W nowy rok szkolny minister Przemysław Czarnek wchodzi z entuzjazmem. W liście skierowanym do środowiska oświatowego chwali się inwestycjami w infrastrukturę i podnoszeniem prestiżu. Podkreśla troskę o uczniów: liczba psychologów szkolnych w ubiegłym roku szkolnym wzrosła o 100 procent.
Jego entuzjazmu nie podzielają nauczyciele. 1 września przed budynkiem MEN protestowało kilka tysięcy członków ZNP. Domagali się m.in. powiązania uposażeń ze średnim wynagrodzeniem, wzrostu nakładów na edukację na poziomie minimum 3 proc. PKB. Protestujących przywitały transparenty na ścianach ministerstwa z informacją, że zarabiają po 7 tysięcy złotych. „To upokorzenie, pogarda i kłamstwo” – mówią i pokazują paski z wypłatami. Dziś pensja początkującego nauczyciela to 3690 zł brutto. Najlepsi odchodzą do szkół prywatnych albo zmieniają zawód.
Trudno też uwierzyć w zapewnienia o dostępie uczniów do pomocy psychologicznej. Eksperci od lat wskazują na fatalne w skutkach braki w tej dziedzinie. Często jeden psycholog pracuje w kilku szkołach, a w wielu placówkach gabinety stoją puste.
Po ewentualnej wygranej opozycji w wyborach zamiast przełomu możemy spodziewać się drobnych gestów w stronę nauczycieli, dodatkowych podwyżek, ale to za mało, by uzdrowić system. Dzisiejsza edukacja zaczyna przypominać ochronę zdrowia – nie mogę się leczyć w placówkach publicznych, więc szukam pomocy w prywatnych. Ale to szansa jedynie dla dzieci z dużych miast i zamożnych rodzin. Nierówności w dostępie do edukacji będą się pogłębiać.