Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wielu komentatorów przyjęło nieoczekiwane zwycięstwo Partii Wolności Geerta Wildersa w holenderskich wyborach jako kolejny przejaw marszu europejskiej skrajnej prawicy po władzę na kontynencie. Odpowiedzialność za ten sukces miałyby ponosić partie mainstreamowe, zwłaszcza centroprawica, która podejmując temat migracji utorowała drogę politykowi bardziej radykalnemu. To podejście nie tylko błędne, ale przeciwskuteczne.
Błędne, bo Wilders, choć wygrał zdecydowanie, to jednak nie na tyle, żeby utworzyć stabilny rząd, który będzie realizował jego przedwyborcze zapowiedzi. Ma tylko 37 miejsc w 150-osobowym parlamencie, a jedna z dwóch centrowych partii, która ewentualnie mogłaby wejść z nim do koalicji, już zapowiedziała, że tego nie zrobi. Druga, zanim wejdzie, prawdopodobnie wymusi na Partii Wolności porzucenie najbardziej skrajnych pomysłów, takich jak likwidacja meczetów, drastyczne ograniczenie migracji, a zwłaszcza referendum w sprawie wyprowadzenia Holandii z Unii. W ogóle nie jest jasne, czy to Wilders stanie na czele nowego rządu, natomiast pewne jest, że ten rząd będzie musiał rozwiązać problemy, które doprowadziły do wygranej Partii Wolności.
Najważniejszym z nich jest masowa migracja, której Holendrzy, podobnie jak wiele innych narodów w Europie, mają dosyć. W ubiegłym roku w kraju osiedliło się ponad 200 tys. obywateli innych państw, powiększając podstawowy problem Holandii, którym jest brak mieszkań w rozsądnej cenie. Przy rosnących kosztach życia i presji migracyjnej nic dziwnego, że ludzie głosują na kogoś, kto obiecuje powstrzymanie dalszego napływu przybyszów i odejście od najbardziej kosztownych elementów polityki unijnej, zwłaszcza dotyczących powstrzymania zmian klimatu. Zagrożeniem dla demokracji nie jest podejmowanie tych tematów przez partie mainstreamowe, tylko przemilczanie ich, co zresztą było do niedawna praktyką w całej Europie. Wiara, że budując kordon sanitarny wokół tzw. partii populistycznych da się „załatwić” temat migracji i rosnących kosztów życia, doprowadziła do tego, że już ok. 30 proc. Europejczyków głosuje właśnie na takie partie. Po przyszłorocznych wyborach do PE nasz kontynent może czekać kolejny szok.