Suma żywotów Króla

Elvis przechytrzył system. Przerósł oczekiwania show-biznesu. Wybuchł w rękach tym, którzy sądzili, że jest gładką pacynką z baczkami i zniewalającym głosem.

14.08.2017

Czyta się kilka minut

Elvis Presley w programie „’68 Comeback Special” telewizji NBC / FRANK CARROL / NBC / GETTY IMAGES
Elvis Presley w programie „’68 Comeback Special” telewizji NBC / FRANK CARROL / NBC / GETTY IMAGES

Elvis Presley zmarł 16 sierpnia 1977 r. w Memphis – 40 lat temu. Ikona rocka, ­popkultury, ikona Ameryki. Jego krótki, zaledwie czterdziestodwuletni żywot mógłby stanowić kanwę fascynujących filmów i dzieł literackich, które pozwoliłyby nam zrozumieć jego fenomen. Dlaczego nie powstały – nie wiemy. Nie wiemy też, jak to się stało, że akurat on, przywołując słowa Robbiego Kriegera, rozpalił ogień – wszak dopiero po Presleyu pojawili się Bob Dylan, John Lennon, Paul McCartney, Mick Jagger, Jim Morrison – błyskotliwi poeci, muzyczni geniusze czy zgoła szamani rocka.

Najprościej byłoby powiedzieć, że pojawił się, bo musiał, bo świat tylko czekał, by wyskoczyć z ram i bohaterem pokolenia uczynić kogoś innego niż prezydent czy bohater wojenny. „Od szofera do milionera” – to zdanie pulsowało gdzieś w podświadomości, czasem przebłyskując w literaturze, czasem w filmie, na pewno zaś w mitologii ludowej. Kluczowe stawały się słowa „bunt”, „wolność”, „wyzwolenie”.

Bill Haley, zażywny pan w średnim wieku z idiotycznym loczkiem na czole, może i potrafił poruszyć właściwe struny w „Rock Around the Clock”, jednak słabo nadawał się na apostoła nowych czasów. Potrzebny był ktoś bardziej korzenny, prawdziwy, młodszy. Jak pisał Stanley Booth: „Presley nie był całkowicie wiejskim chłopcem, nie był też zmieszczaniałym kowbojem. Był Południowcem – a w słowie tym mieści się połączenie buntowniczości z leniwym słodkim urokiem – inna wersja postaci, jaką stworzył Marlon Brando w filmie »Dziki«. Południowe dziewczyny ze szkół średnich, te »fajne dziewczyny« zwały ich »Hoods« (żule, łotrzyki). (...) Wszyscy nosili imiona Leroy, Floyd, Elvis. Wszyscy byli wyrzuceni poza margines społeczeństwa ze swoimi współczesnymi kostiumami: włosami w »kaczy kuper«, wytłuszczonymi levisami, butami motocyklowymi i czarnymi skórzanymi kurtkami wieczorem. Nawet ich niemodne długie baczki (Elvis miał futrzaste) wyrażały pogardę dla Amerykańskiego Marzenia, bo byli za biedni, by stanowić jego część. Hood mógł zostać mechanikiem, malarzem pokojowym, kierowcą autobusu, a nawet policjantem, ale nikt nie oczekiwał od niego, że zostanie śpiewakiem”.

Został królem, nie miał wyjścia

Urodził się 8 stycznia 1935 r. w Tupelo, mieścinie gdzieś w stanie Missisipi, jako dziecko Gladys Love i Vernona Presleyów. Pochodził z ciąży bliźniaczej, jednak jego brat Jesse Garon zmarł wkrótce po porodzie – zdaniem niektórych krytyków miało to ogromny wpływ na psychikę tego, który przeżył. Rodzina była raczej biedna, lecz Elvis był jej oczkiem w głowie. Dzieciństwo przebiegało zatem szczęśliwe. Elvis uwielbiał śpiewanie w chórze kościelnym, zdobył nawet nagrodę w miejscowym konkursie wokalnym. Kiedy miał 13 lat, Presleyowie przenieśli się do znacznie większego Memphis. Tam ukończył szkołę średnią, a następnie wybrał zawód szofera. Wejście w posiadanie kluczyków samochodowych było jak rytuał przejścia w stan dorosłości, niezależności, wolności, także seksualnej. Co więcej, miał też gitarę, talent i pomysł na siebie.

Elvis był utalentowany, gniewny i przystojny, a co najważniejsze – biały. Idealnie pasował do postulatu Sama Phillipsa, szefa lokalnego studia Sun Records, który stwierdził, że „zarobi milion dolców na białym gościu, który zabrzmi jak czarny”. Naturalnie w połowie lat 50. podobnych zafascynowanych „czarną” muzyką desperados pojawiło się wielu: Buddy Holly, ­Ricky ­Valens, Carl Perkins, Jerry Lee Lewis, ale tylko Elvis miał szczęście trafić pod opiekę managera, który potrafił pokierować jego karierą. W dodatku Holly i Valens zginęli w pewną lutową noc 1956 r., lecąc wynajętą awionetką (to o tym wypadku w piosence „American Pie” Don McLean śpiewał: „The Day the Music Died”), zaś Jerry Lee Lewis sam się usunął z listy, biorąc ślub z trzynastoletnią bądź, jak twierdzili niektórzy, dwunastoletnią kuzynką.

Presley zdefiniował swój styl już na samym początku, rozmawiając z Marion Keisker, sekretarką w Sun Records: „– Śpiewam piosenki. – W jakim stylu? – Śpiewam wszystko. – A do którego wykonawcy są podobne twoje piosenki? – Do żadnego”.

Mówił prawdę – w dodatku eklektyczny mix hillbilly, spirituals, country, rockandrolla, bluesa, barwa głosu, energia, charyzma, sex appeal sprawiały, iż każdy dostawał coś dla siebie. Nastoletnie dziewczątka – obiekt erotycznych westchnień, chłopaki – kogoś do naśladowania bądź nienawidzenia (powstał nawet song będący biadoleniem chłopczyny, którego dziewczyna pokochała Elvisa). Był zatem idealnym kandydatem na króla rock and rolla – i został nim.

Skretyniały chuligan i swój chłopak

Zanim do tego doszło, musiała się rozegrać mityczna historia o chłopaku, który latem 1953 r. chce za cztery dolary nagrać piosenkę jako prezent dla matki. Musiały minąć dwa lata, zanim Sam Phillips (który odkrył Lee Lewisa, Johnny’ego Casha czy Howlin’ Wolfa), motywowany niezmiennie przez Marion Keisker, zadzwoni do „chłopaka z bokobrodami”. Phillips bierze go pod swoją opiekę, lecz już rok później Presley zostaje „sprzedany”, za zawrotną wówczas kwotę 35 tys. dolarów (plus 5 tys. dla Elvisa), firmie fonograficznej RCA Victor, która wydaje jego pierwszą płytę. Bardziej istotny był jednak fakt, iż jego managerem zostaje Tom „Colonel” Parker – mag swojego fachu. Koncerty, wizyty w telewizyjnych show, propozycje z Hollywood sypią się jak z rękawa. Już w roku 1956 Presley ze swymi przebojami „Heart Break Hotel”, „Blue Suede Shoes” i „Hound Dog” króluje na listach przebojów całego świata – wraz z Perkinsem i Fatsem Domino, do których dołączą wkrótce Chuck Berry, Buddy Holly, Jerry Lee Lewis i Little Richard.

I tu raz jeszcze warto podkreślić rolę Pułkownika Parkera – to on sprawia, że dzięki pojawieniu się gadżetów reklamowych fanki Presleya mogą z nim obcować dosłownie przez cały czas – budząc się w pościeli z jego nadrukiem, przeglądając się w lusterkach z jego zdjęciem, czesząc włosy szczotką do włosów sygnowaną jego nazwiskiem i jedząc lunch z pudełka, na którym Król uśmiecha się zachęcająco. W wersji dla fanów rzecz sprowadzała się do buntowniczych czerni noszonych przez Presleya – to właśnie jego styl podrabiali młodzi Beatlesi, zanim spotkali Astrid Kirchherr.

Co znamienne, w Polsce stylizacja na Presleya przejawiła się najsilniej w postaci artysty Krzysztofa Krawczyka, który wziął od Presleya, jak się zdaje, tylko pewne techniki wokalne, goły tors oraz kędzierzawe bokobrody, zwane popularnie „pekaesami”. Określenie wynikało z faktu, iż zarost ów nosili zawodowi kierowcy autobusów, będąc podobnie jak Elvis – nie dość, że buntownikami bez powodu, to jeszcze z prawem jazdy. Jakże dziwnie to się plecie.

Presley, krótko po wypłynięciu na szersze wody, na samym początku rozwijającej się zawrotnie kariery zostaje wezwany do wojska i odbywa przeszkolenie w Stanach, a następnie stacjonuje w Niemczech. Zwykle tu skończyłyby się sny o potędze – dwa lata służby to bezmiar, w dodatku dotychczasowy establishment przypuścił na rock and rolla bezpardonowy atak. Jak twierdził wówczas Frank Sinatra: „Rock’n’roll trąci fałszem, oszustwem. Przeważnie wykonują go i tworzą skretyniali chuligani, powtarzając w kółko te same frazy i epatując sprośnymi, wręcz plugawymi treściami. (...) To wojenna muzyka każdego zbira z bokobrodami, jaki chodzi po tym świecie”.

Mimo to maszyna pracuje nadal. Jeszcze przed pójściem w kamasze Presley „kolaboruje z Hollywood”. Nagrywa kilka filmów, „Love Me Tender”, „Loving You” i „Jail­house Rock”. Skóra warta jest wyprawki. Co prawda idąc do wojska ryzykuje utratę sympatii „ostrzejszych” fanów (jak to ujął wiele lat później John Lennon: „Elvis umarł, kiedy poszedł do wojska”), jednak oddziaływanie medium wizualnego jest nieporównywalne. Parker promuje Presleya na wszystkich polach i wbrew zapowiedziom głoszącym, iż dobrowolna banicja go zabije, Presley wychodzi z wojska nie tylko majętny, ale i popularny wśród nienawidzących go wcześniej „zatroskanych obywateli”. Jest teraz „nasz”, chłopak z sąsiedztwa, który kocha swój kraj, a że lubi poruszać seksownie biodrem, cóż, taki jego urok.

Parówka na lekach

Po powrocie z wojska życie Presleya pozornie się stabilizuje. Służąc w Niemczech, poznał czternastoletnią córkę wojskowego, Priscillę Ann Beaulieu. Chce na nią poczekać do osiągnięcia właściwego wieku. Elvis bardzo potrzebuje czyjejś miłości. Jeszcze kiedy przebywał w Niemczech, umarła jego matka, zaś więź z ojcem rozluźniła się. Zdaniem Elvisa zbyt wcześnie zainteresował się inną kobietą.

Gdyby jednak ktoś zapytał, jak wyglądało wówczas życie emocjonalne i uczuciowe Presleya, można odpowiedzieć frazą znaną z Facebooka – to skomplikowane. Narzeczona, „dorastająca do ożenku” w kupionej w międzyczasie posiadłości Graceland, nie przeszkadza mu w podtrzymywaniu opinii niepoprawnego uwodziciela. Granie w filmach, wizyty w telewizyjnych show też nie ułatwiają ascezy. Elvis nie przebierał zresztą w filmowych propozycjach – stąd większość z nich to źle napisane gnioty, a gwiazdor staje się obiektem prawdziwych rzezi recenzenckich: „Czy to jest parówka? Z pewnością jest gładka i wygląda na miękką w środku, ale czy ktoś słyszał o parówce ważącej 78 kilogramów i mierzącej 182 centymetrów wzrostu? Czy to może złota rybka Disneya? Ma takie same wielkie, łagodne, śliczne oczęta i długie podkręcone rzęsy, ale czy ktoś słyszał o złotej rybce z bokobrodami?”. Jednak Presley nie poddaje się – niemal do końca kariery będzie czekał na poważne role. Niestety nie doczeka się.

Towarzyszy temu odseparowanie od świata zewnętrznego, zaś po śmierci matki, śmierci, której chyba nigdy nie „przepracował”, zamyka się w kręgu przyjaciół, ochroniarzy czy też zwykłych pieczeniarzy, znanych jako Mafia z Memphis. Utrzymuje ich, rozpuszcza, trenuje z nimi sporty walki, a tempo życia sprawia, że wchodzi w świat leków przepisanych przez usłużnych lekarzy. Na zmęczenie – pochodne amfetaminy, na sen – pochodne morfiny, do tego dochodzą leki na jaskrę i szereg zaburzeń ogólnych. Huśtawka nastrojów powoduje kompulsywne objadanie się. Leki hamujące łaknienie – oparte są również na amfetaminie.

Król powraca, król odchodzi

Nadchodzi era koncertów w Las Vegas, całych sezonów spędzanych w hotelowej nierzeczywistości. Granie jednego, czasem dwóch koncertów dziennie. Priscilla i mała córeczka, Lisa Marie, siłą rzeczy biorą w tym udział. Elvis podbija tłumy, nigdy nie wychodzi na bisy (słynne powiedzonko „Elvis left the building” jest niemal znakiem rozpoznawczym), jednak powoli coś psuje się w idealnej maszynie. Według członków Mafii z Memphis, którzy parę lat później wydadzą książkę „Elvis. What Happened”, to właśnie wtedy pojawią się urojenia maniakalne, eksperymenty z bronią i problemy z kontrolowaniem agresji. Wszystko przebiega „hush, hush”, tylko czasem, gdy grupa ochroniarzy pobije fana lub dziennikarza, czujny Pułkownik musi rzeką pieniędzy gasić pożar.

Priscilla odchodzi, a cios jest tym boleśniejszy, że jej kochankiem jest jej nauczyciel karate, przyjaciel Elvisa. Sam Elvis zapada się w sobie. To tyje, to zbija wagę. W pewnym momencie impulsem jest koncert, zorganizowany w 1973 r. przez Pułkownika i CBS na Hawajach. Pierwsza transmisja satelitarna, do tego sowicie opłacony Elvis wygląda i brzmi fantastycznie. W czarnej skórze, szczupły, znów przypomina słuchaczom, że w grze o tron jest jedynym kandydatem. Nie ma już jednak sił ani ochoty grać w filmach. Pułkownik potrafi na tyle intensywnie operować materiałem nagranym przez Elvisa, że nadal jest za co szaleć. Rozrzutność Presleya stała się prawdziwie królewska, przywołajmy tylko anegdotę o pewnym dziennikarzu, który komentując fakt podarowania przez Presleya trzech cadillaców, zakończył swą relację słowami: „Jakby co, Elvis, chętnie przyjmę takiego samego”. Dzień później znalazł pod studiem telewizyjnym własną limuzynę.

Ostatnie lata to samotność w Graceland, z kurczącą się Mafią u boku, ze strzelaniem do pływających w basenie świetlówek, z zakupami u prywatnych jubilerów. Tylko czasem, gdy na scenie swobodnie przechodzi od ciepłego barytonu w „Now or Never” czy „Love Me Tender” do emocjonalnego krzyku w „If I Had a Dream” czy „Boy of Ghetto” –- Elvis może poczuć się dawnym władcą scen.

Pisali dla niego najlepsi. A gdyby nawet nie pisali, to łapczywie chłonąc wszelkie nowości i tak, jak łakome dziecko, zabrałby najlepsze kawałki innym wykonawcom. Unicestwiał przecież wersje oryginalne – niezależnie, czy była to „My Way” (napisana przez Claude’a François i Jacques’a Revaux z angielskim tekstem Paula Anki, a nie – jak sądzi lud – Franka Sinatry) czy „Bridge over Troubled Water” Paula Simona.

Po rozstaniu z Priscillą spotyka się Elvis z wieloma kobietami, jednak już nie potrafi nawiązywać bliższej więzi, traci też chęć do występowania. Choć fani są z nim do końca. Część dziennikarzy, która nigdy go nie lubiła, „czuje krew” – jest wyśmiewany za nadwagę, brak formy wokalnej i utratę stylu. Paradoksalnie jego ostatnie wykonania mają w sobie poruszającą moc, jakby przez poduchy amfetaminowego i morfinowego amoku przebijał prawdziwy, dojrzały artysta.

Często postrzegano Elvisa jako nie tyle ikonę Ameryki, co Amerykę samą w sobie – z jej wiecznym głodem, wieczną przesadą, z szafowaniem wielkimi słowami. Bo hasłem Ameryki jest, jak to ktoś ładnie ujął: „za dużo Zuvielu”. Elvis przechytrzył system, przerósł oczekiwania, niejako wybuchł w rękach tym, którzy sądzili, że jest po prostu gładką pacynką z baczkami. Co więcej, łącząc białych i czarnych, ivory and ebony, gospel i rockabilly, otworzył drzwi artystom o innym kolorze skóry, robiąc dla czarnoskórych więcej niż wszelkie ustawy Kongresu. Z perspektywy odbiorcy był niczym Bonaparte, który uciekł ze swego Ajaccio, by podbić świat, poprzewracać kręgle, zdetronizować dawnych królów, dając wielką lekcję wolności i nadzieję na stworzenie Nowego Marzenia. To Elvis wyrwał z zapadłych wiosek i miasteczek dziesiątki utalentowanych chłopaków – w tym Dylana, Lennona czy Springsteena – jakby mówił, że żadne Tupelo nie jest za małe, żebyś nie mógł podbić świata, jeśli masz talent, którym możesz dotknąć i zmienić swoje pokolenie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, muzyk, kompozytor, śpiewający autor, recenzent muzyczny, felietonista i krytyk literacki, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutował w 1992 roku na 28. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, zdobywając I nagrodę oraz stypendium im.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017