Człowiek – wyższa konieczność

Jest cała armia takich lekarzy jak ja - mówi dr Ilona Rosiek-Konieczna, którą podejrzewa się o wyłudzenie z Małopolskiej Kasy Chorych 300 tys. zł. Jej historia pokazuje, że lekarz może być postawiony przed tragicznym konfliktem: jeśli pomoże pacjentowi, złamie przepisy.

04.09.2007

Czyta się kilka minut

Ilona Rosiek-Konieczna / fot. GRZEGORZ KOZAKIEWICZ /
Ilona Rosiek-Konieczna / fot. GRZEGORZ KOZAKIEWICZ /

Dziś życie 58-letniej dr Rosiek-Konieczny wypełnia religia (jest zielonoświątkowcem), opieka nad bezdomnymi i małżeństwo. Jerzego poznała w 1997 r.: mężczyzna wyszedł z alkoholizmu i wstąpił do Kościoła Zielonoświątkowców. Pani doktor prowadziła wtedy prywatny gabinet w Nowej Hucie i tkwiła w depresji. Bo ludziom, szczególnie z ciężkimi nałogami, nie udawało się pomóc. Próbowała. Ściągali do niej pacjenci z całego miasta i podkrakowskich wiosek. Często nie mieli pieniędzy na leczenie i ubezpieczenie, w dowód wdzięczności za pomoc zostawiali w gabinecie główkę kapusty. Lekarka kombinowała, jak ulżyć im w cierpieniu. Nie lubi się chwalić. To Jerzy opowiada, jak za własne pieniądze kupowała ludziom leki i jedzenie. Dziś dr Rosiek-Konieczny nie wypiera się, że wypisywała bezdomnym recepty na inwalidów wojennych czy emerytów: to właśnie w ten sposób miała wyłudzić pieniądze z Małopolskiej Kasy Chorych (kontrola wykazała, że recept było ponad 6 tys.).

Ilona Rosiek-Konieczna i wielu innych lekarzy, o których mówi "moi kochani, najlepsi przyjaciele", balansowało na granicy prawa lub je łamało.

Świadectwo

O domu dla bezdomnych pani doktor mówi: "to moje wymodlone miejsce".

Dom mieści się przy ul. Zamkowej w Krakowie. 8 pokoi, 35 mieszkańców. Piętrowe łóżka. Jest jedna zasada: nie można pić alkoholu, za złamanie dyscypliny trzeba to miejsce opuścić. W łazience woda leci ciurkiem, płacą ogromne rachunki. Ale pani doktor nie umie odmówić ludziom frajdy korzystania z łazienki: wielu nie miało takiej możliwości miesiącami.

Prowadzi ten dom z mężem, ale to miejsce nie mogłoby działać, gdyby nie pomoc ludzi dobrej woli, w tym pielęgniarek i lekarzy. Przynoszą leki, środki opatrunkowe. Służą opieką stomatologiczną. Nieraz zdarza się, że do przytuliska trafia bezdomny, któremu trzeba natychmiast usunąć kilka zębów.

Ilona Rosiek-Konieczna: - Przyjaźnią się z nami lekarze wszystkich specjalności: dermatolodzy, kardiolodzy, reumatolodzy. Jest tylu lekarzy z powołania.

Pani doktor, wypisując głośne już w Polsce recepty, pomagała takim ludziom jak ci z jej przytuliska. I rezygnowała dla nich z życia prywatnego. Jej dom stał otworem, bezdomni przychodzili się wykąpać, pojawiła się mała Agnieszka, której matka była chora psychicznie.

- Agnieszka nie umiała wyprać sobie majtek i umyć zębów. Trzeba było jej pomagać, tylko że przez to całe zamieszanie moja córka przestała się czuć w domu dobrze. Zamieszkała u siostry - opowiada pani doktor. - To był ból.

Dziś pani doktor i jej mąż mają prostą receptę na pomoc bezdomnym: w tej pracy poradzi sobie każdy, kto się nie brzydzi drugiego człowieka.

Jerzy: - Ludzie przychodzą tu po nocy przespanej na śmietniku, czuć od nich moczem, denaturatem, ale nam oni nie śmierdzą.

Państwo Konieczny twierdzą, że ich instrukcją obsługi człowieka jest Biblia. Rzeczywiście miejsce przy Zamkowej jest połączeniem kościoła i przytuliska.

Pani doktor krząta się wśród podopiecznych, opatruje im rany, radzi jeść owoce, bo zdrowe. I ciągle się śmieje.

Stanisław, ubrany w odprasowaną koszulę i spodnie, opowiada swoją historię: - Wróciłem z więzienia, siedziałem za alimenty, córka mnie nie wpuściła do domu, spałem po piwnicach i od tego betonu dostałem zapalenia płuc. Cuchnąłem na odległość. Lubię swoich kolegów, ale chcę być w ich towarzystwie, a nie w towarzystwie jabcoka. Państwo Konieczny wyrwali mnie z bagna, mam się gdzie przespać i umyć.

- I słowo Boże masz, Stasiu, to najważniejsze - wtrąca dr Rosiek-Konieczna.

- Słowo Boże mam - przyznaje Stanisław. - I dobry fach w ręku, bo jestem operatorem koparki, z 25-letnim stażem pracy, wszędzie robotę znajdę. Nie pracowałem, jak cuchnąłem, ale teraz umyty mogę szukać.

Małgorzata mówi, że jej życie jest świadectwem powrotu do Jezusa.

Historia Małgorzaty to prawdziwe świadectwo - przyznaje pani doktor.

Małgorzata: - Spałam po śmietnikach, kanałach, piłam, kurzyłam papierochy. Alkoholiczka byłam, miałam konkubenta. Jak zaczęłam chorować, koleżanka mnie zaprowadziła do Ilonki. Ilonka mnie zaczęła ewangelizować, cały czas słuchałam o Jezusie i postanowiłam pójść za Nim. Przyjęłam go za swojego Pana, wyleczyłam się z nałogów. I z Gienkiem ślub wzięłam.

Dziś Małgorzata mieszka z mężem we własnym mieszkaniu, do wspólnoty przychodzi pomagać: przygotować posiłki, rozwiesić pranie.

"Przekręty"

Recepty dr Rosiek-Konieczny były wypisywane osiem lat temu, przed reformą służby zdrowia. System był mniej szczelny, duża grupa ludzi posiadała uprawnienia do leków ze zniżką. Reforma zakładała, żeby "pieniądze szły za pacjentem".

- Pacjent stał się towarem - mówi Rosiek-Konieczny. - A lekarz musi w pacjencie dostrzec cierpienie i chcieć mu ulżyć.

Pomoc z naruszeniem prawa jest w środowisku lekarskim tajemnicą poliszynela. W anonimowych rozmowach lekarze przyznają, że mają na koncie wiele podobnych "przekrętów". Zdarza się, że w przychodni czeka w ogonku bezdomny bez dokumentów. Przyjmuje się go, choć jest to sprzeczne z prawem. Wykonuje się badania, np. analizę krwi (to uprzejmość pielęgniarek, laborantek). Zdarza się, że lekarz udziela pomocy bezdomnemu z wykorzystaniem cudzego numeru PESEL, pod nazwiskiem osoby, która jest zarejestrowana w Kasie Chorych. Na podobnej zasadzie potrzebujący ludzie byli hospitalizowani.

Doktor Ilona tłumaczy to tak: - To nie my jesteśmy w tym wszystkim źli, to system jest zły.

Przedstawiciele Okręgowej Rady Lekarskiej w Krakowie nie mają żadnych wątpliwości, że recepty wypisane przez dr Rosiek-Konieczną trafiały do potrzebujących. Lekami nikt nie handlował, wykorzystano je zgodnie z przeznaczeniem.

Zresztą ludzie znają Ilonę Rosiek-Konieczny jako kobietę jeżdżącą tramwajem i mieszkającą na 38 metrach w bloku z wielkiej płyty. Nie dorobiła się.

Przewodniczący ORL w Krakowie, Jerzy Friediger: - Lekarzom zdarza się naruszać przepisy w imię wyższego dobra. Lekarz nie może nie przyjąć chorego. Mnie też zdarzało się, że do gabinetu przychodziła starsza

osoba bez dokumentów. Teoretycznie powinienem odmówić wizyty, ale udzielałem pomocy. Trzeba stworzyć mądry system, w innych krajach udało się rozwiązać te problemy. U nas wielu ludzi nie stać na leczenie. Dane mówią, że ok 25 proc. pacjentów nie wykupuje leków.

Pani doktor wymienia znajomych lekarzy, którzy za darmo przyjmują w prywatnych gabinetach, dotują hospicja. Ilona Rosiek-Konieczna: - Ta rzeczywistość jest, więc czemu się o niej milczy, a piętnuje przypadki lekarzy postępujących nieetycznie?

Obrony dr Rosiek-Konieczny podjął się mecenas Jan Widacki. W jego opinii jest to sprawa ciekawa z prawnego punktu widzenia.

- Trzeba sobie postawić zasadnicze pytanie, dlaczego takim ludziom - biednym, bezdomnym nie można pomóc zgodnie z prawem - mówi Widacki. - Lekarze stają w obliczu konfliktu pomiędzy prawem i moralnością i wybierają moralność. Pani doktor działała w stanie wyższej konieczności i taka też będzie linia obrony. Dawała ludziom dobro, a przynosiła uszczerbek materialny Kasie Chorych, ale to nie były duże kwoty, jak na tę instytucję.

Cuda

Państwo Konieczny są przekonani, że z ich przytuliskiem nic się złego nie może stać. Tyle historii wiąże się z tym miejscem. Śmierć Andrzeja, który miał raka i chciał umrzeć właśnie tu, i śmierć Gucia chorującego na AIDS. Przez dom przewijały się kobiety, ale nie umiały się tu zatrzymać. Wracały na ulicę, jedna z nich urodziła tu dziecko.

Do Koniecznych przychodzą ludzie z otwartymi ranami, wrzodami, wszami.

- A robactwo nigdy nam się nie zalęgło, choć nas przestrzegali, radzili stosować różne środki, bo było widać, jak wszy po ludziach chodzą - opowiada Konieczny.

Zawsze, kiedy nad ich domem zbierały się czarne chmury, radzili sobie. Kiedy chodzili na dworzec z termosami pełnymi zupy i kanapkami, ustawiała się spora kolej­ka i nigdy dla nikogo nie zabrakło. Kiedy brakowało im na czynsz, ktoś sypnął groszem.

- Ale wszystko to było, czemu nikt mnie nie pyta o marzenia? - martwi się pani doktor.

Uważa, że jej marzenie jest przemyślane i mądre.

- Chciałabym, żeby ta wspólnota była dwa razy większa. Chciałabym otworzyć dom pomocy dla osób starszych, wierzących, którzy umieją głosić Ewangelię, i drugi dom - dla bezdomnych. Starzy ludzie

uczyliby bezdomnych, jak żyć, i nakierowywali ich na dobrą drogę, a młodzi by się nimi opiekowali, bo mają na tyle siły - opowiada pani doktor.

A jak do Kasy Chorych trzeba będzie zwrócić 300 tys.?

- To oddamy - mówi Jerzy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2007