Etiopska matrioszka

Zachodni analitycy alarmują, że ta wojna może przerodzić sięw koszmar jak w Rwandzie. A w samej Etiopii? Tu ludzie patrzą fatalistycznie na bieg zdarzeń.

06.12.2021

Czyta się kilka minut

Wolontariusze przygotowują transport wody dla żołnierzy walczących z rebeliantami z Tigraju. Addis Abeba, 30 listopada 2021 r. / AMANUEL SILESHI / AFP
Wolontariusze przygotowują transport wody dla żołnierzy walczących z rebeliantami z Tigraju. Addis Abeba, 30 listopada 2021 r. / AMANUEL SILESHI / AFP

Uliczne łapanki: brzmi to strasznie, ale w praktyce wygląda tak, że na ulicy po prostu robi się korek. Policjanci, uzbrojeni w pistolety maszynowe, przeszukują samochód po samochodzie. „Taki rozkaz”. Zator w mieście, które i tak jest wiecznie zakorkowane, złości, ale co robić? Trzeba czekać. Nikogo w zasadzie nie obchodzą „Jedenastki”, na które trwa polowanie. Gdy kogoś złapią, milcząca większość odpowie co najwyżej wzruszeniem ramion. Mówi się, że w samej tylko stolicy wyłapano 30 tys. ludzi. Co się z nimi później stało? Znów wyrażające obojętność wzruszenie ramion.

Można odnieść wrażenie, że jedynym, który tu wyraża emocje, jest uśmiechający się z ogromnych billboardów premier Abiy Ahmed Ali. Gdy w 2019 r. dostał pokojowego Nobla, zachwycał się nim cały świat. Teraz mówią, że dopuścił się ludobójstwa. Dopuścił się? Odpowiada obojętność.

W Addis Abebie, liczącej 5 mln mieszkańców, rano ludzie idą do pracy, a po południu wracają. Wieczorami bary są pełne. Jakby zupełnie nic złego się nie działo. „Tak, podobno dochodzi do strasznych rzeczy, ale daleko. Tu tylko w nocy czasem słychać strzały z oddali”. Podobno rebelianci są coraz bliżej. A może to kolejne łapanki? Nie wiadomo, kto strzela ani do kogo, bo rząd wydał edykt zakazujący podawania informacji o wojnie.

Addis Abeba trwa więc w letargu, podtrzymując podstawowe funkcje życiowe. Czeka. Zachodni analitycy alarmują: konflikt w Etiopii może się przerodzić w koszmar jak w Rwandzie, w krwawe szaleństwo jak w rozpadającej się Jugosławii. Gdy dopytuję, moi rozmówcy wzruszają ramionami. Już to widzieli. Powiadają, jak u Alberta Camusa: „To nie potrwa długo, to zbyt głupie”. Ale to wojnie trwać nie przeszkadza.

Powstanie w Tigraju

Etiopska polityka jest jak matrioszka. Gdy już sądzisz, że coś rozumiesz, okazuje się, że to wcale nie jest sedno sprawy.

Doskonałym przykładem jest wojna, ponoć wywołana przez „Jedenastki”, czyli Tigrajczyków – zgodnie z tradycją nacinają oni dzieciom w okolicach skroni skórę, po czym na całe życie zostają im niewielkie pionowe blizny, stając się znakiem przynależności etnicznej, stąd „Jedenastki”.

Teoretycznie impulsem, który doprowadził do konfliktu, były zorganizowane we wrześniu 2020 r. wybory do władz Tigraju, regionu położonego na północnym zachodzie kraju. Władze federalne zakazały głosowania, oficjalnie z powodu pandemii. Mimo to wybory się odbyły, a Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia (TPLF) miał zdobyć 98 proc. głosów. Kilka tygodni później przewodniczący TPLF ogłosił, że w odwecie za nieposłuszeństwo Tigrajczyków wojska federalne szykują się do ataku na region. Zaraz potem TPLF dokonał – jak to ujęto – ataku wyprzedzającego na bazy wojsk federalnych w Tigraju, zabijając żołnierzy i zdobywając sprzęt. Rząd federalny odpowiedział błyskawicznie – stan wyjątkowy i potężna ofensywa.

Choć odcięto połączenia telefoniczne i internet, setki tysięcy uciekających niosły to samo przesłanie: Tigraj spływa krwią – bombardowania cywilów, masakry, palenie plonów, gwałty. Z zeznania jednej z uchodźczyń: „Gwałty zaczynają od ośmiolatek, kończą na siedemdziesięciolatkach. (...) Dochodzi do tego w miejscach publicznych, na oczach rodzin, mężów, na oczach wszystkich. Skuwają nogi i ręce, zawsze w taki sam sposób. Każdą jedną kobietę nie raz, ale wiele razy gwałcą”.

Samuel Ghebrehiwet – były dziennikarz BBC i Tigrajczyk – twierdzi, że tym, co naprawdę wywołało tigrajskie powstanie, były właśnie te zbrodnie: „Rodzice mówili dzieciom: zamiast umierać w domu, idź i walcz. Tak doszło do wojny między ludem Tigrajczyków a armią, choć wcześniej była to wojna między armią a TPLF”.

Dziś, po ponad roku, Tigraj nadal jest odcięty od świata. Z danych ONZ wynika, że spośród 6 mln mieszkańców regionu co trzeci musiał uciekać z domu, a 400 tys. zagrożonych jest śmiercią głodową. W październiku siły rebelianckie podały, że zabiły dokładnie 3073 żołnierzy wroga. W tym samym czasie etiopska armia federalna informowała o zabiciu 5600 rebeliantów. Ilu zamordowano cywilów? Nie wiadomo. Z informacji, jakie uzyskała agencja AFP, wynika, że w szpitalach w Tigraju od czerwca do października zmarło z głodu blisko 200 dzieci poniżej piątego roku życia.

Poranek po rewolucji

To teraz matrioszka.

Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia, dziś mieniący się obrońcą Tigraju, rządził twardą ręką całą Etiopią przez ponad ćwierć wieku i został odsunięty od władzy po masowych i krwawo tłumionych protestach. To właśnie ta fala wyniosła do władzy w 2018 r. obecnego premiera. Młodzieńcza energia i uśmiech, niemal nieznikający z twarzy 41-letniego wówczas premiera, dawały nadzieję, że kraj o wielkości jednej czwartej Europy i liczący ponad 100 mln mieszkańców wreszcie zacznie się reformować i stanie się demokratyczny.

O tym, że idzie nowe, świadczyć miała pierwsza symboliczna decyzja nowego szefa rządu: Abiy Ahmed Ali zamknął położone w sercu Addis Abeby więzienie Maekelawi, słynące z liczącej pół wieku tradycji maltretowania opozycjonistów.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ


Szybko potwierdziła się jednak stara prawda, że po rewolucji piękny jest tylko poranek. Członkowie TPLF stanowili trzon najważniejszych urzędów federalnych i armii. Abiy im nie ufał. Gdy zaczął się „przegląd wojska”, co w praktyce oznaczało zamknięcie w obozach internowania 15 tys. tigrajskich wojskowych, armia – uważana za jedną z najlepszych w Afryce – zaczęła się sypać. „To ją zdemoralizowało, przestała być spójną siłą, a Abiy nie miał czasu na odtworzenie jej przed wybuchem wojny” – pisał w jednej z analiz Alex de Waal, dyrektor wykonawczy The World Peace Foundation, specjalizujący się w polityce państw Rogu Afryki. Ocenia się, że do partyzantki mogło wstąpić 100 tys. Tigrajczyków, którymi dowodzą dziś oficerowie wyrzuceni z armii.

Czy TPLF sprowokował tę wojnę, licząc na to, że wróci do rządzenia krajem? Jeśli tak, to czy spodziewał się, jaką hekatombę wywoła? Czy można wybaczyć śmierć najbliższych i cierpienie, które zostanie do końca życia? I kto o to wybaczenie powinien błagać?

Medemer znaczy jedność

Jego nazwisko wymieniano jednym tchem z takimi postaciami jak Barack Obama i Nelson Mandela. Gdziekolwiek się pojawiał, tłum go adorował. Nie tylko za wypuszczenie tysięcy więźniów politycznych, zdjęcie kagańca mediom i zaproszenie zakazanych wcześniej organizacji opozycyjnych do współrządzenia.

Otwartość Abiya kontrastowała z wywołującym strach dystansem poprzedników. Dał ludziom nadzieję. Hasłem emanującego optymizmem premiera stało się medemer, czyli „jedność”. Właśnie jedność narodową – jak mówił – chciał pielęgnować, celebrując jednocześnie różnorodność 80 grup etnicznych Etiopii.

Zresztą to własne jego życie miało być przykładem: syn muzułmanina i chrześcijanki, obojga z dyskryminowanej grupy Oromów, wziął za żonę Amharkę z cesarskiego miasta Gondar. Bajka, której ukoronowaniem miała być Pokojowa Nagroda Nobla – za zawarcie porozumienia kończącego trwający 20 lat konflikt z sąsiednią Erytreą.

Znów matrioszka. Nagrodzone porozumienie okazało się krwawym paktem przeciwko Tigrajczykom. Bo rok temu, w pierwszych dniach wojny, to właśnie erytrejskie wojska – przerzucone przez granicę i dokonujące masakr – uchroniły etiopskie siły rządowe przed porażką w Tigraju.

Także wizerunek premiera mógł być spreparowany. Wcale nie był człowiekiem z zewnątrz systemu władzy, choć lubił tak o sobie mówić. Wcześniej, jako podpułkownik służb specjalnych, tworzył i kierował Krajową Agencją ds. Sieci Informacyjnej i Bezpieczeństwa, odpowiedzialną za ścisłą kontrolę internetu oraz szpiegowanie dysydentów i dziennikarzy. Później Abiy wszedł do rządu, na czele którego stali Tigraje z TPLF, i został ministrem nauki oraz techniki.

Śmiech i oklaski

Ciekawe jest i to, jak poróżnił się z Tigrajczykami. Otóż najpierw udało mu się przejąć kontrolę nad rządzącym Etiopskim Ludowo-Rewolucyjnym Frontem Demokratycznym (koalicja ta składała się z kilku ugrupowań, w tym TPLF), a następnie go rozwiązał, aby budować własną, również koalicyjną platformę – Partię Postępu.

Przeczuwając, że ten manewr ma ograniczyć ich wpływy, TPLF odmówił przyłączenia się do nowego projektu Abiya. Zaraz potem wobec polityków Frontu pojawiły się oskarżenia o korupcję, a kilku z nich zginęło w tajemniczych okolicznościach.

Do myślenia dają słowa, które premier wygłosił na spotkaniu z ambasadorami Etiopii w 2019 r., a więc niedługo przed wybuchem konfliktu w Tigraju: „Od czasów bitwy pod Adua w czasach cesarza Menelika i podczas późniejszych wojen wielu ludzi ze środkowej Etiopii – Oromów i Amharów – jeździło do Tigraju, by walczyć, ale zostawiali tam też swoje DNA” – tu protokolant odnotował śmiech publiczności. A premier mówił dalej: „Chyba niestosownie to mówić, ale każdy, kto szedł tam walczyć, nie szedł po prostu i wracał. Każdy miał po około dziesięcioro dzieci”. Tu odnotowano głośny śmiech publiczności i oklaski.

Między Tigrajem a Oromią

Pod koniec 2019 r., gdy kampania nienawiści się rozkręcała, a zabójstwa na tle etnicznym zaczęły powtarzać się z zatrważającą częstotliwością (wcześniej były rzadkością), rząd Abiya powrócił do starych metod rządzenia: odcinano internet i linie telefoniczne, dochodziło do masowych aresztowań. Ludzie miesiącami siedzieli w aresztach, nie usłyszawszy zarzutów.

Czy Abiy, znający narzędzia cyberpropagandy, nie tylko kreował swój wizerunek, ale kontrolował też fale nienawiści rozlewające się w etiopskim internecie, o których dziś wiadomo, że to główne paliwo napędzające tu konflikty etniczne? Czy i w jaki sposób w tym uczestniczył?

Na pewno dolewał oliwy do ognia, gdy np. podczas transmitowanych przez rządowe media wieców mówił o rozprawieniu się z „hienami”, co wielu odczytywało jako aluzję do Tigrajczyków. Czy znalazł kozła ofiarnego i chciał wokół wspólnego wroga jednoczyć kraj, ale przeszarżował? A może atak na Tigraj miał przykryć całkiem inny problem?

Oromo to największy i chyba od zawsze najbardziej dyskryminowany lud Etiopii. Gdy w 2020 r. doszło do zabójstwa znanego piosenkarza Hachalu Hundessy, w Oromii wybuchły potężne antyrządowe protesty. Od kul policji zginęło ponad 200 osób. Zaraz potem wielu oromskich przywódców politycznych trafiło do aresztów (pod zarzutem podżegania do przemocy) i większość siedzi tam do dziś.

„Po tym wszystkim sondaże poparcia dla premiera zaczęły spadać, a jednocześnie pojawił się plan przełożenia wyborów z powodu pandemii” – mówi etiopski analityk Adem K. Abebe. I dodaje: „To wtedy wielu Oromów, którzy wcześniej premiera popierali albo byli wobec niego neutralni, odwróciło się od niego”.

Oromów nie da się potraktować tak jak Tigrajczyków. Więzienie Maekelawi i wszystkie inne centra „odosobnienia” nie zdołałyby ich pomieścić. Jest ich 35 mln – bez nich, bez ich regionu, Etiopia przestanie istnieć.

Gdy w Oromii zaczęła się formować antyrządowa partyzantka – Armia Wyzwolenia Oromo – natychmiast zaczęły zbroić się także bojówki amharskie, gotowe wspierać rząd.

„Amharowie czuli się zagrożeni także przez tigrajskich rebeliantów, przed którymi, jak twierdzili, muszą bronić domów, choć wtedy jeszcze żadnych oddziałów rebelianckich nie było w ich okolicy” – mówi Achamyeleh Tamiru, etiopski ekonomista i komentator.

Gdy wojska Tigrajczyków, zmierzające ku Addis Abebie, rzeczywiście weszły do regionów zamieszkanych przez Amharów, Abiy wezwał ich, by dołączyli do walki przeciw rebeliantom.

Z najnowszych informacji podawanych przez partyzantów wynika, że zajmują tereny położone ok. 160 km od Addis Abeby i właśnie tam biegnie teraz linia frontu. Na początku listopada wszystkim mieszkańcom stolicy, którzy posiadają broń, nakazano zgłoszenie tego faktu w ciągu trzech dni na najbliższym komisariacie. Czwartego dnia władze zapowiedziały, że każdy, kto to zrobił i jest w wieku poborowym, może zostać wezwany do obrony miasta.

W odwecie za odwet

Z niedawnego raportu Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka wynika, że wszystkie strony tego konfliktu dopuściły się zbrodni.

Np. udokumentowano, że żołnierze armii federalnej wywlekli z domów w trzech wioskach w południowym Tigraju 70 mężczyzn i ich pomordowali, za co w odwecie siły tigrajskie zabiły ok. 200 amharskich cywili. Przez co z kolei Amharczycy w odwecie zaczęli zabijać Tigrajczyków mieszkających w ich regionie. Autorzy raportu ONZ podkreślili, że takich przypadków jest znacznie więcej.

Etiopski rząd centralny podaje, że liczba przesiedlonych Amharów sięgnęła miliona, a ponad milion pilnie potrzebuje pomocy żywnościowej. Światowy Program Żywnościowy potwierdził, że tysiące Amharów rzeczywiście pilnie potrzebują wsparcia, ale nie ma żadnych dowodów np. na klęskę głodu w dystrykcie North Wollo, który rząd wskazuje jako najbardziej poszkodowany.

Jednocześnie na profilach prorządowych mediów społecznościowych rozsiewane są fake newsy, które ilustrują zdjęcia pokazujące – jak ustalono – klęskę głodu w Mogadiszu sprzed 30 lat. Albo – głód w Tigraju.

Nigdy, przenigdy więcej

Wskazówki zatrzymały się na godzinie 1.38.

Zegarek wywieszony jest w zakurzonej gablocie, gdzie leżą kości mężczyzny około trzydziestki i kilkudziesięciu innych ofiar komunistycznej dyktatury, która rządziła Etiopią przez ćwierć wieku: od momentu obalenia cesarza Hajle Syllasje aż do 1991 r., gdy z kolei została obalona przez koalicję partyzantów (Tigrajów, Oromów i Erytrejczyków). Rządy komunistów kosztowały życie co najmniej miliona zmarłych z głodu i kolejnych stu tysięcy pomordowanych w aresztach. Przed Muzeum Pamięci Ofiar Czerwonego Terroru w Addis Abebie stoi pomnik (sam w sobie dość brzydki) przedstawiający trzy kobiety. Napis głosi: „Nigdy, przenigdy więcej”.

„Do ludobójstwa dochodzi, gdy znaki ostrzegawcze nie są brane pod uwagę, a świat odwraca wzrok, nie chcąc uwierzyć, że może dojść do masowych zabójstw na tle etnicznym” – pisali niedawno na łamach brytyjskiego dziennika „Guardian” Helen Clark (była szefowa Programu ONZ ds. Rozwoju, UNDP), ks. Michael Lapsley (prezes Healing of Memories Global Network) i David Alton, aktywista na rzecz przeciwdziałania ludobójstwu.

Tigrajczycy określani są dziś jako „rak”, „chwasty”, „szczury” i „terroryści”. Są odczłowieczani. „Jedenastki”. Rząd mobilizuje przeciw nim grupy paramilitarne, zbroi je i gwarantuje bezkarność. Krytykę wobec takiej strategii ucisza, a we wciąż powiększającej się strefie konfliktu ludzie, którzy próbują trzymać się jak najdalej od tego szaleństwa, oskarżani są o sprzyjanie rebelii. Jednocześnie trwają masowe aresztowania.

***

To wszystko są scenariusze znane choćby z Bośni czy Rwandy. Gdy tam doszło do okrucieństw, świat bił się w piersi, wołał mea culpa i obiecywał, że „nigdy więcej”.

Clark, Lapsley i Alton piszą: „W ONZ, Unii Afrykańskiej, międzynarodowych komisjach eksperckich i pod przywództwem potężnych państw zadrukowano ryzy papieru, poświęcając je analizom przeszłości, zobowiązaniom do przestrzegania znaków ostrzegawczych przed ludo- bójstwem i zapobiegania mu. Wszystkie te raporty podkreślały, że ludobójstwu można zapobiec, jeśli istnieje wola polityczna, by działać w odpowiedzi na ostrzeżenia”.

Wzruszenie ramion? Już to widzieliśmy? To wojnie trwać nie przeszkadza.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021