Hodowla dobrobytu

Domaganie się od innych, by płodzili dzieci, które będą pracowały na nasze emerytury, to instrumentalizacja istot ludzkich.

02.09.2008

Czyta się kilka minut

Słusznie protestuje Józefa Hennelowa ("TP", nr 31/08) przeciw traktowaniu wzrostu długości życia Polaków, czyli starzenia się społeczeństwa, jako powodu nieszczęścia. Nie mniej dyskusyjne są sugestie, by przeciwstawiać się temu zjawisku zwiększając przyrost naturalny. Takie właśnie oceny zawarte są w raporcie "Wyzwania demograficzne. Elementy diagnozy, przesłanki rekomendacji", przygotowanym przez zespół doradców rządowych.

Przytaczany najczęściej (także w przywołanym raporcie) powód zaniepokojenia wzrostem średniej wieku oraz towarzyszącą mu depopulacją ma wynikać ze spadku liczby pracujących i zasilających składkami systemy emerytalne, czyli - nazywając rzecz po imieniu - utrzymujących przyszłych emerytów, będących obecnie w sile wieku, ale zaniepokojonych o przyszłość. Ponieważ wydłuża się średnia długość życia (co jest przecież zjawiskiem pozytywnym), w społeczeństwie przybywa osób w wieku emerytalnym i wzrasta długość okresu korzystania przez nich ze świadczeń. Ktoś musi na utrzymanie przyszłych emerytów zapracować.

Nieetyczne i niepragmatyczne

Jest to interpretacja i argumentacja w najwyższym stopniu kontrowersyjna z etycznego i bardzo wątpliwa z pragmatycznego punktu widzenia.

Immanuel Kant sformułował pryncypialny nakaz moralny, zwany przezeń imperatywem kategorycznym: "Postępuj tak, byś człowieczeństwa zarówno w twej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze zarazem jako celu, nigdy jako tylko środka". Płodzenie i rodzenie dzieci dla zapewnienia sobie utrzymania na starość jest instrumentalizacją życia ludzkiego. Domaganie się zaś od innych, aby rodzili dzieci, które będą pracowały na nasze emerytury, to instrumentalizacja nie tylko przyszłych istot ludzkich, ale także tych obecnych, mających być rodzicami.

Współczesny wpływowy filozof polityczny Ronald Dworkin stwierdza, że życie ludzkie ma wartość najwyższą i niepowtarzalną, ale to oznacza, że niepomnażalną. Nie można więc powiedzieć - jak w przypadku innych wartościowych obiektów - że im ich więcej, tym lepiej. Wynika stąd zresztą również, że nie można za uszczerbek wartości uważać niespłodzenie i nienarodzenie dziecka (a więc - że im mniej ludzi, tym gorzej). Ponieważ wartość życia ludzkiego jest niepomnażalna, zatem liczniejsze populacje nie są bardziej wartościowe.

Argumentacja o konieczności stymulowania przyrostu naturalnego dla zapewnienia odpowiedniej liczby pracujących na potrzeby przyszłych emerytów jest dyskusyjna również w wymiarze pragmatycznym. W rozwiniętych społeczeństwach (także polskim) dzietność jest skorelowana statystycznie ze statusem społecznym i materialnym, a jest to korelacja negatywna: przeciętnie więcej dzieci przychodzi na świat w rodzinach uboższych, gorzej wykształconych, a więc o mniejszym kapitale intelektualnym i kulturowym, słabszych predyspozycjach do wysoko wydajnej i produktywnej pracy.

Wraz z liczbą dzieci przypadających na rodzinę rośnie natomiast stopień uzależnienia od pomocy socjalnej. Kalkulowanie, że wielodzietne rodziny dostarczą wysoko wydajnych pracowników, jest naiwne. Rodziny takie przeważnie same wymagają wsparcia, które bynajmniej nie ustaje, gdy wychowujące się w nich dzieci osiągają dorosłość.

Problem utrzymania systemu emerytalnego (i przyszłych emerytów) należy rozwiązać inaczej i już się to w Polsce robi, odkąd wprowadzono indywidualne oszczędzanie na osobistych kontach emerytalnych. Jeśli ktoś chce mieć odpowiednio wysoką emeryturę, powinien samemu pracować długo i wydajnie, a nie liczyć, że ktoś inny będzie pracował na niego (a on sam skorzysta z okazji, by uciec na wcześniejszą emeryturę po skończeniu 50. roku życia).

Raczej imigracja niż prokreacja

W nowoczesnych sektorach gospodarki bilans siły roboczej będzie się poprawiał w wyniku wzrostu wydajności (która jest w Polsce nadal niższa niż w krajach wysoko rozwiniętych) i wewnętrznej migracji (na polskiej, przeludnionej wsi są wielkie, niewykorzystane zasoby, a dzietność większa niż w miastach). Nawołując do zwiększenia przyrostu naturalnego, nie myśli się o zapewnieniu wystarczającej liczby przyszłych informatyków, finansistów czy menedżerów - tych trzeba wykształcić, a nie tylko spłodzić.

Problem jest wstydliwy, bo dotyczy zapotrzebowania na wykonawców prac uciążliwych, zwłaszcza fizycznych, w sektorach prostych usług (sprzątanie, prace porządkowe, utylizacyjne itp.), i nie tylko na potrzeby emerytów, ale także osób niedołężnych, obłożnie chorych, wymagających pomocy w najprostszych czynnościach fizjologicznych. Takich zajęć nie chcą podejmować nawet najubożsi i najniżej kwalifikowani członkowie wysoko rozwiniętych i bogatych społeczeństw, w których z drugiej strony rośnie na nie zapotrzebowanie.

Opiekunkami, gosposiami, sprzątaczkami, śmieciarzami, wykonawcami usług komunalnych i budowlanych są w bogatych krajach imigranci - legalni lub nie. Niedługo tak też będzie w bogacącej się Polsce; zwłaszcza w Polsce, gdzie wykonywanie prostych usług kojarzy się z usługiwaniem, a usługiwanie rodakowi uchodzi za dyshonor. Dlatego niektórzy Polacy gotowi są szorować zlewy Anglikom czy Irlandczykom, ale nie podjęliby się tego we własnym kraju (niedługo nie będą chcieli podjąć się tego nigdzie).

Proste usługi i prace porządkowe są już gotowi wykonywać u nas cudzoziemcy ze słabiej rozwiniętych krajów, a pewnie ich liczba i gotowość będzie rosła wraz z dobrobytem i siłą nabywczą Polaków. Wiadomo jednak, że imigracja zarobkowa rodzi problemy społeczne, jakie znają dziś bogate kraje zachodnioeuropejskie, a których dość umiejętnie unikają imigranckie kraje anglosaskie (USA, Australia, Kanada, także Wlk. Brytania). Trzeba się uczyć na ich błędach i podpatrywać dobre pomysły, a przede wszystkim przygotowywać własne rozwiązania. Właściwa, zharmonizowana polityka imigracyjna może być nie tylko bardziej pożyteczna dla rynku pracy niż polityka prokreacyjna, ale także przynieść wiele innych korzyści dla bardziej urozmaiconej w jej wyniku struktury społecznej.

Pomyślność i liczebność

Liczebność społeczeństwa nie ma bezpośredniego przełożenia na jego pomyślność. Narody i społeczeństwa mniej liczne (Szwajcarzy, Szwedzi, Norwegowie, Izraelczycy, Luksemburczycy) nie są mniej szczęśliwe, ani tym bardziej uboższe od liczniejszych sąsiadów. Najliczniejsze (Chińczycy, Hindusi, Arabowie) borykają się z problemami, których obyśmy nigdy nie zaznali. Czy chodzi więc o to, aby Polaków było więcej, czy żeby byli bogatsi, szczęśliwsi, zdrowsi? Jeśli nawet jedno drugiego nie wyklucza, to na pewno nie wymaga.

Owszem, trzeba przyznać, że proporcje ludności i ich zmiany mają, a przynajmniej mogą mieć znaczenie w społeczeństwach wielonarodowych czy wielorasowych.

Kosowo czy RPA to przykłady skrajne, ale takie problemy występują nawet w Irlandii Północnej. Każdy rozsądny obserwator przyzna jednak, że to nie demografia, lecz polityka, a w tle ideologia, jest podstawowym źródłem ich problemów; nie demograficznie, lecz politycznie można je rozwiązywać.

Pozycja Żydów we wrogim otoczeniu arabskim zależy nie od tego, czy przyrost naturalny w rodzinach żydowskich dorówna temu, jaki jest w rodzinach arabskich (skądinąd wzrost ludności Izraela następuje głównie dzięki imigracji), lecz od politycznego ułożenia stosunków na Bliskim Wschodzie. Pozycję, a na pewno pomyślność Palestyńczyków można byłoby zaś łatwiej poprawić, gdyby udało się przyrost naturalny w ich rodzinach zmniejszyć. Polska szczęśliwie jest od takich problemów wolna.

Minęły też czasy, gdy potęgę państwa mierzono liczbą rekrutów, których miały do dyspozycji jego władze. Jeszcze w XIX w. można było traktować (i traktowano) rodzenie chłopców (bo niekoniecznie dziewczynek) jako czyn patriotyczny.

Dziś może to budzić nie tylko rozbawienie, ale i obrzydzenie, nazbyt bowiem kojarzy się z hodowlą. Zwłaszcza w zestawieniu z innym pojęciem epoki - "mięso armatnie".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2008