Fotografia z wodospadem

Ja na tle wodospadu. Rzadko oglądam, niechętnie pokazuję. Fotografia przywołuje niedobre wspomnienia. Została zrobiona 21 lat temu, kiedy pierwszy raz byłem w Afryce. W ogóle wiele rzeczy działo się dla mnie po raz pierwszy. Pierwszy raz widziałem palmę!

27.09.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

Nie taką w doniczce, ale rosnącą normalnie, jak jakiś klon czy jarzębina. Pierwszy raz kelner przyniósł mi drinka do stolika nad basenem. Kelnera pamiętam. Ubrany w biały kitel, który odcinał się kontrastem od czarnej skóry. Wcześniej wyobrażałem sobie, że takie sceny możliwe są tylko w zapomnianych angielskich romansach.
Wtedy też po raz pierwszy widziałem porzucone ciało człowieka. Wzdęte od słońca. Gnijące w przydrożnym rowie. Mijałem je codziennie. Bardzo powoli stawało się garścią bielejących kości. Śmierć traciła wymiar sakralny. Zyskiwała wymiar cuchnący.

Podróżowałem do obozów uchodźców w zairskim mieście Goma. Na usłanej fekaliami równinie, w dymie ognisk, nieszczęśni umieralisetkami i tysiącami. Nie z powodu wojny, ale z braku wody i higieny.

Szałasy ciągnęły się po horyzont. Często zastanawiałem się potem, jak to jest: opuścić dom, utracić majątek. Zostawić za plecami toczące się według codziennych schematów życie. Znaleźć się pośrodku pustki, z jednym zawiniątkiem.
To jakiś szczególny rodzaj strachu. Bardzo pierwotny, bo leżący na granicy życia i śmierci. Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Nie potrafiłem znaleźć zrozumiałej dla mnie analogii, czegoś, co by mi pomogło pojąć ten stan od wewnątrz.

Być może znalazłem całkiem niedawno. W autobiograficznej książce Władimira Nabokowa jest scena z podróży jego guwernantki. Do majątku Wyra pod Petersburgiem kobieta jedzie aż ze Szwajcarii. W środku śnieżnej zawiei wysiada na małej stacyjce. Jest sama. Nie wie, co robić dalej. Po rosyjsku zna tylko jedno słowo: „gdzie”, które wymawia śmiesznie i niezrozumiale: „Gidy-je? Gidy-je?”. Słowo „dobywając się z gardła niczym ochrypły skrzek zagubionego ptaka, gromadziło w sobie tyle pytającej siły, że pokrywało wszystkie jej potrzeby”. Czy to ten rodzaj strachu?

Przed wyjazdem do obozu odbyłem być może najważniejszą rozmowę w życiu. Z przyjacielem rozważaliśmy, ile wziąć wody do plecaka. Ile można rozdać? Ile zostawić dla siebie? A gdy rozdamy i podejdzie jakieś dziecko? Gdy poprosi o łyk? Czy ludzkim będzie mu odmówić? I jak się będzie wracało po takiej odmowie?

Rzeczywistość okazała się dużo prostsza. Dzieci mają bardzo duże oczy. Niektóre powłóczą nóżkami. Idą do mnie. Wołają „muzungu”,ale przecież wiedzą, że nie podzielę się wodą ze wszystkimi. A więc równie dobrze mogę nie dzielić się z nikim.

Obok bardzo powoli przejeżdża półciężarówka. Tylna klapa nie jest domknięta. Na pace leżą ciała. Szczelnie owinięte w kolorowe szmaty – tak że widać tylko stopy. Jedne na drugich. Jakby jakiś nowoczesny artysta robił performance.
Obrazy docierają jak przez filtr. Nie rozróżnia się poszczególnych nieszczęść, tylko nieszczęście ogólne. Nie chcę patrzeć w duże oczy dzieci. Szukam planów ogólnych, zamiast zbliżeń. Poetyka bliskich planów musi prowadzić do zguby. Jakże trudno odsunąć od siebie dziecko czepiające się spodni, gdy już spojrzałeś mu w oczy. Albo gdy znasz jego imię. Przecież wziąć dziecko na ręce, dać mu pić i wywieźć z piekła to najnaturalniejsze zachowanie.

Ale spójrzmy na toinaczej. Przecież wiesz, że takich dzieci jest tu pełno. Aż po horyzont. A te miliony cierpiące z powodu wojny na całym świecie? A ten miliard umierający z głodu? To pestka?

Poszło łatwiej, niż myślałem.
Właśnie tego dnia zrobiono mi zdjęcie. Jest późne popołudnie. Ubrany w biały podkoszulek i wytarte dżinsy, stoję na tle pięknego wodospadu. Ledwie zdążyłem zapiąć rozporek. Przy wodospadzie zatrzymaliśmy się na siku i kolega chciał mi zrobić „hecne” zdjęcie. Dlatego śmieję się jak wariat.

Godzinę, najwyżej dwie temu opuściłem obóz. Zostawiłem za sobą tamte dzieci. No, ale mam dopiero 25 lat. Życie kipi we mnie. Spojrzenie z bliska na śmierć nie jest w stanie tego zmienić. Dlatego przez lata wydawało mi się, że zdjęcie z wodospadem jest wstydliwe.

Ale ostatnio wyciągnąłem je z pudła. Zacząłem się zastanawiać, czy ja czasem nie przesadzam z tym obwinianiem samego siebie. W gruncie rzeczy zachowałem się racjonalnie. Wszystkim i tak pomóc nie mogłem. Rzecz się miała bardzo daleko stąd. W miejscu, w którym mój kraj nie miał nigdy, ale to nigdy żadnych interesów. Ani politycznych, ani gospodarczych.

Byłem tam jak przypadkowy przechodzień! Co innego gdybym był Belgiem, Francuzem! No, może Amerykaninem, albo przynajmniej Chińczykiem. Ale przecież ja nimi nie jestem! ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2015