Gorączka wirtualnego złota

Jedni traktują je tylko jako narzędzie spekulacji. Dla innych to ucieleśnienie marzeń o wolności w epoce internetu. Czym są kryptowaluty i skąd się wzięły?

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Inspirowana kryptowalutami ekspozycja „bitcoinowej wanny”, Los Angeles, 15 lutego 2018 r. / GABRIEL OLSEN / GETTY IMAGES
Inspirowana kryptowalutami ekspozycja „bitcoinowej wanny”, Los Angeles, 15 lutego 2018 r. / GABRIEL OLSEN / GETTY IMAGES

Pierwsze monety w historii cywilizacji miały wytłoczone dwie informacje: ile kruszcu zawierają i jaki król gwarantuje tę zawartość. W przeciwieństwie do sztab metalu nie trzeba było ich ważyć przy każdej transakcji ani obawiać się, że są fałszywe. Ich zawartość była poświadczona przez władzę.

Pieniądz pozwolił łatwo wymieniać jedne rzeczy na drugie oraz przechowywać majątek. Umożliwił integrację i współpracę obcych, nieufających sobie i mieszkających daleko od siebie ludzi. Dla użytkownika jego wartość była umowna – według historyka Yuvala Noah Harariego miała źródło w zbiorowej wyobraźni. Człowiek wierzył, że kawałek metalu ma określoną wartość, bo jego sąsiad w to wierzył. Sąsiad wierzył, bo wiarę tę podzielali król i kapłani, którzy zbierali podatki w tym metalu. Za ich niepłacenie grozili karą: więzieniem lub piekłem. Pieniądz wytwarzał i wymuszał zaufanie.

Przekraczał też granice. Rzymski denar w I wieku n.e. zawędrował aż do Indii i stał się tam środkiem wymiany, mimo że granica imperium leżała tysiące kilometrów dalej. Lokalni władcy uwierzyli w niego na tyle, że reprodukowali go razem z podobizną cesarza Rzymu. Pieniądz był też tolerancyjnym pośrednikiem między wrogimi religiami – chrześcijanie i muzułmanie handlowali ze sobą, bo, jak twierdzi Harari, „o ile religia każe nam w coś wierzyć, o tyle pieniądz każe nam wierzyć, że inni ludzie w coś wierzą”.

Aż przestają.

Jak zaufać jeszcze raz

Miesiąc po bankructwie banku inwestycyjnego Lehman Brothers w 2008 r., które zapoczątkowało światowy kryzys finansowy, niejaki Satoshi Nakamoto opublikował pierwszy artykuł o bitcoinie, cyfrowej walucie. Nie wiadomo, kim był ani nawet czy był jedną osobą – tekst napisano w liczbie mnogiej. Nakamoto zaprojektował tę kryptowalutę w atmosferze kompromitacji instytucji publicznych, które za pieniądze podatników wykupiły prywatne banki odpowiedzialne za kryzys.

Bitcoin jest również taką samą umową między użytkownikami, co tradycyjne pieniądze. W przeciwieństwie do dolara, euro czy funta, nie stoi jednak za nim żaden bank centralny.

Nakamoto wyobrażał sobie bitcoina jako cyfrowy odpowiednik złota. Górną granicę liczby bitcoinów ustalił arbitralnie na 21 milionów – „złoża” bitcoinów miały być ograniczone, tak jak złoża złota w naturze. Część internautów miała pełnić rolę „górników”: udostępniając swoje komputery do badania wiarygodności transakcji – w miejsce banków centralnych i państw – byliby nagradzani nowymi bitcoinami. Im więcej wydobyto bitcoinów, tym więcej prowadzono transakcji i tym trudniej było zdobyć następne. Tak zaprojektowany system w założeniu miał przeciwdziałać atakom: bardziej opłacało się użyć mocy obliczeniowej do kopania kryptowaluty.

Sercem bitcoina jest technologia blockchain. To baza danych wszystkich transakcji (osoba A przelała osobie B kwotę C) przechowywana nie w jednym serwerze, ale przez wszystkich posiadaczy waluty jednocześnie. Użytkownicy bitcoina udostępniają swoje komputery, na których kod automatycznie dodaje kolejne wpisy do bazy danych i sprawdza wiarygodność poszczególnych transakcji. Tak zaprojektowany system jest odporny na manipulacje. Ponadto kolejne wpisy są dzielone na tzw. bloki, szyfrowane i łączone chronologicznie w łańcuch, dzięki czemu wszystkie przelewy są bezpieczne i nieodwracalne. Z jednej strony transakcje są transparentne, z drugiej, dzięki kryptografii, posiadacze waluty są dla siebie – do pewnego stopnia – anonimowi.

Potencjał blockchaina wykracza jednak poza finanse. Mechanizm może być bazą danych: dowodów tożsamości (zrobiła to Szwajcaria), głosów w wyborach czy kart pacjentów. Może być alternatywą dla ksiąg wieczystych (projekt tego typu powstaje w Ghanie). Może reprezentować też akcje spółek czy być rejestrem diamentów. Technologia ta może zmieniać sektory gospodarki, w których jest dużo pośredników. Może przebudowywać organizację podmiotów o zhierarchizowanej strukturze. W blockchainie prawników, urzędników i bankierów zastępuje kod programu, który zabezpiecza współpracę między obcymi sobie ludźmi. Dlatego nazywany jest maszyną do wytwarzania zaufania.

Proroctwo

W 2009 r. Nakamoto pisał: „Może warto kupić kilka bitcoinów, na wypadek gdyby w przyszłości ta waluta miała się przyjąć – jeśli pomyśli tak odpowiednio wiele osób, będzie to samospełniającą się przepowiednią”.

No i się udało – z czasem świat ogarnęła gorączka kryptowalut. W 2011 r. cena bitcoina przekroczyła jednego dolara. W samym 2017 r. chwilowo wzrosła dwudziestokrotnie. Kurs skoczył do 20 tys. dolarów, by na początku lutego 2018 r. spaść nawet do 6,5 tys. – po czym znów zaczął rosnąć. Wiara w potencjał inwestycyjny bitcoina przyciąga kolejnych uczestników systemu, co winduje cenę, ale rozchwiana, niestabilna wartość i coraz wyższe koszty transakcyjne (pod koniec roku średni koszt przelewu wyniósł ponad 50 dolarów) pozbawiły go praktycznie funkcji płatniczej (poza nielegalnymi transakcjami). Bardziej opłaca się go trzymać.

Poza tym dla przeciętnego użytkownika jest zbyt skomplikowany i powolny. Dostrzegając ograniczenia i wady bitcoina (także jego wpływ na środowisko – do wydobywania wirtualnego złota „górnicy” zużywają już więcej prądu niż cała Irlandia), część programistów i specjalistów od kryptografii zaczęła tworzyć własne krypto­waluty. Pierwowzór miał otwarty kod źródłowy, który każdy mógł analizować i modyfikować. Dziś liczba wszystkich kryptowalut przekracza tysiąc. Niektóre to tylko klony bitcoina o nieco zmienionych parametrach albo pozbawione „górnictwa”. Inne to duże, innowacyjne projekty, wykraczające poza świat finansów, jak np. Ether. Ta druga największa kryptowaluta jest paliwem w Ethereum – platformie dla tzw. zdecentralizowanych aplikacji (dapps) i inteligentnych kontraktów (smart contracts).

Zdecentralizowane aplikacje nie są kontrolowane przez jeden prywatny podmiot, ale przez wszystkich użytkowników: można sobie wyobrazić np. Ubera, w którym kierowcy kontaktują się bezpośrednio z pasażerami, a wszystko między nimi automatycznie zabezpiecza inteligentny kontrakt – kod aplikacji, bez udziału firmy. Albo portal społecznościowy wolny od cenzury, na którym żadna firma nie może kasować postów. Albo platformę, na której muzycy otrzymują za każde odsłuchanie piosenki tantiemy bezpośrednio od użytkowników: bez Spotify, YouTube czy ­ZAiKS-u.

Ethereum otworzyło nowe możliwości pozyskiwania kapitału przez młode spółki technologiczne. Start-upy tworzące zdecentralizowane aplikacje zaczęły emitować własne kryptowaluty, specjalne tokeny, w procesie nazywanym ICO (initial coin offering) – w pewnym sensie analogicznie do IPO (pierwszej oferty publicznej na giełdzie). Jeśli taka firma rozwinie w przyszłości innowacyjny produkt lub usługę, wartość jej waluty wystrzeli w górę, a jej posiadacze zarobią. Tradycyjnie start-upy pozyskują kapitał od funduszy, do których zwykli śmiertelnicy nie mają dostępu. ICO ma „demokratyzować” ten proces – w dobrze zapowiadającą się spółkę, na zasadzie crowdfundingu, mogą inwestować anonimowi posiadacze kryptowalut z całego świata. Tokeny mogą być reprezentacją udziałów, swego rodzaju odpowiednikami akcji, ale bez prawa głosu, mogą też być walutą, którą będzie można w przyszłości płacić za usługę lub produkt takiej zdecentralizowanej aplikacji.

Kryptokotki

Blockchain, ICO i inteligentne kontrakty rozbudziły nadzieję na ponowną decentralizację internetu – bez wielkich pośredników: Google’a, Amazona czy Facebooka. Internetu eksterytorialnego, wolnego od cenzury. Tak prezentowany potencjał blockchaina – trochę marzenie libertarian, geeków i futurystów, trochę romantyczna nostalgia za pierwszymi start-upami powstającymi w kalifornijskich garażach – służy jako uzasadnienie do pozyskiwania wielomilionowych ICO. Vitalik Buterin, współtwórca Ethereum, sprowadził tę wizję na ziemię, pytając środowisko blockchainowe w grudniu 2017 r.: „Ilu ludziom pozbawionym dostępu do banków zapewniliśmy go? (...) Ile stworzyliśmy zdecentralizowanych aplikacji, które są użyteczne? (...) Ilu Wenezuelczyków uchroniliśmy przed hiperinflacją?”. Jego zdaniem dotychczasowe osiągnięcia twórców zdecentralizowanych aplikacji nie wystarczają, żeby usprawiedliwić wartość wszystkich kryptowalut (0,5 biliona dolarów).

Zamiast aplikacji wywracających gałęzie gospodarki, na Ethereum powstały na razie np. wirtualne kotki. Gra CryptoKitties, która w pierwszym tygodniu zatkała całą sieć Ethereum, polega na kolekcjonowaniu i hodowaniu kotków o unikalnym, wirtualnym DNA zapisanym na blockchainie. Po sparowaniu kotków na kocięta przechodzą cechy ich rodziców – oznacza to, że z drogich kotków raczej lęgną się drogie młode – co powiększa nierówności w kocim świecie (a może tylko odwzorowuje nasz). W pierwszym miesiącu na CryptoKitties zarejestrowało się 180 tys. użytkowników, którzy wydali 20 mln dolarów w etherze. 10 najdroższych kryptokotków sprzedano za ponad 100 tys. dolarów od sztuki.


Czytaj także: Co można kupić za bitcoiny


Marząc o nowym otwarciu internetu, trzeba bowiem pamiętać o bańce technologicznej z końca lat 90. Euforia na rynkach była wtedy tak duża, że fundusze inwestowały praktycznie we wszystkie firmy technologiczne – nie zawsze weryfikując, czy w przyszłości będą one zdolne wypracować zysk. Kiedy bańka pękła i firmy straciły dostęp do gotówki, mnóstwo start-upów upadło, a z rynku wyparowało 6 bilionów dolarów. Np. wartość akcji Pets.com, z kapitalizacji na giełdzie na poziomie 300 mln dolarów, spadła do zera. Niektóre przetrwały sztorm: w trakcie bańki akcje Amazona kosztowały 100 dolarów, po krachu spadły do 7 dolarów – ale dziś są warte ponad tysiąc. Ze start-upami w ekosystemie blockchaina może być podobnie.

Piramida

Podczas bańki internetowej IPO firm technologicznych musiały przechodzić due diligence – weryfikację prawno-biznesową. Dzisiaj, żeby zrobić ICO i zebrać miliony dolarów, wystarczy stworzyć tzw. white paper – dokument, w którym twórcy kryptowaluty przedstawiają swoje, często odległe, plany biznesowe, i pokazać trochę kodu programu. Na takiej obietnicy przyszłego zysku powstały setki krypto­walut, którymi handlują dzisiaj dziesiątki giełd. Zazwyczaj najwięcej określonej kryptowaluty mają jej twórcy, dlatego wzrost jej wartości jest zawsze w ich interesie. W tym kontekście idea decentralizacji, stojąca za blockchainem, jest realna tylko do pewnego stopnia. To w tym ­środowisku programistów i matematyków rozumiejących wszystkie mechanizmy funkcjonowania kryptowalut krążą najcenniejsze informacje o tym, które z nich naprawdę mają potencjał wzrostowy.

Powodzenie przedsięwzięcia ostatecznie zależy jednak od tego, czy do zakupu nowej waluty uda się nakłonić internautów na masową skalę. Niektórzy robią to np. zapraszając celebrytów, przyciągających następne fale uczestników, coraz częściej traktujących kryptowaluty jako hazard. W ten sposób tworzy się niemal wzorcowa piramida spekulacyjna.

Marzenia o szybkim zysku przewijają się w poradnikach samozwańczych ekspertów – i mają przyciągnąć następnych spekulantów, dół piramidy. Niektórzy płacą nawet za dostęp do zamkniętych kanałów, na których eksperci dzielą się radami. Na przykład niejaki Wolf, którego na Twitterze obserwuje ponad 100 tys. osób, za dostęp do swojego prywatnego kanału bierze 600 dolarów miesięcznie. Informacje, które Wolf oferuje, przy tak wielkim audytorium, stają się w zasadzie samospełniającą się przepowiednią. Są też grupy, które celowo i w zmowie manipulują rynkiem i np. w zorganizowany sposób rozsiewają fake newsy, żeby wpływać na kurs, np. organizując tzw. pump and dump, praktyki nielegalne na regulowanych giełdach. To zorganizowane akcje, w których uczestnicy dostają na zaszyfrowanych komunikatorach dokładną godzinę, o której muszą kupić określoną kryptowalutę. W wyniku wielu ustawionych, następujących po sobie i narastających transakcji cena rośnie, przyciągając drugą falę, tym razem nieświadomych zmowy inwestorów. Wtedy „pompujący” szybko sprzedają, a cena po chwili spada, na czym tracą ostatni inwestujący. Oczywiście system ten może się utrzymywać tylko przez jakiś czas – w pewnym momencie liczba kolejnych graczy potrzebnych do utrzymania płynności systemu staje się tak duża, że nikt nie jest w stanie zaprosić aż tylu. Wtedy pojawia się kryzys kredytowy – ale ci, którzy mieli na procederze zarobić, już dawno cieszą się z napływu realnej gotówki.

Tylko czym różni się to od sytuacji na tradycyjnych giełdach, zdominowanych dziś przez komputery dokonujące milionów mikrooperacji kupna-sprzedaży na sekundę? Do tzw. handlu wysokich częstotliwości, w którym algorytmy dokonują transakcji z prędkością nanosekund, dostęp również mają nieliczni, najbogatsi gracze. W porównaniu z tradycyjną giełdą świat kryptowalut zaoferował jednak małym graczom pewne poczucie sprawczości: tutaj jestem kimś i przynajmniej mam szansę wygrać.

Kryptowaluty mają pewien twórczy potencjał. Ich posiadacze zainwestowali w start-upy i czekają na możliwość zebrania owoców. W ekosystemie block­chaina jest wielu idealistów, którzy wierzą w transformacyjny potencjał tej technologii. W końcu powstaną dzięki nim projekty, które – jeśli przetrwają ewentualny kryzys kryptowalut – mogą mieć w przyszłości duże znaczenie, choćby polski start-up Golem, który buduje dostępny dla każdego, zdecentralizowany superkomputer rodem z powieści Stanisława Lema. Główną siłą kryptowalut nie jest to, czym są w istocie, ale to, jak wiele obiecują sobie po nich ich użytkownicy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018