Do czego prawo mają zwierzęta

Polskie przepisy stwierdzają kategorycznie: zwierzę to nie rzecz. I zaraz potem dodają: czasami jednak nią jest.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Pokaz tresury orek w parku oceanicznym w Szanghaju.   4 lutego 2022 r. / YUYU CHEN / FUTURE PUBLISHING / GETTY IMAGES
Pokaz tresury orek w parku oceanicznym w Szanghaju. 4 lutego 2022 r. / YUYU CHEN / FUTURE PUBLISHING / GETTY IMAGES

Ile to jest: 51 lat w niewoli? Albo inaczej: 18 751 dni (licząc pod koniec stycznia) spędzonych w jednym pomieszczeniu. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co czuje ktoś, dla kogo całe życie to tylko cztery ściany, w których musi parę razy dziennie wykonywać niewolniczą pracę? Nawet jeśli ten ktoś nie przypomina nas samych?

Tokitae schwytano w sierpniu 1970 r. w Penn Cove, niedużej zatoce Salish Sea, morza wewnętrznego leżącego pomiędzy Seattle a wyspą Vancouver na pacyficznym wybrzeżu Ameryki Północnej. Była jedną z siedmiu złowionych tamtego lata młodocianych orek (pięć innych zmarło, a ich ciała skrycie zatopiono). Odebranych od matek, wyciągniętych z grupy rodzinnej od wieków zamieszkującej ten akwen. Biolodzy morscy identyfikują ją jako osiadłą grupę L. Nie mają wątpliwości: tamtego sierpnia przerwano ciągłość pokoleniową grupy, narażając całą matriarchalną społeczność na wyginięcie.

Tokitae w wieku czterech lat trafiła do akwarium w Miami. Pracuje tu do dziś jako Lolita. Mimo sędziwego wieku dwa razy dziennie daje występ przed publicznością (można zobaczyć na YouTubie). Przez pierwszych dziesięć lat towarzyszył jej samiec Hugo, który jednak dużo gorzej od niej znosił niewolę. Latami walił głową w ścianę akwarium. W 1980 r. zmarł z powodu tętniaka.

Pora na najbardziej niesamowitą część tej ponurej historii – choć Tokitae jest już staruszką, to jej dziewięćdziesięcioletnia matka, bezimienna orka L25, wciąż żyje na wolności. Podobnie jak spora grupa jej pobratymców, niezmiennie zamieszkujących wody morza Salish.

Scenariusz, który uwzględnia szczęśliwe zakończenie tej udręki, jest już napisany. Naród Lummi, rdzenni mieszkańcy tamtejszego wybrzeża, od lat domagają się powrotu Tokitae do domu. Plan zakłada umieszczenie orki w przejściowej, czterdziestohektarowej zagrodzie na wybrzeżu jednej z wysp archipelagu i stopniowe przyzwyczajanie jej do życia na wolności. Problem w tym, że właściciele Miami Seaquarium, gdzie przetrzymywana jest od półwiecza, ani myślą się na to zgodzić. Tokitae nie schodzi bowiem z afisza. Wciąż mieszka w basenie o długości 24 m, szerokości 10 m i głębokości 6 m (sama ma prawie 7 metrów długości) i zarabia dla swoich – tak, „właścicieli” – pięćdziesiąt dolarów od biletu.

Żeby lepiej zrozumieć jej sytuację, musimy uświadomić sobie kilka podstawowych faktów dotyczących orek. Jeśli nie liczyć człowieka, budują być może najbardziej trwałe struktury społeczne na Ziemi. Matrylinearne rodziny tworzą wspomniane już grupy, które z kolei przekładają się na klany. Spoiwem tych największych społeczności jest dialekt wokalizacji. Orki mają też mózgi większe niż my (i spośród wszystkich ssaków mniejsze jedynie od mózgu kaszalotów), o najbardziej pofałdowanej korze spośród wszystkich zwierząt. Taki mózg to mnóstwo błyskawicznie przetwarzanych danych oraz emocji. Najprawdopodobniej Tokitae jest świadoma swojej sytuacji i ograniczeń. Nie wiemy wprawdzie, jak wewnętrznie przeżywa swoją niewolę ani jakie myśli kłębią się jej w głowie, ale mamy powody przypuszczać, że cierpi.

Kiedy opowiedziałem jej historię mojemu sześcioletniemu synowi, zareagował jak na dziecko przystało. Zapytał, dlaczego nie można wezwać policji, żeby zwierzę uwolniła. Nie przyszło mu do głowy, że w kontekście wszystkich tych informacji, ktokolwiek może jeszcze brać pod uwagę „święte prawo własności”. A jednak… W Stanach Zjednoczonych mało kto zresztą kwestionuje fakt, że zwierzę jest po prostu więzione. Sądy mogą piętnować warunki, w jakich jest przetrzymywane. Zwracać uwagę na brak odpowiedniego cienia w akwarium czy zbyt niskokaloryczną dietę. Organizacje przyrodnicze wzywać organy prawa do kolejnych śledztw w sprawie dręczenia. Jednak w kwestii uwolnienia Tokitae (i innych przetrzymywanych w niewoli waleni) społeczność ­ międzynarodowa liczyć może tylko na to, że paru osobom – „właścicielom” – kiedyś ­odwidzi się robienie takiego biznesu. Tokitae nie występuje przecież dwa razy dziennie przed pustymi trybunami.

Ochrona, nie podmiotowość

Zdolność do odczuwania cierpienia i przyjemności, złożoność sfer poznawczej i emocjonalnej poszczególnych gatunków zwierząt stała się kręgosłupem uregulowanych prawem relacji człowiek–nieczłowiek. O cierpieniu pisał australijski etyk Peter Singer w „Wyzwoleniu zwierząt”, głośnej książce z lat 70. XX w. (a więc wydanej w czasach, gdy Tokitae trafiła do niewoli). „W żaden sposób nie da się uzasadnić moralnie lekceważenia cierpień jakiegokolwiek żywego stworzenia. Niezależnie od tego, jaka jest jego natura, zasada równości wymaga, by jego cierpienie liczyło się tak samo jak cierpienie każdej innej istoty żywej” – przekonywał, a jego myśli stały się wykładnią dla obywatelskich ruchów prozwierzęcych. Odzwierciedleniem tego punktu widzenia została Światowa Deklaracja Praw Zwierząt z 1978 r., spisana w Paryżu, dokument wzniosły, acz wyłącznie deklaratywny i niewiążący się z żadnymi realnymi działaniami.

50 lat później w świetle większości światowych systemów prawnych zwierzęta po prostu nie mają praw. Nie są podmiotami. Ustawodawcy przewidują jedynie przepisy chroniące część z nich, zwykle upatrując wcześniej pewnych podobieństw względem gatunku ludzkiego. Celem jest ich dobrostan, ale już nic ponadto. Polska ustawa – jej pomysłodawcami były Unia Pracy i Unia Wolności – o ochronie zwierząt z 1997 r. mówi o istotach żyjących, zdolnych do cierpienia. Podkreśla, że jako takie wymagają poszanowania, ochrony i opieki. Reguluje jednak sprawy dotyczące wyłącznie kręgowców, równocześnie zastrzegając, że choć nie są rzeczami, to w sytuacjach nieprzewidzianych jej przepisami należy je traktować właśnie tak – jak rzeczy. Dzieli zwierzęta na bezdomne, domowe, gospodarskie, laboratoryjne, wykorzystywane do celów specjalnych (np. w wojsku) oraz żyjące wolno. Ochrona prawna, którą im przyznaje, w większości przypadków związana jest z gospodarczymi, zawodowymi, konsumpcyjnymi czy emocjonalnymi potrzebami człowieka. To on jest autorem, egzekutorem oraz pośrednim beneficjentem praw dotyczących zwierząt.

Ustawa nie jest jedynym dokumentem regulującym relacje człowiek–zwierzęta w Polsce. Obudowana została bowiem szeregiem innych dokumentów, takich jak prawo łowieckie czy ustawa o ochronie zwierząt, wykorzystywanych do celów naukowych lub edukacyjnych, ustawa o organizacji hodowli i rozrodzie zwierząt gospodarskich, ustawa o rybactwie śródlądowym. Każdy z nich stara się zaspokoić potrzeby innej grupy społecznej. Również ustawa o ochronie przyrody, pośrednio dotycząca zwierząt, jest próbą wyważenia potrzeb większej liczby aktorów. Parę lat temu w rozmowie z „Tygodnikiem” Marian Stój, były dyrektor Magurskiego Parku Narodowego, zauważał, że w wieloletnich planach ochrony, pisanych dla poszczególnych parków narodowych, interesy okolicznych mieszkańców są uwzględniane w równie znaczący sposób, co te dotyczące przyrody ożywionej i nieożywionej. Ale często te pierwsze zaprzeczają tym ostatnim. Efektem jest ochrona udawana, ochrona na niby.

Sąd umarza

Jak przekonuje prawniczka Karolina Kuszlewicz, system, który tworzą wszystkie wspomniane przepisy, jest niespójny i często wewnętrznie sprzeczny. Być może w ogóle nie powinno się mówić o systemie, jedynie o chaotycznym zbiorze ustaw i paragrafów, często wzajemnie sobie przeczących. „Przykładowo art. 5 ustawy o ochronie zwierząt stanowi, że każde zwierzę wymaga humanitarnego traktowania, przez które zgodnie z art. 4 pkt. 2 (...) należy rozumieć traktowanie uwzględniające potrzeby zwierzęcia, zapewniające mu opiekę i ochronę, z drugiej zaś strony prawo wciąż dopuszcza hodowlę zwierząt na futra, która w sposób bezsprzeczny lekceważy potrzeby zwierząt” – pisze Kuszlewicz w książce „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik”.

Zbiór przepisów, którego fundamentem jest ustawa z 1997 r., był oczywiście na przestrzeni lat rozwijany. Choćby po to, by dostosować je do unijnych wymogów. Tak było m.in. z regulacjami uboju rytualnego. Niektóre późniejsze zmiany były jednak istotne, jak ta z 2012 r., która precyzowała, że zawarte w ustawie przepisy dotyczą wszystkich kręgowców. A więc również ryb, co pozwoliło rozpocząć w sądach walkę o humanitarne traktowanie choćby sprzedawanych żywcem w supermarketach karpi.

Parokrotnie zmieniano również prawo łowieckie. Ważną zmianą był uchwalony w 2018 r. zakaz udziału w polowaniach dla nieletnich. Nowelizacja wprowadziła możliwość wyłączania prywatnych gruntów z obwodów łowieckich. Nielegalne stało się szkolenie psów myśliwskich i ptaków na żywych zwierzętach. W tym samym roku wzrosły również kary za przestępstwa przeciwko zwierzętom. Za zabicie i znęcanie się nad zwierzętami grożą teraz nie dwa, a trzy lata pozbawienia wolności (w przypadku szczególnego okrucieństwa pięć lat), a sąd może nałożyć na skazanego zakaz posiadania zwierząt czy pracowania z nimi.

Ale wysokość kar nie zawsze przekłada się na skuteczność prawa. Z raportu „Analiza praktyki orzeczniczej sądów i prokuratur w sprawach dotyczących przestępstw wobec zwierząt w latach 2017- 2019”, przygotowanego przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki, wynika, że w 193 objętych badaniem prokuraturach zarejestrowano łącznie 4748 spraw dotyczących zabijania, uśmiercania lub uboju zwierząt. W niemal 30 proc. przypadków odmówiono wszczęcia postępowania, 46 proc. zakończyło się umorzeniem. Jedynie 18,6 proc. przypadków zakończyło się wniesieniem do sądu aktu oskarżenia. Cztery na pięć spraw sądowych kończyło się wymierzeniem kary, ale tylko 38 proc. było karami ograniczenia wolności sprawcy. Co piąta sprawa kończyła się przepadkiem zwierząt.

Raport Otwartych Klatek jest ponurą lekturą, bo poza suchymi statystykami zawiera też szereg przykładów znęcania się i zabijania. Są w nim zabójstwa psów za pomocą łopaty, wyrzucanie szczeniąt przez okno czy głodzenie zwierząt.

Hojne dyrekcje

Ale piętnowana na sali sądowej i w mediach przemoc wobec zwierząt domowych czy gospodarskich to jedno. Czym innym jest sankcjonowane decyzjami organów państwowych systemowe kwestionowanie przepisów ochronnych. Dotyczy ono przede wszystkim gatunków objętych prawną ochroną: niedźwiedzi, wilków, bobrów, łosi czy żubrów.

Głośna stała się swego czasu wypowiedź byłego ministra środowiska Henryka Kowalczyka, który przekonywał, że regionalne dyrekcje ochrony środowiska będą pod jego parasolem chętnie wyrażały zgodę na odstępstwa od zakazów zabijania zwierząt chronionych. Minister przyznawał, że nie planuje zdejmować z łosi, bobrów czy żubrów ochrony jako takiej, przede wszystkim po to, by nie wchodzić w jeszcze jeden spór z Unią Europejską. GDOŚ i dyrekcje regionalne miały jednak nie robić problemów przy rozpatrywaniu wniosków o odstrzały. W praktyce zniosło to wspomnianą ochronę gatunkową. Przykładów jest bez liku.

W marcu 2021 r. pracownicy leśni w podkarpackim Brzozowie poinformowali, że natknęli się na trzy agresywne wilki. Kilka dni później za zgodą Głównego Dyrektora Ochrony Środowiska zastrzelono dwa zwierzęta. Według Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze z Pogórza Przemyskiego, procedurę złożenia wniosku o odstrzał podjęto w ekspresowym tempie, mimo że nie doszło do sytuacji, którą można by nazwać atakiem na człowieka. W komunikacie fundacji czytamy, że wystarczające okazały się dla GDOŚ ustne przekazy o agresji wilków oraz rozmowa telefoniczna z burmistrzem Brzozowa. Jedenastomiesięczne wilki, które zastrzelono – według biologicznej klasyfikacji wciąż szczeniaki – zostały namierzone na podstawie poszlak. To tak, jakby wydano decyzję w sprawie rozbiórki domu bez określenia, o który chodzi, przekonują przedstawiciele fundacji.

O ile w przypadku dużych drapieżników odstępstwa dotyczą konkretnych sytuacji, o tyle w przypadku bobrów regionalne dyrekcje wydają zgody na regularne płoszenie, niszczenie tam i żeremi na obszarze całej zamieszkiwanej przez nie rzeki czy potoku. Mało tego, zezwolenia obowiązują zwykle przez kilka lat, a na jednym wniosku umieszcza się kilka cieków wodnych. W ekstremalnych przypadkach wnioskodawca – na ogół samorząd lub spółka Wody Polskie – dostają zgodę na niemal uznaniowe niszczenie siedlisk chronionego gatunku na terenie całej gminy, a nawet powiatu! Podkarpacki dyrektor ochrony środowiska zgodził się na niszczenie bobrowych zapór wszędzie tam, gdzie… utrudniają one spływ wody.

W bazie RDOŚ znaleźć można zezwolenia na odstrzał bobrów motywowany szkodami w uprawach rolnych i leśnych czy badaniami naukowymi. Bobry stają się też często kozłami ofiarnymi w miejscach, gdzie brakuje pieniędzy na renowację wałów powodziowych. Choć w 2020 r. wydano łącznie zgody na odstrzał prawie 6 tysięcy osobników w skali kraju (1200 na samym tylko Podkarpaciu), to w świetle prawa wciąż pozostają gatunkiem chronionym.

W efekcie – jak podkreśla w rozmowie z „Tygodnikiem” Kuszlewicz – instytucja, której jednym z zadań jest ochrona zwierząt (ministerstwo zajmujące się środowiskiem już dawno zgubiło z nazwy ­ rzeczownik „ochrona”, generalna i regionalne dyrekcje wciąż go mają), daje zielone światło działaniom wprost przeciwnym. Obywatele i organizacje pozarządowe, którym nie odpowiada taki stan rzeczy, nie mają nawet gdzie zgłosić działań, które uznają za niesłuszne.

Nadistoty

Rozpatrywanie wszelkich przywilejów dotyczących innych niż człowiek gatunków zawsze odbywać się będzie za jego pośrednictwem, to niby oczywiste. Wilk nie napisze wniosku, bóbr nie złoży skargi, a kot nigdy nie zostanie wezwany na świadka. W tym duchu na całym świecie podejmowane są próby ustanowienia jakiejś formy podmiotowości względem zwierząt.


Eva Meijer, holenderska pisarka: Zacieśniamy relacje z najbliższymi nam zwierzętami. Nie tylko na poziomie emocjonalnym, ale także społecznym – włączamy je do naszej wspólnoty, przez co lepiej dostrzegamy ich indywidualną podmiotowość.


 

Założyciele powstałej w 1994 r. organizacji The Great Ape Project – m.in. wspomniany już Peter Singer – dążą do przeforsowania międzynarodowej deklaracji praw małp człowiekowatych. Miałaby ona gwarantować prawa do życia i wolności oraz zakaz tortur wobec nich. Według szacunków projektu, w samych tylko Stanach Zjednoczonych w niewoli trzymanych jest obecnie 3,1 tys. człowiekowatych – szympansów, goryli, bonobo i orangutanów – z czego prawie 1,3 tys. w laboratoriach. Inicjatywa Singera obciążona jest pewnymi wadami – postuluje nadanie praw wyłącznie paru wybranym gatunkom, niejako upychając je razem z Homo sapiens w jednej lidze „nadistot”. Zupełnie pomija przy tym całą masę naukowych odkryć, dowodzących inteligencji u gatunków biologicznie od człowieka odległych.

W 2013 r. władze Indii zakazały trzymania w niewoli wszystkich przedstawicieli rzędu waleni, jednocześnie stwierdzając, że powinny być traktowane jak osoby, choć niebędące ludźmi. To do dziś najbardziej postępowe prawo dotyczące zwierząt wydane na tak wysokim szczeblu. Jak przekonuje amerykański think tank Sonar, szereg podobnych, lokalnych inicjatyw – m.in. z Kalifornii czy Kanady – dowodzi, że kwestią czasu jest powszechna akceptacja dla tych przekonań oraz przekucie ich w nowoczesne prawodawstwo. Proces jest jednak powolny, napędzany niemal wyłącznie siłami aktywizmu. Głównie dlatego, że nie leży w interesie społeczeństw, dla których wyznacznikiem sukcesu jest rozwój mierzony przyrostem krajowym brutto.

Mają dość

W literaturze przedmiotu dotyczącej waleni przeczytać można, że żyjąca na wolności orka nigdy nie zaatakuje człowieka. Owszem, zdarzały się agresywne zachowania trzymanych w niewoli. Tak było ze złapanym w 1983 r. na wodach Islandii samcem: Tilikum zabił na przestrzeni dwóch dekad trzy osoby, topiąc je i zagryzając. Nie trzeba mieć jednak doktoratu z psychologii, by szukać usprawiedliwienia dla takiego zachowania w traumie wywołanej długotrwałą niewolą. Historia nie zna jednak ani jednego przypadku agresji względem człowieka ze strony orki dzikiej.

W lecie 2020 r. to ostatnie zdanie przestało być aktualne. Dziewięć orek otoczyło wtedy jacht nieopodal Gibraltaru. Uderzając w niego ciałami, uszkodziły ster i silnik. Potem odpłynęły. W kolejnych tygodniach i miesiącach podobnych doniesień było – i wciąż jest – więcej. Wszystkie pochodzą z pasa Atlantyku od wybrzeża Maroka po hiszpańską Galicję na północy. Świadkowie relacjonują, że zachowanie zwierząt wygląda na w pełni zgrane i przemyślane. Unieruchamiają łódź, a następnie zostawiają ją w spokoju.

Wytłumaczenie, które dla tego zachowania dziewięcioosobowej – prawdopodobnie ciągle tej samej – grupy zwierząt mają biolodzy morscy, jeży włos na głowie. Wody wokół Gibraltaru to jeden z najbardziej zatłoczonych akwenów na świecie. Krzyżuje się tam kilka istotnych szlaków transportowych. Zwierzęta są sfrustrowane, bo przez parę miesięcy pierwszego, najbardziej dotkliwego dla ludzi lockdownu związanego z pandemią ­COVID-19, na chwilę poznały to, czym przez wieki cieszyły się poprzednie pokolenia waleni: cichy, pozbawiony stresu i hałasu kawałek oceanu. Kiedy feralna dla ludzkości pierwsza wiosna pandemii skończyła się, a transport morski znów zaczął się rozkręcać, orki powiedziały „dość”. I wzięły sprawy w swoje płetwy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Prawo do niczego