Osiem ton na głowę

Unia Europejska jest winna podwyżkom cen energii – taki przekaz wtłaczają Polakom władze. W rzeczywistości to skutek długoletnich zaniedbań.

24.01.2022

Czyta się kilka minut

Farma wiatrowa Żuławy w Gdańsku. Czerwiec 2021 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER
Farma wiatrowa Żuławy w Gdańsku. Czerwiec 2021 r. / WOJCIECH STRÓŻYK / REPORTER

Po zatwierdzeniu nowych taryf przez Urząd Regulacji Energetyki przeciętne gospodarstwo domowe zapłaci co miesiąc o 21 zł więcej za prąd. Według rządzących to efekt polityki klimatycznej UE, która ma być szczególnie nieprzyjazna Polsce. Widać tę narrację wyraźnie w państwowych mediach oraz w mailach, jakie Tauron, jedna z trzech największych polskich spółek energetycznych, rozsyła klientom. Przekonuje w nich, że za podwyżkami stoją rosnące ceny unijnych uprawnień do emisji CO2. W uśrednionym koszcie wytwarzania energii dla gospodarstw domowych aż 59 proc. mają stanowić właśnie koszty nabycia tych uprawnień.

To prawda, one faktycznie w zeszłym roku drastycznie zdrożały – z ponad 40 euro w marcu do ponad 80 euro za tonę w grudniu. Tyle że ten wzrost w większości nastąpił dopiero w drugiej połowie roku, tymczasem w Polsce już w pierwszych miesiącach 2020 r. zanotowaliśmy najwyższy wzrost cen energii dla odbiorców prywatnych w UE – wyniósł on 15 proc. (dane Eurostatu).

– Ale ceny uprawnień do emisji CO2 to tylko jeden z czynników kształtujących koszty energii w Polsce. Mamy również do czynienia z szybko rosnącym popytem „na wszystko”, wynikającym z odrodzenia gospodarki po największych restrykcjach pandemicznych – twierdzi Wojciech Jakóbik, analityk sektora energetycznego.

Bardzo mocno wzrosły zwłaszcza ceny surowców, w tym węgla, który w zeszłym roku bił cenowe rekordy. Odczuła to cała Europa, ale my najbardziej. Na koniec 2020 r. Polska wciąż była uzależniona w 70 proc. od wytwarzania prądu z węgla, a w pierwszych tygodniach stycznia jego udział sięgnął wręcz trzech czwartych. I to jest główna przyczyna, dla której (według Eurostatu) w pierwszej połowie 2021 r. płaciliśmy o prawie jedną czwartą więcej za prąd niż średnio w Unii i aż dwukrotnie więcej niż w drogiej Szwecji, której energetyka jest praktycznie niezależna od paliw kopalnych, gdyż opiera się na atomie, wietrze i wodzie.

Tegoroczne podwyżki cen mogą też częściowo wynikać ze wzrostu marż producentów energii. Jak pokazują wstępne analizy z rynku, wytwórcy z nadwyżką odbijają sobie koszty kupowanych uprawnień do emisji CO2 właśnie dzięki zawyżonej cenie prądu. – Taka sytuacja miała miejsce już w 2018 r. i wtedy Urząd Regulacji Energetyki wszczął postępowanie dotyczące ewentualnych manipulacji – przekonuje Michał Hetmański, prezes Fundacji Instrat. Spółki zapewne chcą sobie odbić chude lata 2019-20, gdy koszt wytworzenia był minimalnie wyższy niż wysokość taryfy dla gospodarstw domowych. Zdaniem Hetmańskiego mogą o tym świadczyć wyniki Polskiej Grupy Energetycznej za pierwsze trzy kwartały 2021 r. – w segmencie wytwarzania energii marża wzrosła o połowę, z ok. 8 do blisko 13 proc.

Dwutlenkiem węgla Polska stoi

W tym roku ceny uprawnień faktycznie będą wyraźnie wpływać na koszty prądu nad Wisłą. To jednak nie jest efekt złej woli „eurokratów”, tylko przyjętego w Polsce modelu energetyki. – Jesteśmy wyjątkowo wrażliwi na zmiany cen uprawnień do emisji CO2, ponieważ emitujemy dużo dwutlenku węgla w energetyce – wskazuje Jakóbik. Przy czym „dużo” to jest mało powiedziane. Wytwarzamy najwięcej dwutlenku węgla nie tylko w Unii, ale w całej Europie.

Dla przykładu, 20 stycznia wyemitowaliśmy 548 gramów CO2 na każdą kilowatogodzinę. To najwięcej na naszym kontynencie. Znacznie więcej niż Serbia, Mołdawia, Turcja czy Bułgaria, nie mówiąc już o zachodzie Europy. A to i tak był niezły wynik, gdyż dzięki bardzo wietrznej pogodzie aż jedna czwarta energii pochodziła tego dnia z wiatraków. Na początku roku, gdy udział węgla sięgał 75 proc., emitowaliśmy prawie 700 gramów na kWh. Z kolei według Our World in Data w 2020 r. na każdą kWh wytworzoną w Polsce przypadały aż 724 g CO2. To ponad trzy razy więcej niż średnia unijna (226g CO2).

Zasada jest prosta i sprawiedliwa: odpowiadamy za ogromne ilości CO2, więc dużo płacimy za jego emitowanie. – Na wzrost opłat mogliśmy się przygotować, tak jak zrobiło to wiele innych państw UE, zwiększając udział odnawialnych źródeł w produkcji energii – zaznacza Hetmański. Tymczasem nam w ostatnich latach transformacja energetyki w kierunku neutralności klimatycznej idzie jak po grudzie. Forum Energii podaje, że w latach 2017-2020 zainstalowana moc odnawialnych źródeł energii w Polsce wzrosła z 8 do 12 GW. Dzięki temu w tzw. miksie energetycznym udział OZE podniósł się z 14 do 18 proc., natomiast udział węgla spadł z 78 do 70 proc. Można więc powiedzieć, że zaszły zmiany na lepsze, jednak na tle naszych zapóźnień były one zdecydowanie niewystarczające. Tym bardziej że w tym czasie rosła nasza gospodarka, a więc także ilość wytwarzanej energii.

Unijny system handlu emisjami zainaugurowany został w 2005 r., czyli zaledwie rok po naszej akcesji do UE. W tym czasie ilość wytwarzanego CO2 w Polsce była niemal identyczna jak średnia unijna. Według danych Banku Światowego emitowaliśmy wtedy 7,9 tony CO2 na głowę, a państwa UE równe 8 ton. Mieliśmy więc całkiem niezły punkt wyjścia i wiele czasu na transformację, zwłaszcza że w pierwszych latach funkcjonowania systemu cena jednego uprawnienia sięgała ledwie kilku euro, co niestety uśpiło kolejne nasze rządy.

Do 2014 r. zarówno Polska, jak i pozostałe kraje Unii Europejskiej zmniejszały ilość generowanego CO2, jednak inni robili to znacznie szybciej, co było po części efektem silniejszego poza Polską kryzysu gospodarczego. Od 2015 r. emisje CO2 nad Wisłą zaczęły szybko rosnąć, wraz z powrotem ożywienia gospodarczego. W 2018 r. emitowaliśmy już 8,2 tony CO2 na głowę, tymczasem w całej UE było to średnio 6,4 tony, czyli ponad jedna piąta mniej.

Czy mogliśmy zrobić cokolwiek więcej i szybciej? Eksperci są zgodni, że zapóźnienia to efekt zaniedbań i pójścia na łatwiznę, a nie obiektywnych czynników. – Rząd od sześciu lat robi tylko absolutne minimum. Średni wiek elektrowni w Polsce wynosi prawie 50 lat, czyli prawie 20 lat więcej niż średnia dla całej Unii – przypomina Hetmański.

Zamiast dynamicznie odchodzić od węgla, w ostatnich dwóch latach oddaliśmy w Polsce do użytku dwa nowiutkie, duże bloki węglowe. Ten oddany w Jaworznie kosztował aż 6 mld złotych i po ledwie kilku miesiącach doznał awarii. Ponownie uruchomiony zostanie dopiero wiosną. W nowym bloku węglowym w Turowie też już doszło do usterek, jednak mniej poważnych.

Co więcej, kurczowego trzymania się węgla nie można wytłumaczyć również polityką społeczną i chęcią ochrony miejsc pracy górników. Im bowiem nic nie grozi. Od 2016 r. nasze zapotrzebowanie na węgiel znacznie przekracza krajową produkcję. Według danych Forum Energii w 2019 r. różnica ta wyniosła aż 10 mln ton. I tyle właśnie kupiliśmy z zagranicy.

Czas na gaz, słońce i wiatr

W ostatnich latach rząd uruchomił pewne mechanizmy, które mogą pomóc nam osiągnąć neutralność klimatyczną. Mowa chociażby o programie „Mój Prąd”, który dofinansowuje instalację paneli fotowoltaicznych. Zdaniem Michała Hetmańskiego programy te powinny być bardziej dostępne, by mogły spełnić swoją funkcję.

Poza tym w Polsce trwają lub są planowane intensywne inwestycje w nieco bardziej przyjazne środowisku instalacje gazowe. Pod koniec przyszłego roku ruszą prawdopodobnie dwa duże bloki gazowe w elektrowni Dolna Odra, warte 5 mld zł. Gaz co prawda również emituje CO2, jednak dwukrotnie mniej niż węgiel, więc może być traktowany jako paliwo przejściowe oraz uzupełniające na wypadek, gdyby nie wiał wiatr i nie świeciło słońce, które generują prąd w OZE. Problem w tym, że ceny gazu są niestabilne i zależne od sytuacji geopolitycznej. Poza tym musimy go importować, więc w przeciwieństwie do OZE czy też energii jądrowej nie zapewni nam niezależności. – Polski rząd zamiast odblokować inwestycje w energetykę wiatrową, ładuje nas w kolejną pułapkę po węglu, czyli importowany gaz – zauważa Hetmański.

Polska na forum UE postuluje reformę obecnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2. Zdaniem naszych rządzących ceny uprawnień poszybowały w górę i dobiły dziś do 90 euro głównie z powodu aktywności spekulantów. Według grudniowego „Raportu z rynku CO2” Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami faktycznie wpływ działań funduszy inwestycyjnych mógł być istotny. Autorzy raportu zwracają jednak uwagę na wiele innych czynników napędzających ceny uprawnień: ożywienie gospodarcze po pandemii, większe zużycie węgla z powodu rekordowych cen gazu oraz planowane zmniejszenie liczby uprawnień dostępnych na aukcjach. Wojciech Jakóbik uważa, że UE powinna rozpatrzyć wprowadzenie czasowych taryf ulgowych na okres kryzysu energetycznego, które zapewnią większą przestrzeń do zmian w państwach silnie uzależnionych od węgla. Rozwiązania te nie powinny podważać istoty transformacji energetycznej, a jedynie dać oddech takim krajom jak Polska i wybić część argumentów z rąk populistów, chcących wysadzić całą politykę klimatyczną w Europie.

Samej transformacji nikt za nas jednak nie zrobi. Dalsze zwlekanie z dekarbonizacją i modernizacją polskiej energetyki będzie nas kosztowało znacznie więcej niż utrzymywanie status quo. Im dłużej będziemy czekać z reformą, tym więcej za nią zapłacimy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2022