Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gruntowna reforma systemu ochrony przyrody po raz pierwszy stała się minionej jesieni tematem kampanii wyborczej. Po październikowych wyborach zamieniła się w zobowiązanie nowej koalicji rządzącej wobec społeczeństwa. Zmiany mają objąć przede wszystkim leśnictwo i łowiectwo. Oczekiwania dotyczą również ustanowienia nowych parków narodowych. Niemal gotowym projektem jest Park Narodowy Doliny Dolnej Odry na pograniczu polsko-niemieckim. O wiele trudniejsze będzie powołanie Turnickiego Parku Narodowego, któremu sprzeciwiają się podkarpackie gminy.
Nominat postawiony do pionu
Sęk w tym, że Lasy Państwowe i Polski Związek Łowiecki nie są instytucjami, które zreformują się same. Jeśli coś pokazały przez ostatnią dekadę, to brak otwartości na jakiekolwiek głosy z zewnątrz. Były zamknięte w skorupie ustawowych przywilejów i głuche na apele środowisk naukowych oraz organizacji przyrodniczych. Co więcej, mundur leśnika został zszargany przez polityków Suwerennej Polski, którzy wciągnęli Lasy Państwowe w tryby politycznej propagandy. Z kolei myśliwi nie palili się do walki z kłusownictwem i innymi patologiami trawiącymi to środowisko. Ich celem było trwanie w wygodnym status quo.
Tymczasem po nowym rozdaniu na czele Departamentu Ochrony Środowiska stanął Mikołaj Dorożała, któremu bliżej do organizacji pozarządowych niż państwowych instytucji. Leśnicy i myśliwi znaleźli się w sytuacji, w której ich głos ma taką samą wartość, jak innych grup społecznych. Na opublikowany w internecie film, w którym łowczy krajowy Eugeniusz Grzeszczak i prezes Naczelnej Rady Łowieckiej Marcin Możdżonek apelują o jedność środowiska myśliwych wobec zagrożenia reformą, trzeba patrzeć jak na wyraz bezsilności. Kiedy brakuje merytorycznych argumentów (wykraczających poza te mówiące o wielowiekowej tradycji zabijania jeleni w czasie rykowiska i ptaków na przelotach), pozostają emocjonalne odezwy ex cathedra.
To, że szefowa resortu środowiska migiem ustawiła do pionu swojego nominata Grzeszczaka, może świadczyć o tym, że PZŁ zaczyna rozumieć, iż zmiany są nieuniknione. Obie instytucje – LP i PZŁ – są dziś na świeczniku. Prób obstrukcji – bo tak można czytać decyzję nowego dyrektora generalnego LP Witolda Kossa o niewyłączaniu z wycinki lasów innych niż te objęte ministerialnym moratorium – nie da się już przemilczeć lub w niemerytoryczny sposób zagadać.
Aktywiści i pierwsze zgrzyty
Ale pierwsze dwa miesiące kadencji ministry klimatu i środowiska Pauliny Hennig-Kloski pokazały jeszcze jedno: mówiące za PiS-u jednym głosem środowiska aktywistów przyrodniczych nie są monolitem. Koalicje bytów działających w obszarach ochrony lasów czy zwierząt dopuszczone do stołu negocjacyjnego prześcigają się w forsowaniu rozwiązań ze swoich dziedzin. Pojawiają się pierwsze zgrzyty, dotyczące np. zobowiązania do poufałości, które musieli podpisać uczestnicy leśnego okrągłego stołu zorganizowanego przez resort.
Powstanie nowy park narodowy? Tak blisko nie byliśmy od ponad 20 lat
Przez ostatnie dziesięć, a może nawet dwadzieścia lat ochrona przyrody w Polsce opierała się głównie na trzecim sektorze. Przed przystąpieniem do Unii Europejskiej musieliśmy dopasować przepisy i instytucje do jej wymogów. Po akcesji nadeszły czasy stagnacji, a nawet cichego demontażu systemu. Najlepszą tego ilustracją stały się Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska, które od czasów PiS-owskiego ministra Henryka Kowalczyka masowo uchylały przepisy o zakazie zabijania i płoszenia gatunków chronionych. Prawo zastrzelenia wilka można było załatwić na telefon (co pokazał przypadek z Brzozowa z 2021 r.), a jeden wniosek mógł objąć niszczenie siedlisk bobra na terenie całego powiatu (w składaniu takich pism przodowały Wody Polskie).
Nowe realia
To, że w ostatnich latach udawało się w Polsce cokolwiek chronić, było w dużej mierze zasługą aktywistów niezgadzających się na taki stan rzeczy. Skarżących decyzje RDOŚ i blokujących niekonsultowane ze społeczeństwem wycinki starodrzewów w białowieskich i karpackich lasach. Przygotowujących dokumentacje dla projektowanych parków narodowych.
Teraz jednak również oni muszą odnaleźć się w nowych realiach. Brak zaufania wobec instytucji jest oczywiście zrozumiały. Działacz ekologiczny, który przez ostatnią dekadę traktowany był przez urzędnika i polityka jak wróg publiczny, nie uwierzy im na słowo. To będzie trudna współpraca i coś na kształt egzaminu dojrzałości – jeśli NGO-sy nie podejmą tego wyzwania, może się okazać, że o przyrodzie politycy znów mówić będą wyłącznie autorytarnym głosem myśliwych i leśników, którym uda się przeczekać jeszcze jedną władzę.