Jak Beatlesi zmienili świat

Słuchaczki twierdziły, że w ogóle nie chodziło o muzykę, tylko o cielesne doznanie mistyczne. The Beatles byli projekcją nieznanych dotąd marzeń.

06.02.2024

Czyta się kilka minut

Fani zespołu The Beatles podczas rozpoczęcia koncertu w Boston Garden. Boston, 12 września 1964 r. / fot. Bob Dean / The Boston Globe / Getty Images
Fani zespołu The Beatles podczas rozpoczęcia koncertu w Boston Garden. Boston, 12 września 1964 r. / fot. Bob Dean / The Boston Globe / Getty Images

Sześćdziesiąt lat temu czterej przybysze z dawnej metropolii postawili stopy na ziemi dawnej kolonii i zdobyli ją, a zaraz potem cały świat. Do 9 lutego 1964 r., gdy George Harrison, John Lennon, Paul McCartney i Ringo Starr z Liverpoolu wystąpili pierwszy raz w oglądanym w całych Stanach programie rozrywkowym telewizji CBS „The Ed Sullivan Show”, Beatlesi pozostawali fenomenem ograniczonym do terenu Zjednoczonego Królestwa. Mogli też liczyć na tłumy podczas koncertów we Francji czy w Skandynawii, ale było jasne: wymarzone Toppermost of the Poppermost leżało za Atlantykiem. Kto zdobędzie amerykańską publiczność, nie musi się już o nic martwić, będzie tylko dyktować warunki. Wszędzie. Sztuka ta dotąd udawała się wyłącznie Amerykanom – najpierw Frankowi Sinatrze, potem Elvisowi Presleyowi.

Nieoczekiwana zmiana miejsc

Ale nawet na rodzinnej ziemi The Beatles mimo ogromnego talentu nie osiągnęliby statusu czczonych histerycznie gwiazd, gdyby nie czynnik od nich niezależny: powojenny wyż demograficzny. Historia sprzyjała Beatlesom i w ojczyźnie, i potem w Ameryce. Ani Sinatra dwie dekady wcześniej, ani Presley nie mogli liczyć na tak potężny rezonans wśród młodzieży, z jakim spotkała się liverpoolska Czwórka.

Zjawisko narastało już rok wcześniej, w ciągu wiosennych i letnich miesięcy 1963 r. Pierwsze dwa wielkie przeboje, „Please Please Me” i „From Me to You” wyznaczają kolejne stadia epidemii, wskutek której serca młodych Brytyjek i Brytyjczyków zaczęły bić w rytm piosenek Beatlesów. Pierwszą trasę koncertową po Wielkiej Brytanii w lutym reklamował afisz, na którym The Beatles figurowali na czwartej pozycji – gwiazdą była nastoletnia Helen Shapiro. Ale już wtedy publiczność skandowała nazwę zespołu podczas występów innych artystów. W marcu zespół ponownie ruszył przez kraj, tym razem tuż za gwiazdami zza Atlantyku, Tommym Roe i Chrisem Montezem. Sytuacja ze skandowaniem się powtórzyła – co było ewenementem, dotąd bowiem śpiewający przybysze z USA nie brali jeńców.

Przełomem okazała się trasa w maju i czerwcu, której główną gwiazdą był wielki Roy Orbison, mający na koncie takie blockbustery jak „Only the Lonely”, „Dream Baby” czy „In Dreams”. Już po tygodniu Amerykanin musiał na afiszach i ulotkach ustąpić pierwszego miejsca czterem Anglikom. Ten sam Orbison, który niemal trzy dekady później współtworzył z Harrisonem supergrupę Traveling Wilburys. A potem w sierpniu w sklepach pojawił się singiel „She Loves You” i brytyjska część epopei osiągnęła apogeum. Chwytliwe „yeah, yeah, yeah” stało się ścieżką dźwiękową pokolenia.

13 października zespół pojawił się na żywo w brytyjskim programie telewizyjnym „Sunday Night at the London Palladium” i zagrał dla piętnastu milionów widzów. To wtedy prasa ukuła termin „Beatlemania”. A zespół przekonał się o sile nowego medium – po programie okazało się, że rzecznik prasowy zespołu już nie musi zabiegać o kontakt z dziennikarzami, tylko przebierać w ich prośbach o wywiady. Wszystko to działo się kilkanaście miesięcy po tym, jak Dick Rowe, szef wielkiej wytwórni Decca, odmówił wydania Beatlesom płyty, argumentując, że „zespoły gitarowe są w odwrocie”.

W tym samym czasie John Lennon i Paul McCartney napisali swój kolejny hit – „I Want to Hold Your Hand”, skrojony ściśle pod publiczność amerykańską, wedle wzorców kompozycyjnych, rytmicznych i harmonicznych znanych z uwielbianych przez Beatlesów przebojów wytwórni Motown.

Z dala od Capitolu

Zespół miał świadomość, że chcąc podbić północną Amerykę, musi zwieść tamtejszych recenzentów. Ci bowiem często dyskredytowali nową „szajbę” Brytyjczyków, ironizując, że Anglia wreszcie przekonała się do rock’n’rolla, który w Stanach już od kilku lat trącił myszką. Inni pisali prześmiewczo o wrodzonym ekscentryzmie Anglików, czego przykładem miała być właśnie muzyka liverpoolczyków.

Dodatkową komplikacją był fakt, że należąca do macierzystej wytwórni Beatlesów amerykańska firma Capitol nie kwapiła się do wydawania ich piosenek. Single „Please Please Me” i „From Me to You” ukazały się nakładem niewielkiej firmy Vee-Jay, a „She Loves You” – równie mało prężnej na rynku Swan. Vee-Jay również wydała pierwszy amerykański album zespołu „Introducing… the Beatles”, planując pierwotnie uczynić to jeszcze latem 1963 r., ale z powodu perturbacji personalnych i finansowych przesuwając premierę dopiero na styczeń 1964 r., gdy Beatlesi zgarniali już pierwsze wygrane pule z amerykańskiego stołu, nie postawiwszy jeszcze nóg na tamtejszej ziemi. Capitol do późnej jesieni 1963 r. pozostawał nieugięty, twierdząc, że te piosenki nie znajdą w Stanach nabywców.

Postawa Capitolu to wyrazista ilustracja mentalności tuzów branży muzycznej: szukamy czegoś podobnego do tego, co nam właśnie przyniosło zyski, a nie czegoś, czego dotąd nie było. Tego podejścia nie ustrzegł się swego czasu nawet George Martin, gdy brał Beatlesów pod skrzydła Parlophone – też początkowo szukał zespołu podobnego do Cliffa Richarda z The Shadows. Dopiero potem zrozumiał, że trafił na całkiem nowy układ planetarny.

W Stanach bezskutecznie zabiegał o promocję Beatlesów wybitny amerykański kompozytor Bernard Herrmann (autor muzyki m.in. do „Obywatela Kane’a”, „Psychozy” i „Przylądka strachu”), który usłyszał ich muzykę w Anglii jeszcze w 1962 r. i dostrzegł w niej nową jakość. Nie zdołał jednak przekonać ani żadnej wytwórni, ani telewizji.

Dzień, który zmienił reguły gry, nadszedł 22 listopada. Telewizja CBS w wiadomościach porannych wyemitowała krótki felieton o brytyjskiej ciekawostce, jaką wciąż dla przeciętnych Amerykanów była Beatlemania. Powtórka emisji miała nastąpić wieczorem, ale wydarzenie, do którego doszło tego dnia o w pół do pierwszej w Dallas, zdezaktualizowało wszelkie plany.

– Nie sposób przeszacować, do jakiego stopnia zabójstwo Kennedy’ego wstrząsnęło Amerykanami – mówi mi 60-letni Jon Zeiderman, mieszkający pod Los Angeles scenarzysta i pisarz, a także absolutny fan Beatlesów.  – Ono zmieniło wszystko. Dla tamtego pokolenia stało się tym, czym dla nas był 11 września, ale przeorało kraj jeszcze bardziej.

Co usłyszała piętnastolatka

Felieton o Beatlesach trafił ponownie na antenę dopiero 10 grudnia. I tu na scenę wkracza piętnastoletnia mieszkanka przedmieść Waszyngtonu Marsha Albert. Oglądała program wieczorny i, jak sama po latach mówiła, zwróciła uwagę nie tyle na wygląd nieco kudłatych muzyków, ile na muzykę – w migawce zabrzmiało „She Loves You”. Usłyszała to samo, co kręcący nosami krytycy – że to coś zupełnie innego niż pop nadawany przez rodzime rozgłośnie – ale wektor jej emocji był skrajnie przeciwny: pokochała tę nowość. Tę energię i moc. Rzeczywiście amerykański pop początku lat 60. był przy tym mdłą zupką.

Zaraz po programie Marsha napisała do waszyngtońskiej rozgłośni WWDC z pytaniem, dlaczego żadne radio w Stanach nie emituje Beatlesów. List trafił do prezentera Carrolla Jamesa, który też oglądał program CBS i zareagował prawidłowo – przez znajomego stewarda brytyjskich lotniczych ściągnął najświeższy singiel Brytyjczyków, wydane 29 listopada „I Want to Hold Your Hand”. 17 grudnia puścił piosenkę – pierwszy raz na amerykańskich falach – a do tego zaprosił przebojową piętnastolatkę do studia, by sama ją zapowiedziała.

I zaczęło się. W rozgłośni urywały się telefony od słuchaczek i słuchaczy. Życzyli sobie, by piosenkę puszczać jak najczęściej. Sklepy płytowe Wschodniego Wybrzeża musiały setkom młodych ludzi odpowiadać przecząco na pytania o ten nowy hit. James przegrał piosenkę znajomym prezenterom z innych miast, którzy też nie zawahali się jej użyć. Ssanie rynku przewyższało wszystko, czego doświadczała dotąd branża muzyczna. Wreszcie ugiął się nawet Capitol.

Wytwórnia planowała wypuścić singiel dopiero w styczniu, kiedy zespół miał przybyć do programu Eda Sullivana, bo liczyła, że program podbije im sprzedaż. Jednak przymuszona monstrualnym popytem zrobiła coś wbrew utartym amerykańskim obyczajom i wytłoczyła część nakładu na użytek regionalny, by rozpocząć sprzedaż 26 grudnia, kiedy nie ma mowy o żadnych premierach. Do połowy stycznia singiel rozszedł się w liczbie półtora miliona sztuk (w samym Nowym Jorku sprzedawano 10 tysięcy płytek na godzinę) i zdominował szczyty list przebojów, zresztą (co do dziś jest rekordem) wespół z czterema innymi piosenkami Beatlesów – i to kilka tygodni przed emisją programu.

Zespół nie chciał pojawiać się w Stanach, zanim ich piosenka nie znajdzie się na samym szczycie. Wspólnie z managerem Brianem Epsteinem sprytnie przygotowali najazd na Nowy Kontynent – napisali i nagrali piosenkę absolutnie we własnym stylu, ale sugerującą powinowactwo z tym, co było już w Ameryce popularne, a Epstein przekonał Capitol do zainwestowania 40 tysięcy dolarów w kampanię promocyjną.

Było to tym łatwiejsze, że sam Ed Sullivan, który wcześniej zarzekał się, że jeżeli Elvis zagości w programie, to po jego trupie (obyło się bez drastycznych rozstrzygnięć, Elvis wystąpił, oglądany przez 60 milionów, a Sullivan go zapowiedział i przeżył) – jeszcze jesienią 1963 r. był w Londynie świadkiem powitania Beatlesów przez 1,5 tysiąca fanów po przylocie z koncertów w Szwecji. Dało mu to do myślenia.

Niebawem jego asystent zadzwonił do Epsteina i zaklepał termin na początku lutego. Sullivan zaproponował Epsteinowi wysoką gażę dla zespołu za jeden występ. Manager jednak wystąpił z kontrofertą – gaża minimalna, za to dwa programy na żywo plus jeden nagrany do późniejszej emisji, w każdym programie krótki występ na otwarcie i zakończenie. Sullivan podpisał zgodę. A Beatlesi w nerwach czekali na wieści z rynku.

Gazeta „Baltimore Sun” 29 grudnia napisała, że „Ameryka powinna przemyśleć poważnie swój stosunek do tej inwazji i być może wyrazić go jak najłagodniej słowami »Beatlesi do domu!«”. Dziennikarz z Chicago z kolei radził, by angielscy wykolejeńcy wybrali raczej kierunek fryzjer.

Młode Amerykanki i ich rówieśnicy wiedzieli oczywiście, co na temat Beatlesów sądzi establishment. I właśnie dlatego mieli go w nosie. Dorośli, traktując coś z kpiną czy pogardą, nadają temu znak jakości i smak owocu może nie zakazanego, ale odradzanego: „Skoro tego nie lubią, to coś w sam raz dla nas”.

Plakat z pierwszego koncertu The Beatles w Stanach Zjednoczonych. 1964 r. / domena publiczna

Ekstaza

60 lat temu, 7 lutego 1964 r., na nowojorskim lotnisku świeżo przemianowanym na JFK International Airport w hołdzie dla zamordowanego prezydenta, wylądował samolot linii BOAC. Na Lennona, McCartneya, Starra i cierpiącego na bakteryjną infekcję gardła Harrisona czekało 5 tysięcy fanów. Nazajutrz w studiu CBS odbyły się próby, podczas których kurowanego ekspresowo Harrisona „grał” ich manager koncertowy Neil Aspinall. Studio miało widownię dla około 730 widzów, tymczasem zgłoszeń od chętnych napłynęło ponad 50 tysięcy – na Elvisa siedem lat wcześniej zamówień było 7 tysięcy…

Zapowiedziani przez Sullivana Beatlesi rozpoczęli program od „All My Loving”, „Till There Was You” (na ekranach pojawił się napis pod twarzą Lennona: „Niestety, dziewczęta, jest żonaty”) i „She Loves You”, a na jego zakończenie zadali coup de grâce i zagrali „I Saw Her Standing There” i „I Want to Hold Your Hand”. Przed telewizorami zasiadła rekordowa jak na program Sullivana i w ogóle na tamte czasy publiczność w liczbie ponad 73 milionów. Reszta była historią. Rozpoczęła się Brytyjska Inwazja, której kolejne oddziały uformowały m.in. zespoły Rolling Stones, The Kinks, The Dave Clark Five i The Animals.

We wspomnieniach widzek i widzów „The Ed Sullivan Show” powtarzają się słowa: „Byli zupełnie inni”, „Czterech czarodziejów wydobyło ze mnie coś, o istnieniu czego nie miałem pojęcia”, „Pierwszy rok Beatlemanii był jak pierwszy pocałunek – coś nie do zapomnienia”. Jon Gorrell, jeden z fanów, wspomina w Internecie: „Nasi rodzice mieli wybór – albo pokazać, że czują temat, albo obrazić się, że Beatlesi z prędkością światła wyekspediowali nas daleko od nich”.

Inny fan, Greg Reno, dodaje: „Oglądałem program Sullivana z kolegą, jego rok starszą, trzynastoletnią siostrą i jej kumpelką. One wrzeszczały przed telewizorem, z nami też działo się coś niezwykłego. Nawet dwunastolatek może doświadczyć objawienia”. „Byli inni, pełni charyzmy. Wpuścili świeże powietrze do dusznej Ameryki” – podkreśla jeszcze jeden widz Kevin Magarian.

Poza samą energią i przebojowością uderzające było i to, że w zespole nie było lidera, że czterej przybysze, choć przywozili do Stanów także swoje wersje amerykańskich piosenek – popowych, rhythm’n’bluesowych, soulowych, rock’n’rollowych – w ojczyźnie zapomnianych lub lekceważonych, to przede wszystkim sami pisali sobie repertuar i sami sobie akompaniowali. Ta samowystarczalność Beatlesów może nie była czymś, co młodzi fani uświadamiali sobie od razu, ale zainspirowała całe rzesze do założenia swoich kapel. „To za ich sprawą kupiłem gitarę”, „Oni przeorientowali całe moje życie” – te świadectwa przewijają się w tysiącach opowieści świadków epifanii z 9 lutego.

Ale przede wszystkim Beatlesi swoją w gruncie rzeczy radosną, choć bezkompromisową muzyką pomogli wyjść Ameryce z żałobnej traumy.

– Rodzice opowiadali mi, że ich przyjazdowi towarzyszyła dobrze zorkiestrowana przez branżę histeria – kontynuuje w rozmowie Jon Zeiderman, urodzony na dzień przed emisją audycji Jamesa w WWDC. – To podziałało jak wentyl, wydobyło młodzież z emocjonalnego lockdownu i pozwoliło jej eksplodować. Cała Brytyjska Inwazja miała ten efekt.

Drugi istotny aspekt – obyczajowo-seksualny – to gorset, w którym tkwiły białe amerykańskie dziewczynki. Miały trzymać chłopców na dystans, unikać całowania, jak długo się da, przygotowywać się do roli produktu – gospodyni domowej. Eksplozja Beatlesów, z ich witalnością, w gruncie rzeczy cywilizowaną, z ich brytyjskim akcentem, który jeszcze dodawał im ponętności, i energetycznymi piosenkami, doprowadzała amerykańskie podlotki do erupcji hormonów na tle uniesienia niemal religijnego. Wiele z nich potem twierdziło, że w ogóle nie chodziło o muzykę, tylko o cielesne doznanie mistyczne.

Anglicy byli projekcją nieznanych dotąd marzeń.

Epilog

76-letnia dziś Marsha Albert dostąpiła wtedy zaszczytu towarzyszenia Beatlesom w drodze do hotelu w dniu ich przyjazdu, dostała od nich płyty z autografami, a zespół podziękował jej na antenie radia WWDC. Obecnie chroni własną prywatność, z rzadka udzielając mediom wypowiedzi i tylko pod panieńskim nazwiskiem. Nadal ma przywieziony z Anglii egzemplarz „I Want to Hold Your Hand”, który dostała wtedy od Carrolla Jamesa.

The Beatles zagościli u Eda Sullivana trzykrotnie podczas pierwszej wizyty w Stanach, potem pojawiali się w programie osobiście jeszcze dwa razy, a w drugiej połowie lat 60. przesyłali gospodarzowi specjalnie kręcone klipy promocyjne i depesze z życzeniami do odczytania na antenie. Program Sullivana dzięki Beatlesom osiągał oglądalność przewyższającą 60 procent udziału w rynku.

Świat nadal masowo kupuje płyty zespołu, który rozpadł się ponad pół wieku temu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, tłumacz, muzyk. W 2019 r. nominowany do Nagrody Literackiej GDYNIA za przekład prozy Boba Dylana „Tarantula”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Głos ludzkości