Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Próżne były nasze lęki, że po zmianie władzy będzie mniej śmiesznie, że mianowicie Kraina Uśmiechu straci swój niepodrabialny powab, że dajmy na to, wraz z odejściem J. Kaczyńskiego ze stanowiska wicepremiera do spraw bezpieczeństwa popadniemy nagle w pożałowania godne rozważania o bezpieczeństwie na serio. Że na te rozważania – dla przykładu – mogłaby mieć jakikolwiek wpływ pod każdym względem niebezpieczna sytuacja na świecie. Jesteśmy jednak uspokojeni. Poważna sytuacja na świecie to problem świata, nie nasz.
Otóż, po raz nie wiadomo który okazuje się, że nasz kraj znajduje się, owszem, pomiędzy Marsem a Wenus, ale jednak nie stacjonuje na planecie Ziemia. Będziemy bronić tej odważnej koncepcji, podobnie jak ów Galileusz, którego brawurowe słowa „Eppur si muove” („A jednak się kręci”) znalazły się na liście popularnych powiedzonek. Jest on osobnym ciałem niebieskim, latającym sobie jak owa muszka wokół halucynogennego grzybka, czy dajmy na to motylek orbitujący wokół nawłoci czy czegoś w tym guście. Jest krainą kursującą od Marsa do Wenus, z pełnym bagażem symboliki obu planet.
Ktoś teraz zapyta, o co właściwie idzie, czy ten wstęp to kolejny seans bezprzykładnego samobiczowania? Otóż samobiczowanie jest nam czynnością z gruntu obcą i całkiem nieznaną, naszą domeną są żarciki w sytuacjach najpoważniejszych. Jesteśmy – by pójść na całość – dziećmi polskiego kosmosu, uzależnionymi od orbitowania. Po tych wyznaniach – owszem, nieco osobistych – wypada zająć się wizytą prezydenta A. Dudy „w prywatnym mieszkaniu” D. Trumpa, b. prezydenta USA i pretendenta do tego stanowiska, człowieka w poważnych kłopotach z prawem.
Sformułowanie „w prywatnym mieszkaniu” zanotowaliśmy ku pamięci, jest bowiem istotnym elementem języka komunikatów kancelarii prezydenckiej, mającym nam sygnalizować, że wizyta A. Dudy była czymś w rodzaju schadzki. Wypada tu rzec, że tak naprawdę, mimo zaklinania za pomocą dowolnych słów, urzędujący prezydent dowolnego kraju nigdy nie odbywa żadnych stricte prywatnych spotkań z kimkolwiek, a więc wszystkie jego spotkania, nawet te w „prywatnych mieszkaniach”, są zawsze spotkaniami oficjalnymi. Zwłaszcza – to jest warte zaznaczenia – gdy są po wielokroć zapowiadane w wieczornych wiadomościach, dokumentują je liczni reporterzy, a relacje z nich są ogłaszane i analizowane przez media na całym świecie. Chcemy tu poczciwie dowieść, że tego typu arcyprywatne wizyty mają zawsze oficjalne skutki.
W sprawie spotkania p. Dudy z p. Trumpem mamy do zasygnalizowania cztery sprawy, czy może raczej zjawiska. Do przeanalizowania przez każdego pasażera lecącego z nami orbiterem Poland III. Pierwsze, to nieskrywane marzenie prezydenckiej dyplomacji, by administracja USA uwierzyła, że p. Duda pojechał do Nowego Jorku zjeść kolację „w prywatnym mieszkaniu”, a nie knuć z konkurencją obecnego prezydenta. Skądże znowu – chciałoby się powiedzieć, przecież A. Duda wraz z dwoma mistrzami polszczyzny i pomyślunku, zatrudnionymi w jego kancelarii, pojechał zjeść bigos z przyjacielem Polski, pogwarzyć o starych dobrych czasach i pomartwić się wpływami lewactwa – taka jest prawda. Cholernie nam się podoba skuteczność polskiej dyplomacji, głównie zaś jej szalony słoniowy taniec w składzie porcelany.
Druga sprawa to właśnie owa męska „przyjaźń” pomiędzy A. Dudą i D. Trumpem, tak wzruszająco zadeklarowana i groteskowo zademonstrowana. Naprawdę zupełnie oficjalnie się rumienimy, choć siedzimy teraz sami, w „prywatnym mieszkaniu”. Trzecia sprawa to mimika – dopiero teraz zobaczyliśmy, że być może ta przyjaźń wynika z bliźniaczej mimiki. Możliwe, że powinniśmy użyć stworzonego tu przez nas ad hoc słowa „memika”. Rzec trzeba, że obaj przyjaciele są imponująco „memiczni”. Wreszcie sprawa czwarta to widoczna słabość naszego prezydenta, jeśli idzie o jeżdżenie do Stanów Zjednoczonych. Nawet po nic. Eppur si muove!