Literaturę migracyjną określa nie tylko fakt, że jest tworzona przez przybyszów z zewnątrz, ale również to, że powstaje w kontrze do tej funkcjonującej w głównym obiegu. „Kurdowie zawsze byli mniejszością. Tak było w Iraku, skąd pochodzi moja rodzina, tak było w Iranie, gdzie się urodziłam. Dlatego jako migrantka dość łatwo odnalazłam się w Szwecji”, mówiła Balsam Karam. W swojej prozie opisuje ona ludzi, którzy nie mają niczego i znajdują się na marginesie – ludzi, których historie niewielu interesują. W czasie rozmowy z Agatą Teperek opowiadała również o swojej prozie, poprzez którą dokonuje celowego „udziwniania” języka szwedzkiego. Trochę jak dawniej Conrad z angielszczyzną, Karam buduje poczucie obcości u rodzimych użytkowników tego języka, poszerzając jednocześnie możliwości samej literatury szwedzkiej. „Wciąż jednak zdarzają się krytycy, którzy wytykają mi błędy językowe, bo nie przychodzi im do głowy, że ktoś o moim kolorze skóry może dokonywać świadomych stylizacji”, dodała gorzko pisarka.
Małgorzata Rejmer, przy okazji prapremiery swojego tomu opowiadań „Ciężar skóry”, mówiła, że o sobie myśli raczej jako o pisarce, bo nigdy nie mieściła się w sztywnych ramach reportażu. „Dlatego fikcja literacka, do której wróciłam po latach, była dla mnie tak odświeżająca. Wiele opowiadań zbudowanych jest na prawdziwych historiach, ale tu mogłam pokazać je tak, jak chciałam”, mówiła Rejmer w rozmowie z Maciejem Robertem. W jej prozie często powraca wątek przemocy, szczególnie tej międzypokoleniowej, której doświadczają dzieci i potem, jako dorośli, często same ją reprodukują. „Wydaje mi się, że doświadczenie przemocy jest czymś uniwersalnym, choć oczywiście dyskurs o niej wygląda zupełnie inaczej w Polsce i Albanii”, podkreślała pisarka. W dalszej części spotkania sporo miejsca poświęciła również innym różnicom między oboma krajami – szczególnie w kwestiach genderowych i społecznych.
Ostatnie festiwalowe spotkanie poświęcone było stracie i tęsknocie za rzeczami, które bezpowrotnie utraciliśmy. Jednak, jak przekonywała niemiecka pisarka Judith Schalansky, nie musi to być doświadczenie negatywne. „Tęsknota to perfekcyjny punkt, aby zacząć pisać. Bywa bardziej podniecający i płodny niż samo doświadczenie tego, co istnieje”, mówiła. Zarówno w „Spisie paru strat”, jak i „Atlasie wysp odległych” eksploruje miejsca niedostępne inaczej niż poprzez zbiorową bądź indywidualną wyobraźnię – w melancholijny sposób opowiada o rzeczach, które nie mogłyby zaistnieć gdzie indziej niż w literaturze. Schalansky, która na co dzień zajmuje się typografią i redakcją, opowiadała także o książce jako formie. „Książka to najlepsze medium, jakie wymyśliła ludzkość. Ma wielkie ambicje opisania i kształtowania świata, a jednocześnie jest dyskretne i łatwe w obsłudze”, mówiła, podkreślając jednocześnie, że literatura to nie tylko słowa zawieszone w abstrakcyjnej przestrzeni, ale również sposób, w jaki zostają nam one udostępnione.
Twórczość Judith Schalansky, czyli skrzynia pełna skarbów
Festiwal zakończyła gala Nagrody Conrada. Jak co roku jej częścią był wykład mistrzowski – tym razem podwójny. Mikołaj Grynberg w swoim zwięzłym wystąpieniu „Lepiej mniej” zwracał uwagę przede wszystkim na to, że literatura to narzędzie komunikacji, dzięki któremu możemy nie tylko porozumiewać się z innymi, ale również lepiej ich (i siebie) rozumieć – o ile oczywiście po obu stronach zachowana zostanie odpowiednia wola do rozmowy i spotkania. Z kolei indonezyjska pisarka Intan Paramaditha mówiła o swoich literackich wzorach – kobietach, które z racji pochodzenia, płci czy koloru skóry nie znalazły się w międzynarodowych kanonach literackich, a jej zdaniem powinny. „Konieczna jest zmiana paradygmatu w myśleniu o kulturze, musimy przywrócić głos tym, którym celowo i przemocą go zabrano”, mówiła Paramaditha.
Tegoroczną laureatką Nagrody Conrada została Urszula Honek za zbiór opowiadań „Białe noce”.