Jaskółka na szklanej wodzie

Najpopularniejszym zestawieniem kolorów skarpetek był "szczypiorek na jajecznicy", czyli jaskrawa zieleń połączona z ostrą żółcią. Pasowały do tego żółte zamszaki na słoninie z korka lub kauczuku.

10.08.2010

Czyta się kilka minut

Radzieccy bikiniarze – kadr z filmu „Stiljagi” / fot. materiały dystrybutora /
Radzieccy bikiniarze – kadr z filmu „Stiljagi” / fot. materiały dystrybutora /

Kiedy junacy odpoczywali przy krzepiącej lekturze produkcyjniaków, oni czytali "Łuk Triumfalny" Remarque’a. Kiedy harcerze ćwiczyli śpiewanie "Pieśni o planie sześcioletnim", oni nucili "A-Tisket, A-Tasket". Kiedy zetempowcy starannie zaczesywali do tyłu włosy na brylantynie, oni tapirowali je na kleju. Uprawiali trudną sztukę bycia snobem w czasach, kiedy fetyszem był kolektyw, a przeciętność ideałem.

Eki, biglarz, dżoller

"Nie wystarczy ich lekceważyć, trzeba otoczyć powszechną pogardą i pędzić precz!" - czytał z zapałem lektor Andrzej Łapicki w jednym z odcinków Polskiej Kroniki Filmowej z pierwszej połowy lat 50. "Pędzić precz" należało bikiniarzy, przedstawicieli pierwszej młodzieżowej subkultury w Polsce Ludowej. Byli jednym z wcieleń zapoczątkowanego w USA młodzieżowego ruchu, który przekraczał granice zimnowojennego frontu.

Amerykański hipster czy jitterbug lat 50. to prawie to samo co angielski teddy boy, francuski zazou, radziecki stiljaga, czechosłowacki potapka i rumuński malagambista. W samej Polsce nazwa zmieniała się w zależności od regionu. Warszawski bikiniarz w Poznaniu był ekim, we Wrocławiu - biglarzem, a w Krakowie - dżollerem lub dżollo, od angielskiego jolly ("radosny, zadowolony z siebie").

Właśnie ukazał się w Polsce na DVD rosyjski przebój 2008 roku, którego oryginalny tytuł "Stiljagi" przetłumaczono (trafnie) jako "Bikiniarze". Wyreżyserowany w hollywoodzkim stylu przez Walerego Todorowskiego musical o radzieckiej młodzieży lat 50. kosztował 15 milionów dolarów i trafił do rosyjskiej dystrybucji w tysiącu kopii. W tym roku zdobył w Moskwie nagrody rosyjskiego przemysłu filmowego Złote Orły w czterech kategoriach, w tym za najlepszy film roku. Zabawa w wielkim stylu.

Bikiniarzy najlepiej opisywał Leopold Tyrmand w "Dzienniku 1954": "Oczywiście, polski jitterbug był ubogi i nie umyty, prowincjonalna wersja amerykańskiego pobratymca; był śmieszny swą nieprzystawalnością ani do prawzoru, ani do własnego otoczenia. (...) Budził lekką odrazę, nawet u tych, którzy go nie zwalczali, ale i jakiś szacunek za swą nieustępliwość, za swą walkę z arcypotęgą oficjalności, za wyzwanie rzucone szarości i zglajchszaltowanej nędzy". Trzeba podkreślić, że Tyrmand  n i e  był bikiniarzem, choć wielu chciało go tak widzieć. Był na to za stary i za dobrze ubrany.

Krawaty na gumce

Wdzięczna nazwa nadwiślańskiego hipstera wzięła się od Atolu Bikini, na którym w 1946 r. Amerykanie przeprowadzali testy atomowe. Zdjęcie powstałej po wybuchu chmury zaczęto masowo drukować nie tylko w gazetach, ale też... na krawatach. Często malowano je ręcznie, dodając kolejne atrakcyjne elementy. Klasyczny obrazek składał się z wysepki z palmą, opalającej się nagiej kobiety i atomowego grzyba w tle. Efektowne krawaty trafiały z Chicago na Podkarpacie, z Bostonu do Poznania - przysyłane w paczkach przez krewnych zza Oceanu.

Obdarowanym mieszkańcom PGR-ów krawaty typu bikini nie przypadały do gustu - odsprzedawali je handlarzom razem z resztą zawartości paczek. Ubrania pojawiały się wkrótce na wielkomiejskich bazarach po zawrotnych cenach. Stroniąca od waciaków i śniegowców młodzież "burżuazyjna" (czy raczej partyjna, bo na bikiniarstwo stać było głównie dzieci dygnitarzy) gotowa była zapłacić wiele za metkę z baśniowym nadrukiem "made in USA". Krawaty na gumce stały się bazarowym hitem, czy to na warszawskim placu Różyckiego, czy na krakowskiej "tandecie". W cenie były wszelkie niedorzeczne wzory: oprócz nagich kobiet ocienionych wybuchem jądrowym pojawiały się na nich także żmije zygzakowate, małpy, jachty i złote kółka.

Redakcja "Dookoła Świata", wyjaśniając w 1955 r. etymologię słowa na życzenie zaciekawionej czytelniczki Marii z Nałęczowa, narzekała: "Niestety i w Polsce znaleźli się młodzieńcy, którzy naśladując styl życia złotej młodzieży amerykańskiej, zaczęli się ubierać podobnie w krawaty typu bikini". Pismo było w tej sprawie ekspertem - w końcu prześmiewczo nazywano je "Głosem Bikiniarza", choć mógł to być też tajny chwyt marketingowy. Nakład schodził często już w pierwszym dniu sprzedaży, a nawet w pierwszej godzinie.

Redaktor literacki magazynu Kazimierz Koźniewski, z którym Tyrmand w latach 40. uczył się dziennikarstwa od Mariana Eilego, tak tłumaczył  przyjacielowi ideę "Dookoła Świata": "Chcemy dać młodzieży taką sensację, którą będzie czytała chętniej niż to, czego my nie chcemy, żeby czytała". W magazynie pojawiały się reportaże podróżnicze, wywiady ze sportowcami, ciekawostki, komiksy, zagadki i porady. Jednak żaden szanujący się eki, biglarz czy dżoller nie mógł czytać "Dookoła Świata" na poważnie; była to kolejna tuba propagandowa, w dodatku nieudolnie podszywająca się pod "Przekrój".

Bikiniarze preferowali czasopisma przywiezione z zagranicy: nosili egzemplarz w kieszeni marynarki, tak żeby tytuł był jak najlepiej widoczny. Do drugiej kieszeni chowali ćwiartkę wódki i paczkę papierosów z przemytu. Dla młodych palaczy najatrakcyjniejszymi markami były Camel i Lucky Strike - zadziwiające, jak niewiele się w tej kwestii zmieniło.

Jak zrobić tenisówki

Im obszerniejsza i bardziej kolorowa marynarka (manior), tym lepiej: ideałem była sięgająca do kolan, w jaskrawą kratę, z głębokim rozcięciem z tyłu. Żeby poszerzyć ją w ramionach, zaszywano w nich duże ilości waty, stąd określenie "marynarka na kilowatach".

Koszula musiała odsłaniać podkoszulek w prążki. Zaprasowane w kantkę, przykrótkie spodnie "trzyćwierciowe", poważnie zaburzały proporcje stroju. Bywały tak ciasne, że dla ułatwienia przed ubieraniem smarowano nogi mydłem lub wazeliną. A wszystko po to, żeby demonstracyjnie odróżniać się od obywateli Związku Radzieckiego, zatrudnionych na wielkich budowach Planu Sześcioletniego i rozpoznawanych po bardzo szerokich spodniach. Trzyćwierciówki odsłaniały skarpetki sing-sing (inaczej piratki), prążkowany sztandar bikiniarskiego oporu. Najpopularniejszym zestawieniem kolorów na piratkach był "szczypiorek na jajecznicy", czyli jaskrawa zieleń połączona z ostrą żółcią. Pasowały do tego tzw. zamszaki, półbuty w każdym kolorze, byle innym niż brąz i czerń (najlepiej żółte), na słoninie - bardzo grubej podeszwie dorabianej z korka lub kauczuku.

Bikiniarz-dandys, naśladujący styl francuskiego zazou, nosił dodatkowo ciemne okrągłe okulary (makarturki, od nazwiska generała) i szpiczasty parasol. W ostatecznym rachunku liczyło się natężenie wzorów, faktur i kolorów.

Ważnym dopełnieniem wizerunku była fryzura typu plereza (inaczej mandolina), czyli długie włosy (uważane za przejaw wywrotowych zamiarów) zaczesane do tyłu i natapirowane, tak aby nad czołem tworzyła się fala, a nad karkiem - tzw. kaczy kuper lub jaskółka. Aby uzyskać odpowiedni kształt uczesania, stosowano jeszcze dziwniejsze sposoby - wpinano we włosy spiralnie nawinięty drut lub układano je na syropie cukrowym, białku z jajek czy tzw. szklanej wodzie (roztworze kleju). Na syropie plereza trzymała się jeden dzień, na białku trzy. Szklana woda dawała efekt najtrwalszy: tygodniowe usztywnienie, prowadzące jednak nieuchronnie do łysienia. Jeśli komuś nie żal było chować plerezy, zakładał na głowę spłaszczony kapelusz typu "naleśnik".

Dziewczyna bikiniarza nazywana była kociakiem. Próbowała kopiować zachodnią modę, nosząc wzorzyste bluzki, szpilki do obcisłych spodni lub baleriny do rozkloszowanych spódnic. Płaskie czarne pantofle zostały spopularyzowane jako "trumniaki" przez Barbarę Hoff (drugą żonę Tyrmanda) na łamach "Przekroju", gdzie radziła, jak zrobić je z tenisówek przy pomocy farby plakatowej i nożyczek.

Zamiast torebki kociak nosił ze sobą wiklinowy koszyczek lub… nylonową siatkę, z której prześwitywała zagraniczna powieść. Najmodniejszym językiem był oczywiście angielski - pożyczano z niego proste słowa na użytek błyskotliwej rozmowy. Niektórzy posługiwali się nawet angielskimi odpowiednikami swoich imion, i tak Małgosia stawała się Meg, Marysia Mary, a Kuba Jimem. Tradycyjne słowiańskie imiona tłumaczono swobodniej: na przykład Bronisław przedstawiał się jako Bill.

Pisarz kopnął się w czoło

Nie tylko upodobanie do ekstrawaganckich strojów i zachodnich marek papierosów łączyło bikiniarską młodzież. Równie ważna była muzyka, słuchana w audycjach Głosu Ameryki i Radia Luxemburg, do której tańczono na "wieczornicach" i w której zawierały się nie tylko młodzieżowe nastroje, ale wręcz bikiniarskie wyznanie wiary.

Słuchanie jazzu stawało się rytuałem, tym donioślejszym, że oficjalnie potępianym. Wraz z proklamowaniem socrealizmu w różnych dziedzinach sztuki, jazz określono jako "wykwit imperialistycznej, zdegenerowanej kultury", muzykę wrogą klasowo i tym samym przeznaczoną do zwalczenia. Godną najlepszych tradycji inkwizytorskich realizacją tego postulatu było zniszczenie jazzowej biblioteki w łódzkiej YMCA’e: wrogie ideowo winylowe płyty połamano, a książki spalono. Jazzmani musieli organizować konspiracyjne koncerty w prywatnych mieszkaniach albo klubach studenckich.

Tymczasem młodzież chciała się bawić, ale nie w rytmie podawanym przez PZPR na falach Polskiego Radia. "Z Warszawy muzyki tanecznej można posłuchać dziennie od 1 do

1 1 godziny. Wyjątek stanowią niedziele. Powiecie, że muzyka poważna nie była dostępna dla świata pracy przed II wojną? To nie znaczy, że trzeba ją grać aż do obrzydzenia i znudzenia" - żalił się czytelnik Zdzisiek Wiśniewski redakcji "Dookoła Świata" w 1955 roku.

Ciężko było tańczyć na prywatkach do "Kantaty żniwnej" i "Oratorium robotniczego", ciężko do kujawiaków i mazurków, nie lżej do "pieśni masowych". Melodie tych ostatnich bywały chwytliwe, ale słowa nie zachęcały do tańca. Wręcz przeciwnie: refren najpopularniejszego z propagandowych szlagierów brzmiał: "Raz, dwa! Do roboty! Do roboty!".

Można było oczywiście skorzystać z adaptera - pod warunkiem, że miało się zagraniczne albumy. Do 1954 r. w Polsce nie produkowano płyt długogrających: na stronie mieścił się przeciętnie jeden utwór, i na pewno nie był to Theleonious Monk czy Charlie Parker. Młodzieży pozostawał nasłuch zagranicznych radiostacji.

Wieczornice były rzeczywiście czasem wolnym - wolnym od propagandy i regulaminów. Tańczono wtedy wszystko, co było niedozwolone podczas zabaw oficjalnych: tango, rumbę, fokstrota. Ale szczytem snobizmu było dobre opanowanie boogie-woogie, nazywanego prześmiewczo "tańcem Heine-Medina". Na mistrza w tej dziedzinie kreował się Tyrmand, z czego zażartował kiedyś Konwicki. Poważnym tonem donosił w "Nowej Kulturze", jakoby pisarz Leopold Tyrmand uległ groźnemu wypadkowi na dansingu, mocno kopnąwszy się w czoło.

Ta odmiana chuligana

W kodeksie peerelowskiej moralności już sama dbałość mężczyzny o strój była podejrzana. W odpowiedzi na prośbę "Mężczyzn z Kozienic" o częstsze prezentowanie mody męskiej "Dookoła Świata" stwierdzało kategorycznie: "Moda męska jest o wiele mniej skomplikowana niż damska, zmienia się bardzo powoli i w bardzo drobnych szczegółach (...) Poza tym moda nie stanowi dla mężczyzny kwestii życia i śmierci, podczas gdy dla kobiety jest problemem niezmiernie ważnym". Bikiniarze ostentacyjnie kwestionowali tę wykładnię, toteż propaganda zwalczała ich ostrą satyrą: epitetami (bażant, figas, fagas) i karykaturami. Dołączano do nich rymowanki, np.: "Ta odmiana chuligana / wstręt, odrazę budzi w nas / strój - jak bażant, mózg barana / skończyć z tym najwyższy czas". Miłośnik be-popu troszczący się o krój kołnierzyka zostawał zrównany z silnym oprychem, ściągającym haracze od przechodniów i wyrzucającym kontrolerów z tramwajów. Zasada samospełniającej się przepowiedni zadziałała: bikiniarze i chuligani zaczęli się przenikać.

Po śmierci Stalina medialny front walki z bikiniarzami powoli się cofał. W "Sztandarze Młodych" zainicjowano dyskusję, którą podsumowało oficjalne odkrycie, że kolor skarpetek nie przesądza o wewnętrznej degeneracji. W "Dookoła Świata" rozpoczęto "Wielką Wojnę z Nudą", piętnując złe funkcjonowanie świetlic młodzieżowych i drętwotę szkolnych potańcówek. W 1955 r. drukowano reportaże interwencyjne, zajmujące się zakazami grania jazzu na zabawach. Chętnie publikowano skargi młodych czytelników. Na doniesienie, że w jednej ze szkół nakazano nosić zetempowskie mundurki na potańcówkach, złożona z kierownictwa ZMP redakcja odpowiadała rymująco: "Nie powinno być wieczornic i zabaw zetempowskich i niezetempowskich - powinno być natomiast jak najwięcej młodzieżowych: wesołych i radosnych".

Kiedy ton prasy zelżał, pojawiła się poważna dla bikiniarzy groźba podwyżki ceł na przesyłki z zagranicy, która miała poskutkować upadkiem szarej strefy handlu "ciuchami". Jednak to nie polityka celna, a październikowa odwilż doprowadziła do kresu subkultury. Kiedy jazz zaczął być grany na festiwalach, paszporty wydawano chętniej, a zachodnie kroje koszul powielano w krajowej produkcji, bikiniarze stracili motywację. System przestał ich dostrzegać, więc i oni przestali kłuć w oczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2010