziewiczej świeżości poza lodówką nawet przez rok.
Paczkowane dania będą czekać na półkach do momentu, aż sztuczna inteligencja zdecyduje, że właśnie na nie przyszedł nam apetyt.©℗
Próbowałem uczciwie wgryźć się w to, co fachowa prasa pisze o „trendach” jedzeniowych na nowy rok – stąd ten ponury tekst. Dla odreagowania coś bardzo materialnego, ciepłego i prostego, a zarazem wymagającego inicjatywy. Słone ciasto z mokrym nadzieniem. Roztrzepujemy 3 jajka ze 150 ml mleka, dolewamy 60 ml oliwy, solimy, dodajemy stopniowo 200 g białej mąki, ucieramy masę, dodajemy garść tartego parmezanu i ok. 6-7 g proszku do pieczenia, a na koniec skórkę startą z 1 cytryny. Wykładamy formę o ok. 22-23 cm średnicy papierem do pieczenia, wylewamy ok. połowy ciasta. Na to wykładamy farsz: ja ostatnio dałem trzy drobno posiekane pory, które udusiłem krótko na maśle z odrobiną mleka i zmieszałem z podsmażonymi paskami boczku. Zalewamy wszystko resztą ciasta, rozsmarowujemy je tak, żeby przykryło farsz. Pieczemy ok. pół godziny w 180 stopniach, aż wierzch się ozłoci. Do tego rodzaju ciasta nadają się przeróżne dość mokre nadzienia – np. resztka wczorajszego ratatouille. A może sami podsuniecie mi inne? Czekam na propozycje.