Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na Nowy Rok przybywa dnia o barani skok. To naprawdę dużo. Wystarczy policzyć do sześćdziesięciu, by się o tym przekonać. Pozostając w fotelu, potrafimy z naszej malutkiej Ziemi przenieść się do najdalszych krańców Wszechświata, jeśli takowe istnieją, a po drodze zatrzymać się u sąsiada Jowisza albo u Marsa. Posiadamy też dar bilokacji i w tym samym czasie gościć u Wenus i powłóczyć się po gwiazdozbiorze Asusa, czyli Rajskiego Ptaka. To zastanawiające, że ciała niebieskie upodobały sobie łacinę i w tym języku nam się przedstawiają, np. taki Canis Maior to Wielki Pies, Cetus, króciutka nazwa, a oznacza Wieloryba, albo Aries, czyli Baran, Dorado to nie dorada, znajoma z restauracji, ale z akwarium i bajki, czyli Złota Ryba, mamy też Virgo, czyli Pannę. Te łacińskie nazwy ciał niebieskich są jak najbardziej na miejscu, w końcu o niebo chodzi, a tam jak wiadomo rozmawia się, przynajmniej do niedawna tak było, po łacinie. Obecnie pewnie gadają tam po angielsku, hiszpańsku i jak tam kto chce. No bo skoro my już mamy elektronicznych tłumaczy, to oni tam w niebie pewnie mają jeszcze lepsze tego typu narzędzia.
Zagadaliśmy się i nie zauważyliśmy, jak żeśmy się cofnęli parę wieków i wylądowali w epoce przedkopernikańskiej, jeśli nie dawniejszej. I znowu niebo mamy nad głową, ziemię, a jakże, płaską, pod stopami. Dlatego ludzie pobożni, czasami ponad miarę, kiedy przychodzi im odmawiać „Ojcze nasz”, zadzierają głowę i wznoszą ręce, zamykają też oczy i tak przyzywają Boga, żeby zstąpił, czyli zszedł z tejże góry, z nieba na ziemię. Jakby nie czytali Biblii i nie słyszeli, że kto widzi i słyszy Jezusa, ten widzi i słyszy Boga, i że Jezus obiecał być z ludźmi aż do „skończenia świata”, aż Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”. Nie, że aż do końca świata, ale do spełnienia się naszych marzeń o świecie, w którym wszystko jest na sobie właściwym miejscu. Pięknie to brzmi, ale to tylko piękna, lecz niemożliwa do spełnienia baśń.
To pytanie postawił sobie parę dzięsiątków lat temu prof. Leszek Kołakowski i doszedł do takiego wniosku: „Kto może dzisiaj powiedzieć na pewno, że to czy tamto jest niemożliwe? W XVII wieku to było łatwe, zgoda. (...) Tak już nie jest. Racjonalizm i scjentyzm pozostały na swoich miejscach, bez zmian, ale nauka dawno utraciła bezwzględną niezawodność. Kto nadal będzie utrzymywać, że istnieją absolutnie nieprzekraczalne granice możliwego, że są wydarzenia, których nie da się pojąć? W epoce, kiedy fizycy dyskutują o kwantach czasu, tachyonach, Wielkim Wybuchu, odwracalności czasu, pojawianiu się cząstek ex nihilo, jak zdefiniować niemożliwe?”. Moja babka mawiała: nawet prorocy nie znają Boskiej mocy.©