Demeter i Kropotkin

15.03.2021

Czyta się kilka minut

 / UCKYO / ADOBE STOCK
/ UCKYO / ADOBE STOCK

Demeter. Coraz częściej spotykam boginię w sklepie, na półkach z jedzeniem. Chodzi między regałami, zwołując obecne w supermarkecie dorosłe kobiety na Tesmoforia, tajemnicze święto związane z ziemią i płodnością. Zakazane dla mężczyzn, a więc prawie nam dziś nieznane w szczegółach, bo świadectwa, które służą do odbudowy starożytnych fundamentów naszej kultury, pisali właśnie oni. Wiemy jednak ze strzępów tekstów, że w trakcie obrzędów uczestniczki tworzyły i składały w ofierze falliczne symbole. Wszak chodziło o płodność i żywotność, zarówno gleby, jak i człowieka.

Znów bajdurzę, za dużo mi w dzieciństwie czytano książeczek z mitami. Żadnej procesji nie będzie. Sklep to świątynia innego kultu. Falliczne symbole zostały w równym stopniu co zboże, oliwa i wino poddane rynkowej logice przesytu, stoją więc tuzinami w sklepie po drugiej stronie ulicy, jako narzędzia bezpiecznej, bo jałowej przyjemności. Za to imię Demeter stało się marką oznaczającą płody rolne i towary spożywcze wytworzone zgodnie z zasadami biodynamiki.

To jest wyższy stopień wtajemniczenia w rolnictwie ekologicznym, mieszanka tradycyjnych praktyk zgodnych z rytmami przyrody – z teozoficzną koncepcją kosmicznej harmonii z przełomu XIX i XX wieku. Nie miejsce tu na opisy procedur, faktem jest, że zboża, warzywa i owoce z uprawy biodynamicznej są dobrej jakości choćby z tego powodu, że wymagały więcej pracy i troski niż „normalna” uprawa.

W berlińskim supermarkecie, dokąd ostatnio znów chodziłem po zakupy, oznaczenie „bio” widnieje na co najmniej połowie dostępnych w skrzynkach warzyw i owoców. W bogatych krajach, a w każdym razie w ich lepszych dzielnicach, już dawno przestała to być nisza. Takie jedzenie jest nieco droższe i trochę mniej rozmaite – ale o to przecież właśnie chodzi, żeby wyzwolić się od najgorszego zaklęcia konsumpcjonizmu, że istnieje mianowicie tani lunch. Realne, pośrednie koszty bardzo wielu składników naszej diety, zwłaszcza mięsnych, przekraczają kilkadziesiąt razy to, co widzimy na metce cenowej, ale wolimy o tym nie myśleć, złapani w pułapkę coraz szybszej gratyfikacji. „Omija nas radość, bo nasze potrzeby są zbyt łatwo zaspokajane (...) dobre odżywianie jest podstawą dobrego życia, ale to zakłada umiejętność przestania”. Tak pisze brytyjska badaczka relacji między miastami a jedzeniem Carolyn Steel w książce „Sitopia”, która w polskiej wersji niebawem dotrze na półki. W tytule pobrzmiewa słowo utopia (połączone z sitos – po grecku zboże), za lekturę brałem się więc sceptycznie. Zbyt wiele razy miałem do czynienia z poczciwą krytyką cywilizacji, która zrodziła rolnictwo przemysłowe i masową dystrybucję, za czym szły jedynie naiwne recepty dające się stosować tylko gdzieniegdzie na sytym Zachodzie.

Także u Steel znajdziemy takie stwierdzenia: „jesteśmy częścią szeregu społecznych, politycznych i gospodarczych układów, które m.in. uciskają pracowników, wykorzystują zwierzęta, zatruwają oceany, niszczą ekosystemy i wydmuchują gazy cieplarniane”. Co jednak dalej? Bywają koncepcje naprawy świata, które w retoryce udają realistyczny projekt, podczas gdy są pełną chciejstwa fikcją. Może na zasadzie przeciwieństwa w książce, która z góry przestrzega, że opowiada o utopii, znajdzie się parę cząstkowych pomysłów, popychających sprawy do przodu?

Po pierwsze, nie może być to nostalgiczna droga wstecz. Dobre życie, tak jak je rozumiał Epikur – wolne od skrajności, nieuciekające przed doświadczeniem braku – musi się dziać na bazie tego, co zastaliśmy. W miastach, które za nic nie będą chciały się znów skurczyć w arkadyjskie wioski. Kilka dobrych pomysłów w tym duchu znajdziemy na kartach książki. Jest jedno ale: budując, trzeba to i owo wykarczować. Potłuc trochę porcelany. Nie zaskakuje zatem, że w „Sitopii” sporo jest odniesień do tradycji anarchizmu i myśli Kropotkina. Autorka nie wiąże wszystkich nitek do końca, ale dla uważnego czytelnika jest jasne, że niektóre pewniki ustrojowe trzeba by rozpuścić w kwasie anarchizmu. Żeby wróciła do nas Demeter w całej krasie, a nie tylko jako nalepka na elitarnych produktach. Nawet jeśli nie wybije godzina rewolucji i dynamit zamoknie w skrzyniach, to siatka na zakupy może być bombą w waszych rękach. ©℗

W oczekiwaniu na moment, kiedy Demeter przestanie się na nas gniewać i da nam coś zielonego, trzeba urozmaicać sobie burą paletę, która nas trzymała przy życiu. Kiedy jeszcze karmiłem swoje potomstwo, na przednówku kombinowałem, jak je zachęcić, by znów zjadło ziemniaki. Najprostszy i niezawodny jest sposób Francuzów – podać je zapiekane na sposób z Delfinatu. W garnuszku ogrzewamy 300 ml mleka i 300 ml śmietanki z ząbkiem czosnku i cebulą przekrojoną na pół. Kiedy będzie blisko wrzenia, wyłączamy gaz i odstawiamy na parę minut, odcedzamy, dodajemy trochę gałki muszkatołowej. W tym czasie kroimy kilo zwartych ziemniaków na plasterki grubości 3 mm i smarujemy szczodrze masłem formę do pieczenia wielkości ok. 20x30 cm. Wykładamy warstwę ziemniaków ułożonych w dachówkę, zalewamy połową mieszanki mlecznej, solimy. Potem druga warstwa ziemniaków, zalewamy resztą, posypujemy garścią parmezanu lub ementalera, pieczemy w 180 stopniach przez pół godziny przykryte folią, przez następne pół odkryte, aż się ładnie ozłoci. Jeśli dzieci bardzo głodne, można odpuścić sobie etap gotowania mleka z czosnkiem i cebulą, za to warto rozsypać między warstwami parę plasterków czosnku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021