Bardziej niż w Paryżu

Aleksandra Boćkowska, dziennikarka, autorka książki "To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL": Stosunek Polaków do mody mówi sporo o przebiegu naszego osadzania się w Europie. Dopiero teraz powoli odzyskujemy równowagę.

13.02.2016

Czyta się kilka minut

Spodnium wieczorowe, lata 70. XX w., wł. Marty Graczyńskiej. Szal, torba i sandały współczesne. / Fot. Mirosław Żak / MNK
Spodnium wieczorowe, lata 70. XX w., wł. Marty Graczyńskiej. Szal, torba i sandały współczesne. / Fot. Mirosław Żak / MNK

BEATA CHOMĄTOWSKA: Co nam zostało po modzie PRL? 

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA: Głównie pamiątki. Niektórzy doszukują się powrotu PRL-owskiej tradycji w rosnącej modzie na samodzielne szycie, szydełkowanie albo w polowaniu na krótkie serie ubrań w małych polskich markach. Tyle że wówczas takie działania wynikały nie z kaprysu czy chęci wyróżnienia się, ale z konieczności. Polska była oddzielona od świata żelazną kurtyną, a Polacy umęczeni rzeczywistością. Nie wszyscy angażowali się w politykę, ale wszyscy stali w kolejkach. Kazimierz Brandys pisząc w „Listach do pani Z.” o materialnych brakach, użył sformułowania „chandra zapóźnionej cywilizacji”.

Z mody PRL jako takiej nie zostało dziś nic, prócz podkolorowanych wspomnień. Nawet zasób ocalałych ubrań jest skromny i przez to nieszczególnie reprezentatywny dla kolejnych mód. Zresztą przez całą dekadę po przełomie 1989 r. niemal nikt nie chciał pamiętać, że one istniały.

Że realnych pozostałości mamy niewiele, dowodzą eksponaty na wystawie „Modna i już!” w krakowskim Muzeum Narodowym. Gdyby jednak próbować nadać kształt tamtemu wspomnieniu, jak ono by wyglądało?

To są dwie różne sprawy. Istnieje mit Polek, które rzekomo wyglądały jak paryżanki, więc każdy, kto przyjeżdżał do nas z zagranicy, zachwycał się ich szykiem. Drugi mit to polska pomysłowość, dziś nazywana kreatywnością: wytwarzanie czegoś z niczego, niesamowita inwencja twórcza. To rzeczywiście się działo, bo w sklepach było niewiele rzeczy, a jeśli się pojawiały, to w niewłaściwym rozmiarze; jeśli rozmiar się zgadzał, to kolor był nie taki, jak trzeba. Sytuację ratowały bazary, komisy, paczki od krewnych z zagranicy.

Kobiety więc szyły albo miały krawcową. Na spotkaniach autorskich wokół mojej książki „To nie moje wielbłądy” czytelniczki często opowiadają, jak to w latach 70. zbiegało się pół bloku, gdy do kogoś przychodziła „Burda”, albo jak w poniedziałki chwaliły się w biurze tym, co uszyły w niedzielę. Nie znaczy to jednak, że powstające w ten sposób ubrania były modne. Szyto je według jakiegoś wzoru, improwizując, ale trudno stwierdzić, czy wydobyte po latach zrobiłyby wrażenie.

W dobrym tonie jest dziś opowiadać o romantycznej modzie lat 50., dżinsowych dzwonach i kwiecistych sukienkach lat 70. i fantazji punków w latach 80. Mnie jednak nie opuszcza wrażenie, że PRL-owska moda nabrała kolorów dopiero we wspomnieniach. Oglądając wystawę w Krakowie, podsłuchałam rozmowę młodych dziewczyn. Jedna zauważyła: „Trzeba przyznać, że barwy były wtedy mocno przygaszone”. A przecież tam są rzeczy wyselekcjonowane, najlepsze, jakie udało się znaleźć.

Skoro tak nieznaczące jest to dziedzictwo, po co poświęcać mu całą wystawę? 

Moda w PRL była ważna. Wiem, że ryzykuję, ale uważam, że była ważniejsza niż teraz. O jej roli społecznej i towarzyskiej opowiadają książki, których ostatnio ukazało się kilka. Czas wreszcie zobaczyć przedmiot tych emocji.

Zdania są podzielone, ale ja myślę, że ta wystawa odzwierciedla wszystko, co w modzie PRL było ważne. Jest trochę przykładów krawieckiej inwencji, strojność propozycji Mody Polskiej, która na pokazy ciekawie przysposabiała paryskie trendy, ale z tym, co w sklepach, bywało różnie. Są rzeczy Barbary Hoff, po które do warszawskiego Juniora przyjeżdżały wycieczki z Polski. Są projekty Grażyny Hase z pokazu „Kozak Look”, który przeszedł do historii polskiej mody – pierwsze takie widowisko z muzyką, tańcem, choreografią. Wrażenie robią zniszczone złote buty z tej kolekcji. Są wreszcie buty Relaks i kożuch – jeden z takich, które dziś na aukcjach na amerykańskim eBayu kosztują krocie. Krytycy zarzucają wystawie przypadkowość – że złożona jest z tego, co udało się znaleźć, a nie z tego, co naprawdę nosili ludzie. Moim zdaniem ta przypadkowość najlepiej ilustruje PRL-owski wieczny niedobór.

„Styl PRL”. Co widzimy, wymawiając to hasło?

Tęsknotę za Paryżem. Polska moda tamtych lat naśladowała Paryż. Tam jeździła Barbara Hoff, by potem w „Przekroju” wydrukować szkice lub zdjęcia z pokazów. Tam jeździli projektanci Mody Polskiej i Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, by później móc przedstawić trendy plastykom z fabryk odzieżowych. Nie było to jednak naśladowanie paryskiej ulicy, ale wyobrażenia o niej. Projektantka Joanna Klimas opowiadała mi, jak jadąc w tamtych czasach pierwszy raz do Paryża, wzięła ze sobą walizkę specjalnie uszytych na tę okazję kreacji, a potem za pierwsze zarobione pieniądze kupiła dżinsy i koszulki u Tatiego, żeby nie zwracać na siebie uwagi na ulicy. Bo paryska ulica do trendów podchodzi z dystansem, zaś polska podchwytywała natychmiast każdy. Znając go w dodatku głównie z opowiadań.

Franciszek Starowieyski był w Paryżu, gdy na wybiegach pojawiła się mini. Paryżanki przyjęły ją ostrożnie. Wspominał potem, że gdy wrócił do Warszawy – wszystkie dziewczyny miały już spódnice przed kolano. Był to więc Paryż, ale przefiltrowany przez prasę, która przedrukowywała tylko wybrane zdjęcia, i przez gust osób, które przywoziły z Zachodu ubrania. Z modą było trochę jak z muzyką. Przenikała oczywiście, ale nie cała i nie od razu.

Co mówi tamta moda o nas teraz?

Wzorowane na zachodnim ubranie miało nam dawać poczucie przynależności do wymarzonego świata za żelazną kurtyną. Z całą mocą wybuchło to zresztą w latach 90., kiedy pospiesznie i nieco chaotycznie wydobywaliśmy się z chandry zapóźnionej cywilizacji. Szare garsonki pozwalały kobietom poczuć się bezpiecznie w powstających właśnie korporacjach. Szły do pracy jak na wojnę – walczyć o nową siebie, w zupełnie nowej roli, mundury dawały im siłę. Złote aplikacje i połyskliwe materiały imitowały Zachód – znany wówczas raczej z serialu „Dynastia” niż z doświadczenia. Chińskie tandetne ciuchy z bazarów były zagraniczne. To wystarczyło, by stały się atrakcyjne.

Potem – równolegle z wejściem Polski do Unii Europejskiej – na naszym rynku pojawiły się sieciowe sklepy z niedrogą, szybką modą. Zastąpiły polskich projektantów z lat 90., którzy przegrali z ówczesną tandetą. Sieciówki zunifikowały ulicę, ale też sporo nas nauczyły. A potem przyszedł kryzys. I dopiero wówczas, gdy niedawni menedżerowie, siedząc w domach lub kawiarniach przed komputerem, zaczęli z konieczności uczyć się pracy na własny rachunek, pojawił się boom na krajową modę, zaprojektowane i uszyte w Polsce rzeczy. Mamy już kolejny etap – młodych projektantów, niepamiętających PRL-u, którym jest obojętne, czy będą pracować w Kaliszu, Warszawie czy Paryżu. Stosunek Polaków do mody na pewno mówi sporo o przebiegu naszego osadzania się w Europie. Dopiero teraz powoli odzyskujemy równowagę.

Załóżmy, że krakowską wystawę odwiedza przybysz z innego kontynentu, który na jej podstawie chce wyrobić sobie o nas zdanie. Co zauważa i na ile jest to prawdziwe? 

Moda wyrwana z kontekstu nic nie mówi ani o epoce, ani o narodzie. Może coś opowiedzieć zestawiona z historią obyczaju, plastyką, muzyką, nawet polityką. Z wystawy można wyciągnąć na przykład wniosek, że ludzie chcieli się wyróżniać. Owszem, wyróżniały się jednostki lub środowiska, ale kiedy przegląda się zdjęcia z epoki, wszyscy wyglądają podobnie.

Niezależnie od tego, jak daleko byliśmy od rzeczywistych trendów i światowych ciuchów, ubranie w PRL-u pełniło inną, bardzo ważną rolę: dawało poczucie normalności. Od końca wojny, gdy w zrujnowanej Warszawie natychmiast powstały zakłady krawieckie, butiki i komisy. W hotelu Polonia, gdzie mieszkali wówczas ambasadorzy i dyplomaci, odbywały się pokazy mody. Prezentowano tam rzeczy szyte, kombinowane z różnych materiałów, ale w kroju – paryskie. Słowem: łatwiej jest uszyć sukienkę, niż wybudować dom. Strój dawał pozór powrotu do zwykłego życia i myślę, że podobnie, choć w nieco mniejszym stopniu, oddziaływała moda przez cały PRL.

Skoro moda daje poczucie normalności, skąd zapotrzebowanie na porady, których w hurtowych ilościach udzielają Polakom blogerzy i blogerki modowe: jakie ubrania trzeba koniecznie mieć w szafie, czy wypada założyć sukienkę do skórzanej kurtki i czym jest styl francuski? 

Szukamy też porad, jak układać skarpetki, jak posprzątać mieszkanie, a zamiast po prostu zmienić pracę, płacimy za wizytę u coacha. Nie wiem, czy ma to związek z PRL-em, ale z szukaniem jakiegoś wzorca normalności pewnie tak. W sprawie ubrań temu poradnictwu sprzyja język mody, który w ostatnich latach wykształcił się w mediach. „Przekrój” czy „Ty i Ja” traktowały modę jako część kultury estetycznej. Ówczesny język był opisowy, dziś jest nakazowy. Sprowadza się w dużej mierze do odnotowywania, kto w czym przyszedł na bankiet, pokazywania ubrań konkretnych marek, które wykupują reklamy, i – co najgorsze – do oceniania wyglądu. W portalach plotkarskich pokazuje się gwiazdę wysiadającą z samochodu i w podpisie wytyka cenę kreacji, a potem zadaje się pytanie: „czy pasuje jej tak krótka spódnica?”. To jednym daje odwagę, by obrażać najpierw gwiazdy, a potem sąsiadów, że prezentują się nieadekwatnie. Drugim zaś tę odwagę odbiera. Założyliby może coś kolorowego albo awangardowego, ale boją się hejtu. Stąd pewnie bierze się popularność wszelkich porad. Język mediów, szczególnie internetowych, utwierdza czytelników w wierze, że założenie nieodpowiednich kozaczków do nie tych spodni jest czymś okropnym, skoro można drwić z takiego powodu nawet z gwiazd telewizyjnych.

Czyli myślimy o sobie jako o niepokornych indywidualistach, którzy lubią stawiać na swoim, wyróżniać się, a de facto okazuje się, że nadal jesteśmy trochę szarzy, zuniformizowani, zastanawiający się, co o nas powiedzą? 

Na pewno na polskich ulicach widać więcej odwagi, ale wciąż mamy kompleksy. Jest wiele wspomnień z PRL-u o tym, że ktoś ubrany ekstrawagancko słyszał na ulicy obelgi lub bywał opluty. Dziś oczywiście o pluciu nie ma mowy, najwyżej ktoś obejrzy się za oryginalnie ubranym człowiekiem, ale wystarczy, by ktoś zrobił mu zdjęcie i zamieścił w internecie, a pojawi się lawina tak negatywnych komentarzy, że na drugi raz odechce mu się wystawiać na publiczny osąd.

Może ten brak odwagi i wytykanie palcami – nie tylko w tej zresztą dziedzinie – to też dziedzictwo PRL-u? Niby aspirujemy do wielkiego świata, kojarzonego z rozbuchaniem kolorów i kształtów, ale czujemy się dziwnie, gdy coś odbiega od bliżej nieokreślonej normy, bo przyzwyczailiśmy się żyć w klatce, ciasnej, niewygodnej, ale własnej. 

Ludzie, którzy teraz tworzą modę oraz o niej piszą, często już nawet nie urodzili się w PRL-u. Pewnie ta zachowawczość, lęk przed innością, a zwłaszcza aspiracje, to nasze narodowe cechy. Jeszcze do niedawna, żeby wylansować pisarza, dobrze było napisać na okładce „polski Larsson”. Ciągle jeszcze niszowa nagroda czy mały występ za granicą odbijają się w mediach szerszym echem niż lata pracy w Polsce. Nie oczekujmy zatem, że moda wyjaśni nam wszystko. Choć oczywiście i PRL-owska, i współczesna – sygnalizują polskie poczucie wyjątkowości i polskie kompleksy. ©

ALEKSANDRA BOĆKOWSKA jest dziennikarką modową. Pracowała m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Elle” i „Viva! Moda”. Autorka książki „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL” (Czarne 2015).

MODNA I JUŻ! MODA W PRL-u, kuratorki: Joanna Regina Kowalska, Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, Muzeum Narodowe w Krakowie. Wystawa czynna do 17 kwietnia 2016 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016