Ikonowicz, czyli szansa

Wybór Ikonowicza na Rzecznika Praw Obywatelskich byłby sygnałem, że w polskiej polityce możliwa jest inna dynamika.
w cyklu Woś się jeży

25.02.2021

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

W zasadzie należałoby w tym miejscu przekopiować felieton #WośSięJeży z września ubiegłego roku. Pisałem w nim, że pytanie nie brzmi: „czy Ikonowicz nadaje się na następcę Adama Bodnara?”. Tylko raczej: „jak to możliwe, że człowiek, który przez ostatnie 30 lat pełnił funkcję nieodpłatnego rzecznika praw obywatelskich zwykłego człowieka, nigdy jeszcze nie był w grze o urząd konstytucyjnego RPO”? Wcześniej, w podobnym tonie wypowiadał się również redaktor naczelny „Nowego Obywatela”, Remigiusz Okraska. Teraz, nareszcie, po rozum do głowy poszła parlamentarna Lewica. I zapowiada poparcie dla kandydatury Ikonowicza.

Już latem ubiegłego roku było jasne, że szans na kolejną rzeczniczą kadencję nie mają ani Adam Bodnar, ani jego zastępczyni Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. Nie mają szans z tego prostego powodu, że nie cieszą się zaufaniem demokratycznej większości sejmowej. A forsowanie Rudzińskiej-Bluszcz było wyłącznie politycznym teatrem skierowanym do utwierdzenia w swej racji zdeklarowanych antypisowców. Dla ludzi nieskorych do odruchowego antyPiSizmu kandydatura Rudzińskiej-Bluszcz była raczej próbą narzucenia przez najgłośniejszą część sektora polskich organizacji pozarządowych przekonania, że ich kandydatkę popiera „cała cywilizowana Polska”. Już sama próba rozmowy o innych kandydatach była w dość agresywny sposób zwalczana jako przejaw propisowskich sympatii. To – być może – jednoczyło wokół Rudzińskiej-Bluszcz szeregi antyPiSu. Innych jednak mocno drażniło i odpychało.

Równie jasne było to, że każdy czysto PiS-owski kandydat na RPO zostanie zablokowany przez senat. I taki właśnie los spotkał Piotra Wawrzyka. W tym sensie Rudzińska-Bluszcz i Wawrzyk byli dwiema stronami tej samej monety i dowodem na klincz panujący w polskiej polityce.

Od początku jasne było jeszcze jedno. Z owego klinczu można wyjść tylko na dwa sposoby. Pierwsze rozwiązanie to akceptacja status quo. Czyli nowego RPO nie ma – a Bodnar pozostaje na stanowisku. PiS-owska większość sejmowa oraz rząd próbują jednak (gdy zacznie zachodzić im za skórę) kwestionować siłę jego mandatu. Ewentualnie klecą naprędce jakieś nowelizacje prawa ograniczające siłę RPO. To oczywiście nakręca antypisowską opozycję do oporu. I mamy gotowy kolejny rozdział spektaklu zwanego wojną polsko-polską. Cierpi na tym oczywiście sam urząd i, w jakimś sensie, także państwo polskie.

Druga, lepsza droga, to wysunięcie (lub poparcie) przez PiS kandydata kompromisowego, czyli takiego, który na pewno nie zostanie odrzucony przez senat. Do tej roli Ikonowicz nadaje się świetnie. I to z kilku powodów.

Po pierwsze, swoim życiem i działalnością zaświadczył, że jest po stronie człowieka i jego prawdziwych problemów. Broniąc bezrobotnych, wyzyskiwanych pracowników, ofiar deweloperów, eksmitowanych lokatorów czy ludzi tonących w bagnie długu.

Po drugie, wiadomo, że Ikonowicz nie będzie stronnikiem. Ani PiS-owskiej władzy, ani (w co niestety popadł w trakcie swojej kadencji Adam Bodnar) antypisowskiej opozycji.

Po trzecie, Ikonowicz jako prawnik i praktyk prawa spełnia nawet najbardziej dosłownie rozumiany wymóg, by RPO legitymował się „wybitną wiedzą prawniczą”.

Po czwarte, oczywiście, że na bezkompromisowego krytyka polskiej transformacji będzie zgrzytał zębami niejeden senator antyPiSu. Ale jego odrzucenie w izbie wyższej nie wchodzi w zasadzie w grę.

I wreszcie dochodzimy do najciekawszego. Wybór Ikonowicza byłby jasnym sygnałem, że w polskiej polityce możliwa jest inna dynamika niż w minionych latach. Dziś jest tak, że PiS rządzi, lecz jest coraz dotkliwiej okrążony. Z jednej strony ma antypisowską opozycję. Wprawdzie rozpisaną na głowy i między sobą rywalizującą (Hołownia podgryza PO), ale jednak, gdy przychodzi co do czego, stojącą razem: czego dowodem była choćby druga tura wyborów prezydenckich, gdy wszyscy (od Lewicy przez Hołownię po część Konfederacji) poparli Rafała Trzaskowskiego. Z drugiej strony, PiS-owscy kaczyści mają problemy z rosnącymi apetytami koalicjantów: ziobrystów, ale chyba przede wszystkim Jarosława Gowina, który już raz – wiosną 2020 r. – był o włos od odwrócenia sojuszy i odegrania roli królobójcy zwracającego obozowi liberalnemu „prawowitą koronę”. I pewnie swój manewr przy nadarzającej się okazji powtórzy.

Z tego okrążenia kaczyści nie potrafią się wydostać od wielu miesięcy. Podgryzanie PSL i Konfederacji nie przyniosło efektu. Podobnie jak obłaskawianie bądź zastraszanie Gowina i Ziobry. A co ma do tego wszystkiego Ikonowicz? W tym momencie jeszcze nic. Ale może mieć sporo. W polityce – jak w każdej innej dziedzinie życia – są rzeczy, które wydają się niemożliwe, więc wszyscy się do tej sytuacji dopasowują. Aż wreszcie przychodzi ktoś, kto idzie właśnie tą niemożliwą drogą. I nagle otwiera się nowa ziemia. Taką terra incognita jest w polskiej polityce obszar pomiędzy PiS a lewicą (niekoniecznie tą parlamentarną przez duże L).

Dziś oficjalnie między kaczystami a lewakami panuje wzajemne kulturowe obrzydzenie. Głównie z powodu szeregu tzw. spraw światopoglądowych. Trudno jednak zaprzeczyć, że jest między nimi wielka wspólnota celów i interesów. Podobne (krytyczne) spojrzenie na niesprawiedliwości transformacji. Podobna wrażliwość na nierówności. Albo dystans wobec liberalnego establishmentu i liberalnego elitaryzmu. Albo na rolę państwa w gospodarce oraz na podatki. No i oczywiście cały szereg realnych dokonań PiS z lat 2015-2020: 500 plus, płaca minimalna wywindowana do 50 proc. średniej pensji, zakaz handlu w niedzielę etc.

Można oczekiwać, że gdyby Ikonowicz został wybrany na RPO, wokół jego postaci zaczęłaby się krystalizować tzw. druga lewica. Albo lewica socjalna. Czyli taka, która zechce wreszcie przeciąć pępowinę z obozem liberalnym. Nie staje na baczność na każde oskarżenie o „populizm”. Taka lewica, która ma swoje credo, ale jednocześnie nie godzi się na rolę „przedmurza liberalizmu”, wiecznego spalania się w świętych wojnach o symbole (aborcja, religia, historia etc.). Podczas gdy społeczne status quo (dystrybucja bogactwa, nierówności, praca) zostaje nietknięte. Pisałem o tym w „TP” i do tego tekstu odsyłam. Tu chcę powiedzieć, że taka lewica mogłaby (w dłuższym okresie) mocno namieszać w polskiej polityce. A w krótszym (kolejne wybory 2023 r.) pomóc zwolennikom partii ludowej znaleźć alternatywę wobec coraz bardziej rozdokazywanych gowinowców i ziobrystów.

Czy ten scenariusz dostanie szansę realizacji? Nie wiem. Ale trudno nie widzieć, że taki polityczny skrypt istnieje i starczy po niego sięgnąć.


Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "Tygodnika Powszechnego"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej